Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom III/XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

Między imionami przodków młodego dziewczęcia znalazł imię kobiety, której walkę z śmiercią widzieliśmy — imię Marty Bernard.
— Czyż i Blanka należy do rodziny Andre Bernard? — zapytał siebie Mercier. — Jej zmarła matka była ostatnią, z Bernardów. Lecz czyż nie mam na sobie dowodu, że czasem najnieprawdopodobniejsze jest możliwe? To niespodzianie z nieba spadłe dziedzictwo jest moje i Blanki.
Upłynęło część nocy; Paweł zamknął biblię i sto luidorów do szuflady szafy, położył się i usnął. W śnie stał on uszczęśliwiony w oświetlonym kościele przed ołtarzem, a obok niego Blanka w białym stroju. Pod pomyślnym wpływem takiego słodkiego snu wstał Paweł i poszedł do swej pracowni.
Gdy się zbliżała godzina obiadu nadszedł Rodille, a Mercier rzekł do niego:
— Proszę pana o chwilkę rozmowy.
— Dobrze, chodźmy do mego gabinetu. Chcesz pan mówić o naszej ugodzie — mówił Rodille zamykając drzwi. — Możesz pan być pewnym że w przeciągu dwu dni dam panu jeszcze ośmdziesiąt tysięcy franków.
— O tem nie myślę; w tej chwili zajmuje mię zupełnie inna sprawa.
— Jakaż?
— Od dłuższego czasu szukasz pan napróżno spadkobierców owego André Bernard.
Rodille przeląkł się i pomyślał niespokojny:
— Czyż on wątpi o czem?
Nie dał jednakowoż poznać tego po sobie i rzekł najobojętniej:
— W istocie długo już szukam i pan wiesz ile trudu sobie zadawałem; masz pan może przypadkiem lepsze skutki?
— Nazywasz pan to przypadkiem, i słusznie, gdyż on to jest, który mi dozwolił zrobić bardzo ważne odkrycie.
— Masz pan więc ślady?
— Tak jest.
— Znalazłeś pan jakiego krewnego?
— Przynajmniej jedną Bernard.
— Jakże to być może, że się ten Bernard na moje ogłoszenia w dziennikach nie zgłosił?
— Bardzo łatwo wytłómaczyć. Chodzi tu o młode dziewczę, sierotę, która żyje całkiem ukryta.
— Młode dziewczę, mówisz pan, nazywa się Bernard?
— Nie, jej matka tak się nazywała, jej imię jest Vaubaron.
Rodille był bliski omdlenia, jasny rumieniec okrył jego twarz, lecz na swe szczęście stał w cieniu tak, że Paweł nie mógł spostrzedz zmiany w nim, zresztą wystarczała mu minuta, aby odzyskać napowrót przytomność umysłu. Zakaszlał silnie, żeby usprawiedliwić swój niepewny głos i rzekł:
— Czy są papiery udowadniające pochodzenie młodego dziewczęcia?
— Przynajmniej dokument, za pomocą którego łatwo się postarać o inne.
— Jestże on w pańskich rękach?
— Tak, mój panie.
— Na czemże on polega?
— Jestto pisemna notatka na pierwszej stronie biblii, która należała do tej rodziny.
— Jestże pewną ta notatka?
— Ręczę za to.
— W jaki sposób dostała się ta biblia w pańskie ręce?
— Dziewczę dało mi ją samo.
— Dzisiaj?
— Nie, wczoraj wieczór.
— Gdzież ona jest?
— W moim pokoju, przyniosę ją zaraz.
— Nie, teraz nie. Mam dla pana bardzo pilną robotę i proszę byś ją zaraz wypełnił; ja sam muszę teraz napisać bardzo ważny list, naszą sprawę załatwimy wieczór. Zapraszam pana na objad, ja przy nim zbadamy tę książkę dokładnie, a musimy się zebrać pilnie do dzieła, gdyż przy wszystkich papierach dotyczących rodziny Bernard, chodzi o spadek, jak to panu wiadomo. — Idź więc pan do swej pracy i nie trać ani minuty.
Rodille wziął plik aktów, który mu wpadł w ręce, wyszukał największy kawałek i dał panu Mercier, aby go dokładnie odpisał.
W dwie godziny później, a zatem około szóstej wieczór, nie ukończył jeszcze młody człowiek swej pracy, gdy dwu kelnerów pierwszych restauratorów z Palais Royal przyniosło zamówiony przez Rodilla obiad i pół tuzina omszonych butelek, które miały pragnienie jedzących dostatecznie zaspokoić. Gdy wszystko było gotowe zawołał Rodille:
— Do stołu, do stołu!
— Ależ mój panie, jeszczem nie gotów.
— Jutro jest także dzień. Dobremu obiadowi nie można dawać czekać.
Obiad był wyborny. Obaj panowie usiedli na przeciw siebie.
— Jeżeli się panu podoba, mój młody przyjacielu — mówił Rodille napełniając lampki — to mówmy o wszystkiem, co nam jest miłe i przyjemne, ważniejsze rzeczy zostawimy na poobiedzie, bo one wymagają uwagi i nie znoszą roztargnienia.
— Jestem zupełnie do pańskich usług.
Paweł był miernym z przyzwyczajenia, i od urodzenia nie pił nic prócz wody; nie znał więc działania pełnych lampek, które wypróżniał, a Rodille ciągle napełniał. Po pierwszej butelce nie był wprawdzie spitym, ale w tym stanie, w którym się każdemu serce otwiera, a Rodille chciał właśnie z tego stanu, który umyślnie sprowadził, skorzystać. Udawał on rzeczywistego szczerego przyjaciela pana Mercier i znalazł dość środków, aby nie stawiając pytania, dowiedzieć się wszystkich jego tajemnic; a Paweł oszołomiony otwartością i serdecznością jego, udzielił mu zupełnego zaufania. Opowiadał mu o pierwszem spotkaniu się z Blanką, o widywaniu się z nią w ogrodzie na Boulevard du Temple, o zamierzonem zaślubieniu i o schadzce w tym dniu. Mówił o biblii rodziny Vaubaronów i o wszystkich niepewnych nadziejach, jakie w nim imię Bernard obudziło. Po tem przynajmniej dwadzieścia razy przerywanem opowiadaniu oparł łokcie i głowę o stół.
— Wiem wszystko, com chciał — pomyślał Rodille, i nic mi nie przeszkadza zakończyć tę sprawę.
Równocześnie poruszył ramiona młodego człowieka, aby go rozweselić i rzekł wesoło
— O mój kochany Pawle, piję na pomyślność waszej miłości: zdrowie pięknej Blanki Vaubaron, pańskiej hożej narzeczonej!
— Ja także piję, ja także piję z panem! bełkotał Paweł napełniając lampkę winem z nad brzegów Rodanu. Lecz zaledwie jeden haust pociągnął, gdy wyrzekł kilka słów niewyraźnie, oparł się głową o stół i usnął.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.