Jeździec bez głowy/LI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jeździec bez głowy |
Wydawca | Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zeb Stamp bawił w pobliskich zaroślach i na krzyk Felima szybko zawrócił do domu. Widząc Irlandczyka, zagradzającego wejście rozpostartemi ramionami, oraz wyjącego psa i — nieznajomą amazonkę, z wyrazem bezradności na twarzy, pojął odrazu, o co rzecz chodzi, i, zamiast chwalić, obrzucił służącego stekiem mniej lub więcej przyzwoitych wyzwisk.
— Ty ośla głowo! Ty głupcze skończony! Taką miałem na oku wspaniałą indyczkę, dobrych trzydzieści funtów wagi, a ten barani ogon zaczął krzyczeć! I po coś mnie wzywał, po co?
— Sam pan kazał, mister Stamp, w razie gdyby kto przyszedł.
— Durniu jakiś! Nie mówiłem ci nic o kobietach,
— Tak jest, mister Stamp, ale ja myślałem, że to mężczyzna.
— Czy ty masz dobrze w głowie? — rzekł myśliwy, wzruszając ramionami, i zwrócił się do Isadory.
— Proszę nam opowiedzieć, w jaki sposób znalazła się pani tutaj.
— Chciałabym się widzieć z don Mauricio. Czy mogę?
— Naturalnie, że może pani. Ale to bezcelowe. Maurice nic w tej chwili nie rozumie i, co gorsza, nawet nie pozna pani.
— Tak, i gorączkuje.
— Więc niech mi pan pozwoli doglądać chorego. Na miłość Boską, nie róbcie mi panowie wstrętów. Jestem jego najlepszym przyjacielem.
— Owszem, owszem, może pani pozostać, bo czuwanie nad chorym jest obowiązkiem kobiety. Ale niech go pani pilnuje, ażeby nie spadł z łóżka i nie pozrywał opatrunków.
— Wszystko spełnię, co mi pan poleci. Będę go doglądała troskliwie, jak rodzonego brata.
— Pani jest bardzo łaskawa... Ale...
— Proszę, niech pan powie.
Stamp zawahał się, przypomniawszy sobie, że jest to zapewne ta sama panienka, która obdarzała Mauricea koszykami wina i łakoci podczas jego choroby w hotelu. Wreszcie rzekł:
— Chociaż daleko lepiej będzie, jeżeli pani pojedzie do domu i wróci dopiero wtedy, gdy Gerald przyjdzie do zdrowia. Obecnie jest on nieprzytomny i nie pozna pani zupełnie.
— Nie chodzi mi o to, sir. Chcę być jedynie pożyteczną i pomóc panom w czemkolwiek.
— Ha! niech więc już pani zostanie. Tylko o jedno proszę: niech pani nie zwraca uwagi na majaczenie chorego, gdyż mówi on ciągle o jakiemś zabójstwie, a także wzywa często do siebie jakąś kobietę po imieniu...
— Jak ma na imię ta kobieta?
— Zapewne jego siostra.
— Co pan mówi, mister Stamp? Mister Gerald... — chciał sprostować przysłuchujący się rozmowie Felim.
— A ty mi nosa swego nie wtrącaj, kiedy nie piją do ciebie! — ofuknął go Stamp. — Chodź lepiej ze mną do lasu, może upolujemy jakiego ptaka, bo dzięki tobie głód nam żołądki powykręca.
Felim posłusznie wziął strzelbę na ramię i obadwaj ruszyli do lasu.
Isadora weszła do chaty i, pochyliwszy się nad Geraldem, pocałowała go w rozpalone czoło i usta. Nagle rzuciła się w tył, jakby okropna żmija ukąsiła ją swem żądłem w samo serce. To Maurice w gorączce wymówił imię innej kobiety z takiem uczuciem, jakgdyby w imieniu tem zamknięty był cały skarb jego życia.