Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom III/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jasnowidząca |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1889 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | Helena Wilczyńska |
Tytuł orygin. | La Voyante |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Między imionami przodków młodego dziewczęcia znalazł imię kobiety, której walkę z śmiercią widzieliśmy — imię Marty Bernard.
— Czyż i Blanka należy do rodziny Andre Bernard? — zapytał siebie Mercier. — Jej zmarła matka była ostatnią, z Bernardów. Lecz czyż nie mam na sobie dowodu, że czasem najnieprawdopodobniejsze jest możliwe? To niespodzianie z nieba spadłe dziedzictwo jest moje i Blanki.
Upłynęło część nocy; Paweł zamknął biblię i sto luidorów do szuflady szafy, położył się i usnął. W śnie stał on uszczęśliwiony w oświetlonym kościele przed ołtarzem, a obok niego Blanka w białym stroju. Pod pomyślnym wpływem takiego słodkiego snu wstał Paweł i poszedł do swej pracowni.
Gdy się zbliżała godzina obiadu nadszedł Rodille, a Mercier rzekł do niego:
— Proszę pana o chwilkę rozmowy.
— Dobrze, chodźmy do mego gabinetu. Chcesz pan mówić o naszej ugodzie — mówił Rodille zamykając drzwi. — Możesz pan być pewnym że w przeciągu dwu dni dam panu jeszcze ośmdziesiąt tysięcy franków.
— O tem nie myślę; w tej chwili zajmuje mię zupełnie inna sprawa.
— Jakaż?
— Od dłuższego czasu szukasz pan napróżno spadkobierców owego André Bernard.
Rodille przeląkł się i pomyślał niespokojny:
— Czyż on wątpi o czem?
Nie dał jednakowoż poznać tego po sobie i rzekł najobojętniej:
— W istocie długo już szukam i pan wiesz ile trudu sobie zadawałem; masz pan może przypadkiem lepsze skutki?
— Nazywasz pan to przypadkiem, i słusznie, gdyż on to jest, który mi dozwolił zrobić bardzo ważne odkrycie.
— Masz pan więc ślady?
— Tak jest.
— Znalazłeś pan jakiego krewnego?
— Przynajmniej jedną Bernard.
— Jakże to być może, że się ten Bernard na moje ogłoszenia w dziennikach nie zgłosił?
— Bardzo łatwo wytłómaczyć. Chodzi tu o młode dziewczę, sierotę, która żyje całkiem ukryta.
— Młode dziewczę, mówisz pan, nazywa się Bernard?
— Nie, jej matka tak się nazywała, jej imię jest Vaubaron.
Rodille był bliski omdlenia, jasny rumieniec okrył jego twarz, lecz na swe szczęście stał w cieniu tak, że Paweł nie mógł spostrzedz zmiany w nim, zresztą wystarczała mu minuta, aby odzyskać napowrót przytomność umysłu. Zakaszlał silnie, żeby usprawiedliwić swój niepewny głos i rzekł:
— Czy są papiery udowadniające pochodzenie młodego dziewczęcia?
— Przynajmniej dokument, za pomocą którego łatwo się postarać o inne.
— Jestże on w pańskich rękach?
— Tak, mój panie.
— Na czemże on polega?
— Jestto pisemna notatka na pierwszej stronie biblii, która należała do tej rodziny.
— Jestże pewną ta notatka?
— Ręczę za to.
— W jaki sposób dostała się ta biblia w pańskie ręce?
— Dziewczę dało mi ją samo.
— Dzisiaj?
— Nie, wczoraj wieczór.
— Gdzież ona jest?
— W moim pokoju, przyniosę ją zaraz.
— Nie, teraz nie. Mam dla pana bardzo pilną robotę i proszę byś ją zaraz wypełnił; ja sam muszę teraz napisać bardzo ważny list, naszą sprawę załatwimy wieczór. Zapraszam pana na objad, ja przy nim zbadamy tę książkę dokładnie, a musimy się zebrać pilnie do dzieła, gdyż przy wszystkich papierach dotyczących rodziny Bernard, chodzi o spadek, jak to panu wiadomo. — Idź więc pan do swej pracy i nie trać ani minuty.
Rodille wziął plik aktów, który mu wpadł w ręce, wyszukał największy kawałek i dał panu Mercier, aby go dokładnie odpisał.
W dwie godziny później, a zatem około szóstej wieczór, nie ukończył jeszcze młody człowiek swej pracy, gdy dwu kelnerów pierwszych restauratorów z Palais Royal przyniosło zamówiony przez Rodilla obiad i pół tuzina omszonych butelek, które miały pragnienie jedzących dostatecznie zaspokoić. Gdy wszystko było gotowe zawołał Rodille:
— Do stołu, do stołu!
— Ależ mój panie, jeszczem nie gotów.
— Jutro jest także dzień. Dobremu obiadowi nie można dawać czekać.
Obiad był wyborny. Obaj panowie usiedli na przeciw siebie.
— Jeżeli się panu podoba, mój młody przyjacielu — mówił Rodille napełniając lampki — to mówmy o wszystkiem, co nam jest miłe i przyjemne, ważniejsze rzeczy zostawimy na poobiedzie, bo one wymagają uwagi i nie znoszą roztargnienia.
— Jestem zupełnie do pańskich usług.
Paweł był miernym z przyzwyczajenia, i od urodzenia nie pił nic prócz wody; nie znał więc działania pełnych lampek, które wypróżniał, a Rodille ciągle napełniał. Po pierwszej butelce nie był wprawdzie spitym, ale w tym stanie, w którym się każdemu serce otwiera, a Rodille chciał właśnie z tego stanu, który umyślnie sprowadził, skorzystać. Udawał on rzeczywistego szczerego przyjaciela pana Mercier i znalazł dość środków, aby nie stawiając pytania, dowiedzieć się wszystkich jego tajemnic; a Paweł oszołomiony otwartością i serdecznością jego, udzielił mu zupełnego zaufania. Opowiadał mu o pierwszem spotkaniu się z Blanką, o widywaniu się z nią w ogrodzie na Boulevard du Temple, o zamierzonem zaślubieniu i o schadzce w tym dniu. Mówił o biblii rodziny Vaubaronów i o wszystkich niepewnych nadziejach, jakie w nim imię Bernard obudziło. Po tem przynajmniej dwadzieścia razy przerywanem opowiadaniu oparł łokcie i głowę o stół.
— Wiem wszystko, com chciał — pomyślał Rodille, i nic mi nie przeszkadza zakończyć tę sprawę.
Równocześnie poruszył ramiona młodego człowieka, aby go rozweselić i rzekł wesoło
— O mój kochany Pawle, piję na pomyślność waszej miłości: zdrowie pięknej Blanki Vaubaron, pańskiej hożej narzeczonej!
— Ja także piję, ja także piję z panem! bełkotał Paweł napełniając lampkę winem z nad brzegów Rodanu. Lecz zaledwie jeden haust pociągnął, gdy wyrzekł kilka słów niewyraźnie, oparł się głową o stół i usnął.