Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom II/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jasnowidząca |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1889 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | Helena Wilczyńska |
Tytuł orygin. | La Voyante |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Musimy opowiedzieć, jak się to wszystko stało.
Rana Wicherka nie była tak bardzo niebezpieczną, jak się to na pierwszy rzut oka wydawać mogło. Kula poszła w skośnym kierunku i drasnęła tylko skórę, nie naruszywszy czaszki. Skutek strzału nie był większy od uderzenia maczugą, czego skutkiem było odurzenie i obfity wylew krwi.
Nieprzytomność trwała może jakie trzy godziny, poczem za wpływem chłodnego powietrza w piwnicy, przyszedł do siebie. Oprzytomniawszy leżał jeszcze długo nieruchomy z rękami na piersiach skrzyżowanemi.
Wreszcie powoli podniósł się, a wzrok jego błądził po ciemnościach, lecz nie mógł poznać, gdzie się znajduje.
— Gdzie jestem? — zapytał w końcu siebie samego.
Chcąc na to pytanie odpowiedzieć, musiał skupić ducha i rychło przypomniał sobie ostatnie słowa Rodilla:
— Chybiłeś łotrze, lecz moja kula cię nie minie.
Przypomniał sobie wreszcie także strzał, który go powalił na ziemię i przyszedł do wniosku wcale niepocieszającego:
— Stało się, jestem zabity i pogrzebany.
Myśl taka była nadto osobliwą, niż aby mogła dłuższy czas postać w głowie. Wicherek rzekł też rychło uśmiechnięty:
— Co też ja nie myślę! A to bydlę ze mnie! Jeśli się jest umarłym, to się nie czuje bolów, o jakich moja biedna głowa opowiedzieć może, a jeźli się jest pogrzebanym, to leży się w wąskiej, ciasnej trumnie, która nielitościwie nos przygniata i nogom ruszyć się nie pozwala, a ja tymczasem mam aż nadto wiele miejsca do poruszania rękami i nogami. Tak! to niezawodnie, że żyję i znajduję się tylko w jakiejś przeklętej jak noc ciemnej dziurze. Musiał się ten zbrodzień, ten dobry ojczulek Legrip nie mało natrudzić, zanim mnie tu zawlókł i był niezawodnie pewny tego, że się ztąd w żaden sposób nie wydostanę.
Tak mówiąc Wicherek usiłował powstać, co mu się wreszcie z trudem udało. Powstawszy macał w około siebie, chcąc się upewnić co do objętości swego więzienia. Zaledwie dziesięć kroków postąpił, namacał wilgotny mur tylko tynkiem obrzucony.
— Znajduję się w piwnicy, to nie podlega wątpliwości, a piwnica zwykle mniej bywa strzeżona niż prawdziwe więzienie. Bogu dzięki, widziałem nie raz w teatrach doskonale komedye, w których ludzie z podziemnych lochów uciekają. Niejednokrotnie udawało się więźniom za pomocą tylko ćwieka przekopać chodnik, na jakie sto stóp długi i uciec szczęśliwie mimo uwagi brodatych strażników i ich niezliczonych kluczów.
Ja także ztąd się wydostanę, to pewne, lecz nie wiem jeszcze, jak mi się to udać może. Legrip może przyjść lada chwila na myśl uporania się ze mną, nie mam przeto czasu do stracenia. Ach! gdybym miał tylko kawałeczek świecy!
Pomimowolnie przeszukał kieszenie i wydał, a raczej stłumił okrzyk radości. Zobaczył, że ojczulek Legrip przez nieostrożność zapomniał przetrząść suknie swej ofiary. Wicherek szukając znalazł mnóstwo rzeczy, bez których złodzieje podczas nocnych wypraw obejść się nie mogą. Była tu skałka i krzesiwo, hubka i kawałek świecy. W końcu w głębokości bezdennej kieszeni znalazł także jeden z pilników Trutnia.
Używszy tego pilnika do przepiłowania okna w pomieszkaniu ojca Legripa, schował go Wicherek do kieszeni, wprawdzie pomimowolnie, lecz było to także jego naturą, że eskamotował wszystko, co mu tylko w ręce wpadło.
Młody urwisz natychmiast skrzesał ognia i zapalił świecę. Błysk światła rozjaśnił ciemnicę i uwidocznił dolne stopnie wschodów.
— Dobrze — rzekł — pójdę więc prosto wschodami na górę. Jak się zdaje, ojczulek Legrip mniej mi położył trudności na drodze, niż myślałem z początku.
Natychmiast poszedł wschodami na górę nie myśląc wcale o tem, że według wszelkiego prawdopodobieństwa te zapraszające wschody prowadziły do pomieszkania człowieka, którego w obecnem położeniu koniecznie uniknąć musiał.
Zresztą wstrzymał się bardzo prędko, bo żelazne drzwi zamknęły mu drogę.
Wicherek chciał je wprawdzie podważyć, lecz rychło przekonał się o tem, że do tego cała jego olbrzymia siła nie wystarczy.
Zasmucony tem bardzo, zlazł zwolna na dół i usiadł na wschodach. Rychło potem spostrzegł u pułapu dziurę zakratowaną, na którą Rodille nigdy wiele uwagi nie zwracał i zadrżał z radości.
— Tędy polezę — pomyślał — wyłamię kratę i polecę się łaskawej pamięci. Chciałbym widzieć twarz tego starego łotra, gdy po raz pierwszy zajrzy do piwnicy i spostrzeże, że ptaszek poleciał. Nie jestem nadto ciekawy, lecz na takie widowisko chętniebym poszedł i zapłacił bilet na pierwsze miejsce. Hm! poleźć tędy, to dobrze, lecz jak? Bez drabiny niepodobna.
Mimo tego atoli Wicherek nie wyrzekł się postanowienia, lecz zatoczył beczkę i umieścił pod samą dziurą. Potem wylazł na beczkę, lecz to jeszcze nie wystarczało, aby mógł dostać do dziury rękami i umożliwił odzyskanie wolności. Zatoczył przeto drugą i postawił na pierwszej. Zrządzeniem losu stało się, że tą właśnie beczką Rodille przykrył swoje skarby.
Gdy więzień beczkę z miejsca ruszył, spostrzegł pierścień żelazny, który zaraz całą jego uwagę zajął. Rozciekawiony chwycił za pierścień i otworzył skarbnicę Rodilla.
Wicherek ukląkł i musiał się wpierw przekonać, że nie marzy. Nabywszy pewności omal nie oszalał z radości, tańczył na około otworu i nucił jakąś piosnkę teatralną, która mu w pamięci pozostała.
Rychło potem atoli odzyskał zimną krew i zastanawiał się nad tem, co począć należy. Po krótkim namyśle ściągnął z siebie bluzę, zrobił z niej worek, jak było można, i napełnił kosztownościami jak sianem.