Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom III/XXXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Jasnowidząca
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1889
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz Helena Wilczyńska
Tytuł orygin. La Voyante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIII.

Zostawiliśmy Vaubarona jadącego z Sosseliu do Lorminé; szedł on obok konia, a Paweł Mercier leżał na wozie. Wśród drogi mówił mechanik do siebie:
— Wielbię cię, mój Boże, żeś mię uznał godnym pomódz temu biednemu; dozwól mi zawsze odpłacać ludziom dobrem za to, co mi złego uczynili.
Te błogie myśli były w istocie łagodzącym balsamem na ciężkie cierpienia naszego bohatera, który szedł obok wozu i przekonany, że jego pupil śpi, nie mówił nic do niego, dopóki nie przyjechali do gospody Cop-Hardi, jedynej w całem Lorminé.
— Tu, mój młody przyjacielu, możesz zesiąść i dostać według upodobania albo pokój z dobrem łóżkiem, albo wiązkę słomy w stodole.
Vaubaron nie otrzymał żadnej odpowiedzi: rzuciwszy atoli wzrok na wnętrze wozu, zobaczył do żywego zaniepokojony, że biedak osłabł zupełnie.
Vaubaron wziął go na ramiona, zaniósł do gospody i ułożył w łóżku. Paweł Mercier przyszedł do siebie, lecz silna febra dręczyła go bez ustanku przez czterdzieści ośm godzin. Vaubaron pielęgnował i usługiwał mu, z wyjątkiem kilku godzin, w których jeździł w okolicę i dawał często dziennie trzy przedstawienia, aby powiększyć swoje środki pieniężne. To trwało prawie tydzień, a Paweł wyzdrowiał o tyle, że mógł znów znosić trudy. Gdy się od gospodarza dowiedział, że ten pojedzie na jeden dzień do Guimper, prosił go, aby go wziął ze sobą, co dziarski Bretończyk przyrzekł. Do Vaubarona, którego imienia nie znał, napisał kilka wierszy, aby czekał na niego w Lorminé, gdyż jego nieobecność potrwa tylko krótki czas.
W Hennebon zatrzymał się gospodarz, a w tym krótkim czasie dowiedział się Paweł, że przed dwunastu dniami przejechali tamtędy dwaj starsi panowie i młoda panna, którzy udali się do Guimper. W Guimperé dowiedział się, że młoda panna była blondyną bladą i smutną i że piła tam wodę, którą sobie z wozu podać kazała. Mogła to być tylko Blanka.
W godzinę później jechał dziarski Bretończyk po bruku w Guimper. Aż dotąd było niebo pogodne: teraz atoli okazały się na horyzoncie ciemne chmury, a na oceanie nowe groźne zmarszczki. Gospodarz wyciągając rękę rzekł:
— Dziś w nocy będzie tęga burza, mój młodzieńcze; rozumiem się na tem dobrze, byłem długi czas rybakiem. Gdybym był wolnym, tobym nie czekał, ale ja mam żonę i dzieci.
Gdy Jan Vaubaron powrócił do Lorminé, przeczytał list Pawła, który dwie godziny przedtem odjechał, zjadł mierny objad, przygotował się znów do podróży i zostawił wiadomość, że po dwóch dniach powróci. Vaubaron oznaczył sobie drogę, lecz pod wieczór zawrzała silna burza i niedozwoliła mu osiągnąć wieś, którą na nocleg wybrał. Chciał on na drugi dzień dłużej wypocząć, dawał krótkie przedstawienia i popędzał swego chudego konia więcej jak zwykle, lecz ten stanął, chociaż do najbliższej miejscowości trzeba było jechać jeszcze trzy godziny.
Straszliwa burza groziła wybuchem, lecz na szczęście znalazło się w pobliżu coś, co było podobne do chaty z gliny i drzewa, bez drzwi i okien. Jakkolwiek źle to wszystko wyglądało, to jednakowoż musiało wystarczyć dla podróżnego, i przydało się w istocie, gdy deszcz padać począł. Mechanik ustawił wóz na boku drogi, wyprzągł konia, który poszedł skubać trawę, zaniósł do chaty wiązkę słomy i puścił Tristana, który od dwu dni okazywał znaki jakiegoś żywego, dziwnego niepokoju, i w ogóle zmienił się zupełnie, stawszy się tak złośliwym, że pan musiał go przywiązać do koła wozu, aby jakiego przechodnia nie pokąsał. Vaubaron rozpalił ogień, ułożył się na słomie i wkrótce potem usnął.
Podczas gdy on śpi, pójdźmy za Rodillem, który wystrzeliwszy dwa razy wyskoczył oknem, aby ścigać Blankę. Jego oczekiwanie, że ją zaraz złapie, zostało zawiedzionem, bo biedne dziewczę osiągło prędko lasek i przy pomocy ciemności znikło w gęstych drzewach. Ujrzawszy wkrótce próżne usiłowania, pomyślał nad tem, aby jak najprędzej opuścić to miejsce, które mu mogło być bardzo niebezpiecznem. Powrócił szybko do domu, zaprzągł konia, ukrył wszystko złoto w słomie i chruście, poznając dobrze, że nie pozostaje mu nic innego, jak szybki odjazd. Nędznik nie pomyślał nad ogromnym ciężarem, który koń na złej drodze ledwie mógł poruszać i niezadługo upadł pod batogami bezsilny na ziemię.
Rodille pienił się ze wściekłości i wyrzucił wiele strasznych przekleństw podnosząc konia i widząc się zmuszonym zakopać znaczną część złota, a i tak jeszcze poruszał się wóz bardzo powoli, bo gwałtowny deszcz popsuł wszystkie drogi. Roztropnie ominął Guimper, aby nie być poznanym w gospodzie, w której przed dwoma dniami się zatrzymał. Gdy dzień nadszedł, obawiał się nędznik, aby się nie spotkał z bretańskimi wieśniakami, których stroju używał, lecz mowy nie rozumiał. Zdarzało się nieraz, że bandyci pomagali sobie dawaniem znaków, że są niemi. Ludzie, którzy mówili po francusku i których on rozumiał, dziwili się niezmiernie, że taki tęgi koń tak trudno ciągnie próżny prawie wóz i pytali czy te wory, które leżą pod słomą, nie zawierają talarów. Rodille drżał wskutek tak niebezpiecznych żartów. Wkrótce postanowił jechać tylko w nocy i pojechał w gęsty las, aby tam resztę dnia przepędzić. Pod wieczór jechał dalej nabiwszy cztery pistolety, ukrywszy dwa z nich w kieszeniach, a dwa trzymając w ręku, aby w razie niebezpieczeństwa mógł strzelać.
Zbrodnie jakie dokonał na Fryderyku Hornerze i Blance mogły łatwo naprowadzić do jego odkrycia, postanowił zatem nie wracać do Paryża, gdzieby go władze łatwo odszukać mogły; zamyślił więc pojechać do małego portu rybackiego, oddalonego od Guimper o dwadzieścia lub trzydzieści godzin jazdy, kupić tam silną barkę, nająć trzech wioślarzy i pojechać do Anglii, gdzieby mu jego miliony, które miał ze sobą, wygodne życie dawały.
O trzeciej godzinie z rana obudziło Vaubarona gwałtowne szczekanie Tristana. Kazał psu być cicho, lecz to podwajało jego wściekłość. Drugi raz słyszał mechanik tak gwałtowne szczekanie wyżła, raz w nocy, w której zamordowano Laridona, drugi raz w Ploermel, gdy dwóch mężczyzn z młodą dziewczynką pojechało do Guimper; rzekł on do siebie, że byłoby to karygodnem lenistwem nie zważać na powtarzany znak; był on przekonanym, że instynkt psa przestrzega przed niebezpieczeństwem, albo nieprzyjacielem. Podniósł się z legowiska, wyszedł z chaty i wkrótce usłyszał uciążliwe stąpanie konia ciągnącego ogromny ciężar.
— Kto tam? — zawołał, a gdy żadnej odpowiedzi nie otrzymywał, wołał dalej: — Ktokolwiek to jest niechaj się zatrzyma, albo się go do tego zmusi.
— Jeżeli tak, — wołał Rodille, myśląc, że ma ze zwykłym złodziejem do czynienia, to radzę ci po prostu, abyś poszedł sobie swoją drogą, bo w przeciwnym razie palnę cię kulą w łeb.
Vaubaron żaryczał jak tygrys, bo poznał głos człowieka, który mu już raz umknął, a mianowicie mordercę z ulicy Pas-de-la-Mule i mordercę z Montevillier. W przekonaniu, że Bóg dał mu go w jego ręce, rzucił się Vaubaron na Rodilla, który do niego dwa razy strzelił, podniósł nieprzyjaciela jak dziecko, ścisnął mu dłonią, gardło i zaniósł do chaty. Bandycie brakowało do obrony: spokoju i przytomności umysłu. Zamiast wyprzeć się wszystkiego, coby mu się łatwo udało, bo mechanik nigdy jego twarzy nie widział, wołał Rodille ciągle:
— Zlituj się nademną, nie zabijaj mię.
— Ciebie zabijać, — odpowiedział Vaubaron z wyrazem nieopisanej nienawiści i pogardy, nie obawiaj się, tego ci nie zrobię, ty umrzesz nie tutaj, umrzesz nie odemnie.
— Cóż zresztą ze mną zrobić zamyślasz? Wydać mię? O nie czyń tego, na, cóżby ci się to przydało? Ja jestem bogaty, bardzo bogaty, sto razy bogatszy jak ty myślisz. Podzielę się z tobą mym całym majątkiem, albo jeszcze więcej, oddam ci wszystko, lecz puść mię.
— Milcz, — zawołał przeciwnik, oszczędzę cię dla kata. A jeżeli swą zuchwałość posuniesz do obrażenia mnie, to ci go na tym tu miejscu zastąpię.
Zaledwie Vaubaron Rodilla do chaty zaniósł przestał Tristan szczekać, a stanąwszy przed nieprzyjacielem patrzył na niego pałającym wzrokiem; Vaubaron związał Rodillemu ręce na plecach, potem nogi i zostawiwszy go na słomie opuścił chatę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Helena Wilczyńska.