Jasnowidząca (de Montépin, 1889)/Tom III/XXXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jasnowidząca |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1889 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | Helena Wilczyńska |
Tytuł orygin. | La Voyante |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pawłowi Mercier jadącemu z gospodarzem z Coq-Hardi przez bruk miasta Guimper zdawało się, że na rogu jednej ulicy ujrzał twarz Rodilla, zeskoczył więc z wozu, aby ścigać zbrodniczego dyrektora bióra, lecz nie mógł go znaleźć, czy się może łudził, czy też z innej przyczyny. Rozgniewany tem, żywił przecież nadzieję, że jest na tropie Blanki i jej uwodzicieli i chodził po wszystkich gospodach dopytując się o podróżnych, których wedle możności najdokładniej opisywał.
W ten sposób znalazł wkrótce gospodę, w której się oni przed czterdziestu ośmiu godzinami zatrzymali i dowiedział się, że Paryżanie najęli w pobliżu morza dom oddalony od Penmarkh o pół mili. Było to wszystko, czego sobie życzył, odurzony pewnością, że wkrótce ujrzy swą narzeczoną, zapomniał o tem zupełnie, że gospodarz z kolacyą go oczekuje i chociaż dzień miał się ku schyłkowi, to jednak nie tracił ani minuty, i poszedł w kierunku Penmarkhu.
Szedł zaledwie godzinę, gdy noc nadeszła i powstała burza, która już długo groziła. Bałwany uderzały z hukiem o skały, pioruny oślepiały go co minuty, a silne wiatry groziły mu powaleniem o ziemię, lecz Mercier szedł całą noc dalej, nie wiedząc czy się do celu przybliża, czy oddala.
Gdy ranek zaświtał, ujrzał Mercier przed sobą o dwieście kroków dom, w którym poznał ów samotny, jaki mu w Guimper opisano. Nie zważając na znużenie i zimno, które go do kości przejmowało, zbliżał się z bijącem sercem szybko do niego. Drzwi były otwarte a on wszedł gwałtownie bez oddechu, lecz pierwsze jego spojrzenie padło na zimnego, zdrętwiałego trupa Fryderyka Hornera leżącego w kałuży krwi.
Paweł wydał okrzyk przerażenia, obawiał się bowiem, by doktor nie był jedyną ofiarą, zbladł i był już blizki upadnięcia. Lecz wkrótce zapanował nad sobą, przebiegł wszystkie pokoje, wołając Blankę a gdy wszystkie usiłowania były próżne, pobiegł do lasu, wołając ciągle drogie imię, przerywając tylko kurczowem westchnieniem.
Naraz podniosła się w szerokim lesie lekka postać, powabne zjawisko w ciemnem otoczeniu wśród stuletnich dębów i słuchało z natężeniem głosu wołającego „Blanko“, a po chwili biegło dziewczę po mokrej trawie, śmiejące i szczęśliwe mimo bladości i cierpienia rzuciło się w ramiona narzeczonego.
— O mój drogi Pawle, o tobie tylko myślałam gdym była już bliską śmierci, teraz jesteśmy połączeni i nie rozłączymy się już więcej, nie zniosłabym naszego rozłączenia, ani tych ostatnich dni, które przeżyłam.
Potem opowiedziała krótko ostatnie zdarzenia.
— O ten nędzny Rodille, ten łotr — wołał Mercier — przebrał wreszcie swą miarę, to jego zbrodnia!... Moja droga Blanko, jesteś w stanie pójść do Guimper?
— Jeżeli chodzi o opuszczenie tego domu, to dobrze.
W dwie godziny później złożyła Blanka swe zeznanie w sądzie, sędzia śledczy udał się do samotnego domu, na miejsce zbrodni, aby zbadać stan rzeczy, a zarazem wydano rozkazy, ścigania zbrodniarza we wszystkich kierunkach, poruszono żandarmów i wieśniaków. Opowiedzieliśmy już że oddział tych jeźdźców odjechał z Vaubaronem w mniemaniu, że on jest wskazanym mordercą. Mechanik zjawił się z towarzyszami przed sędzią w Guimper i rzekł do niego z spokojną powagą:
— Mój panie, jestem Jan Vaubaron, najnędzniejszym z ludzi, potworem albo męczennikiem... Czuje w tej godzinie, że miłosierdzie Boskie jest bliskie... Pan widzi, że się nie waham mówić z panem, a mój wzrok spotyka pański otwarcie. Udziel mi pan uwagi, a gdy mię pan wysłucha, to dopomóż mi.
Vaubaron opowiedział dokładnie historyę swego żywota, sędzia słuchał go z wytężoną uwagą, a gdy skończył, rzekł do niego z dobrocią:
— Jeżeli pan jesteś rzeczywiście niewinnym a tamten zbrodniarzem, to możesz być spokojnym, niesprawiedliwość nie może pana dłużej prześladować.
— Uwięź pan tamtego, a jam ocalony.
Sędzia śledczy ponowił i zaostrzył dane rozkazy, a ponieważ wiedział, że Rodille znajduje się w lesie, to starano się o to, aby mu ztamtąd ucieczkę uniemożebnić. Podwładne sądowi organy rozwinęły całą pilność, aby schwytać zbiega, a ocalić niewinnego; szukano wszędzie zamknięto wszystkie wyjścia, przetrzęsiono wszystkie kryjówki, aby zbrodniarza wydać sprawiedliwości. Część żandarmów otoczyła las, w którym się Rodillego znaleźć domyśliwano, wszyscy wyruszyli, jakby do boju. Noc nadeszła, a nie znaleziono jeszcze żadnego śladu, Vaubaron słuchał nadaremnie każdego szelestu, i napróżno wypytywał, czy schwycono zbrodniarza, gdy żandarmi wieczór wrócili. Chociaż mu mówiono o przedsięwziętych środkach, to jednak to go nie uspokajało, bo spryt Rodillego był mu znanym; ten człowiek, który tyle zbrodni na swych barkach dźwigał, uchodził w jego oczach za całą armię.
Tak było i drugiego dnia, i przetrzęsiono już całą okolicę, a sąd stracił ochotę i zaufanie w swe siły. Przez trzy dni trudził się nadaremnie. Zwłoki Fryderyka Hornera trzeba było pochować, bo w tem małem mieście nie znano Gannala sztuki przechowywania zwłok, a przecież pewność co do osoby doktora, konieczną była do kryminalnego procesu. Sędzia śledczy wpadł na pomysł, że człowiek, którego miał w rękach jest współwinowajcą zbiega, i zamierzył przedsięwziąć przesłuchanie go nad zwłokami.
Strasznem było dla Vaubarona, podejrzanemu drugi raz o morderstwo, stawać przed zabitym. Przed jego umysłem przeszło całe życie i napełniało go wściekłością na myśl, że morderca ujdzie znów kary a on cierpieć musi za niego. Jego urywane odpowiedzi wzmacniały podejrzenie sędziego, a mechanik widział swój wyrok w wyrazie jego twarzy.
— Przed czternastu dniami wpadnie on w nasze ręce — mówił urzędnik. Lecz jakże mu można co zarzucić na jedyne pańskie słowo? A może straci on w obecności swej ofiary straszliwą przytomność umysłu jaką mu pan przypisujesz; lecz jutro już nie mam tego środka do rozporządzenia.
— A może, — odpowiedział mechanik.
Przypomniał sobie na sztukę, która mu już raz usłużyła i prosił aby mu pozwolono odtworzyć postać zwłok.
Sędzia pozwolił na to po długim wahaniu, a zamiar ten pozostał tajemnicą pomiędzy nim a Vaubaronem. Trzy dni upłynęło. Vaubaron z zaczerwienionemi oczyma, dzikiem spojrzeniem i wyschłem gardłem pracował nad swem tajemnem dziełem. W sobotę wieczór ukończył je, i myśląc, że napróżno wytężał swe siły, upadł znużony na siennik i wyjęknął:
— I po cóż walczyć dłużej, gdy Bóg jest przeciwko mnie.
Myśl o córce podniosła go i zesłała mu łagodzące łzy.
Naraz usłyszał silne stąpania po stopniach wschodów i żywe głosy. Przyskoczył do drzwi i zawołał:
— Łaski, litości; jeżeli macie jaką córkę, jeżeli przeczuwacie trwogę niewinnie oskarżonego, powiedzcie, czy to ten, którego mi sprawiedliwość boska zsyła.
Rodille, podobny do straszydła, którego bliskiego śmierci głodowej znaleziono w dole, gdzie się ukrył mając na sobie znaki zębów Tristana; nie obawiał się śmierci, bo spodziewał się ujść jej swą piekielną chytrością i zręcznością, lecz drżał przed strasznem nieszczęściem, przed wścieklizną. Urzędnik zjawił się jeszcze tego samego wieczora, bo dla człowieka sumiennego i znającego obowiązek nie było czasu na spoczynek, jeżeli chodziło o spełnienie służby. Zastał on więźnia przy życiu, lecz bliskiego już prawie śmierci. Rodille z swą zwykłą bezczelnością wypierał się zbrodni tak, że sędzia musiał dalsze badanie odłożyć na drugi dzień.
O ósmej rano zaniesiono Rodillego na materacu do bióra sędziego śledczego. Był to wielki pokój, umeblowany stolikiem do pisania dla urzędnika, krzesłem poręczowem i trzema krzesłami słomianemi, w jednym rogu pokoju widać było zasłonę z grubego sukna nieprzeźroczystą nawet dla bystrego wzroku Rodillego, który ustawicznie patrzał na nią smutny, bo czuł, że walczy z życiem. Obok stał Vaubaron strzeżony przez dwóch żandarmów, a gdy patrzał na swą ofiarę, to drżał ze złości na całem ciele, podczas gdy zbrodniarz zarumienił się tylko lekko i zwracał oczy na urzędnika. Rozpoczęła się walka między nimi trzema, walka, w której zbrodniarz trzymał niewinnego i sędziego w szachu, a czoło ostatniego zwilżał zimny pot na pytanie:
— Winny jest tutaj, ale który z was dwu? Może obaj nimi jesteście?
Zeznania nie były całkiem jasne, urzędnik myślał już nad podstępem; Rodille rzekł do siebie:
— Koniec się zbliża.
Postanowił opierać się do końca i umierać nie złożywszy zeznania, czuł, że jego siły gasną, lecz zwycięstwo nad sobą chciał wydrzeć sprawiedliwości ziemskiej. Czuł w sobie walkę ze śmiercią i rzucił na Vaubarona wzrok pełen nienawiści, lecz zarazem i tryumfu, gdy sędzia odsuwając zasłonę rzekł nagle: — Znasz pan tych dwóch? — Stał tam Fryderyk Horner a obok niego Laridon: Krzyk przerażenia uleciał z ust wszystkich, którzy byli temu obecni, głos Rodillego nie miał w sobie nic ludzkiego; stracił przytomność, tak, że musiano przywołać lekarza; obawiano się każdej chwili, że ujrzą jego śmierć. Podczas gdy lekarz zadawał sobie trudu, aby nieprzytomnego przywołać do życia, patrzał on ciągle na straszne postacie, twory sztuk, które ustawione w kącie sprawiały nieprzyjemne wrażenie. Sędzia śledził te spojrzenia.
Gdy Rodille wracał do przytomności, kazał sędzia ustawić figury tak, aby cierpiący nie mógł ich widzieć. Wreszcie otworzył oczy, oglądał się naokoło i szukał istot, które go dręczyły strasznemi wspomnieniami. Obróciwszy głowę ujrzał znowu obie postacie, które uważał za straszydła swych ofiar, wyszłych z łona ziemi, rzucił się na kolana i zasłaniając rękami oczy, wyjęknął:
— Przyznaję się, przyznaję, weźcie tylko te okropne straszydła z przed mych oczu.
— Morderco, morderco! — zawołał Vaubaron, — chcesz widzieć także twe inne ofiary barona Viriville i nieszczęśliwą Urszulę Renaud, mają i one wyjść z grobu i oskarżyć cię?
— Nie, nie! Przyznaję się! — skrzeczał zbrodniarz więcej, niż mówił. — Ja ich zamordowałem, tylko precz z temi straszydłami!
Spuszczono zasłonę, a sędzia śledczy zapisał zeznania Rodillego, przez które okazała się niewinność Vaubarona. Lecz na tem nie był koniec, sprawa musiała pójść przed sądy przysięgłych; nasz przyjaciel napisał do adwokata, który go przed dwunastu laty w Paryżu tak dzielnie bronił, a ten przybył szybko, podał staremu przyjacielowi rękę i zawołał wzruszony:
— Dzięki Bogu, wreszcie i dla pana wybiła godzina sprawiedliwości.
Wieczór przed przeczytaniem wyroku zjawił się Paweł Mercier z Blanką w więzieniu Rodilla, Vaubaron zachwiał się, bo myślał, że to Marta w swym szesnastym roku weszła, jego serce biło mocno, a ramiona rozwarły się mimowolnie.
— Mój panie, — rzekł Paweł, — to dziecię nazywa się Blanka Vaubaron, nie zna ani ojca ani matki i żyła od najmłodszych lat u magnetyzera Fryderyka Hornera.
— Moja córko, moja stracona córko! — zawołał mechanik, a Blanka padła płacząc w jego objęcia.