Jeździec bez głowy/L
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jeździec bez głowy |
Wydawca | Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nie długo stał Felim na warcie. Po upływie dziesięciu minut do uszu jego dobiegł odgłos kopyt końskich. Serce mu zaczęło łomotać głośno. Nie wiedział, kim mógł być nadjeżdżający gość i bał się, aby znowu nie zobaczyć jeźdźca bez głowy. Ale nie! nieznajomy miał głowę i to ładnie osadzoną na szyi i twarz — jakże urodziwą!
— Piękny młodzian, — pomyślał Irlandczyk, stając u progu. — Tylko dlaczego taki zmartwiony, jakby pochował rodzoną babkę? A jaki ma puszek nad górną wargą, jak młode pisklę... Boże! — zawołał nagle, — toż to kobieta!
Felim nie omylił się. Istotnie przed chatą zatrzymała swego rumaka Isadora Cavarubio. Piękna meksykanka znała doskonale drogę do osiedla łowcy mustangów, więc chociaż powitał ją człowiek obcy, nie stropiło ją to wcale. Zeskoczyła na ziemię i zbliżywszy się do Felima zapytała od razu łamaną angielszczyzną:
— Czy zastałam mister Geralda?
— Owszem, jest w domu. A czego pani sobie życzy?
— Chciałabym się z nim widzieć.
— O, to źle pani trafiła! Panu memu potrzebny jest raczej ksiądz i doktór, niż kobieta. A pani odwiedzać go teraz nie wypada. Może innym razem.
— Dlaczego to?
— Przedewszystkiem mister Gerald jest nie-ubrany. A po wtóre, jakby tu, za pozwoleniem, powiedzieć, ma na sobie tylko koszulę i kilka szmat, któremi go okręcił mister Stamp.
— Nie rozumiem pana, senior.
— O tej godzinie? A może chory?
— Przecie, że nie tak zdrów jak ja i pani.
— Chory! Co mu się stało?
— Całe ciało ma podrapane do żywego, jak-gdyby wsadził go kto do worka, napełnionego kotami. A oprócz tego, jakby tu powiedzieć, jest nieswój.
— Jakto nie swój? Nie rozumiem.
— Pani nic nie rozumie! Jest nieswój i basta! Rzuca się na łóżku, jakby go kto przypiekał gorącym pogrzebaczem i gada niestworzone rzeczy. Może ma pani trochę whisky, misstris, toby mu zaraz pomogło?
— Ach, szkoda, nie zaopatrzyłam się w nic podobnego. A jednak, niech pan mi pozwoli wejść do środka.
— Poco to? Zapewniam panią, że dzisiaj mister Gerald nie odróżni pani od swojej babki.
— Mogłabym się przydać na co. Jestem względem niego zobowiązaną. On ma dług u mnie.
— Ach, dług! No, to zupełnie co innego. Ale pani nie potrzebuje go widzieć. Jestem jego zaufanym człowiekiem i chociaż pisać nie potrafię, ale na pokwitowaniu krzyżyk tam jakiś napiszę. Niech pani będzie przekonana, że mister Gerald nie zażąda zwrotu poraz drugi. Już taki ma charakter. A co do pieniędzy, to akurat są nam bardzo, bardzo potrzebne, bo wkrótce wyjeżdżamy stąd.
— Ach, panie, nie o pieniądze mi chodzi. Jestem moralnym dłużnikiem Geralda.
— Moralnym? W takim razie niema się poco śpieszyć. Mister Gerald i tak panią nie zrozumie.
— Lecz niech mnie pan puści do mieszkania. Muszę go widzieć bezwarunkowo.
— Powiedziałem, że nie zobaczy go pani i — skończone! Jestem tu poto, abym nikogo nie wpuszczał do środka, rozumie pani?
— Należę do przyjaciół mister Geralda, chyba to wystarczy panu.
— A skąd ja wiem? Może pani jest jego najgorszym wrogiem.
— Nie puści mnie pan?
— Nie.
— Więc zobaczymy!
Powiedziawszy to, Isadora skierowała się do drzwi z widocznym zamiarem przedostania się do środka przemocą. Zdecydowany i surowy wyraz jej twarzy natchnął Felima myślą, że jego panu grozi jakieś niebezpieczeństwo. Rozkrzyżował we drzwiach ręce i krzyknął na alarm. Zbudzony krzykiem, Tara zaczął wyć. W całej okolicy ptactwo wydało ze siebie wrzaskliwe głosy. Powstał nieopisany hałas. Isadora patrzała na Felima rozszerzonemi oczami, nie mogąc pojąć narazie, co to wszystko miało znaczyć.