<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Mayne Reid
Tytuł Jeździec bez głowy
Wydawca Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXVIII.  Kałuża krwi.

Przerażony wiadomością o rozpoczętych przez dzikich Indjan morderstwach, komendant bezzwłocznie stanął na czele dość silnego oddziału wojska i wyruszył w drogę forsownym marszem. Zaledwie jednak oddział znalazł się na skraju lasu, przez który wiodła droga do Alamo, gdy jeden z wywiadowców, wysłanych umyślnie naprzód, nagle przystanął. Na ziemi były wyraźne ślady dwóch koni i szły one za sobą w jednym kierunku, potem zawracały w przeciwną stronę.
— I cóż, masz co ciekawego? — zapytał komendant wywiadowcę.
— Owszem, udało mi na razie ustalić, że w tem miejscu zabito człowieka.
— Co mówisz! Znalazłeś trupa?
— Nie, ale kałużę krwi. Proszę, panie komendancie, iść za mną, reszta zaś, a zwłaszcza Woodley i Calchun niech zostaną.
— Proszę panów, — rzekł komendant, zwracając się do towarzystwa — wywiadowca zabiera ze sobą tylko mnie, panowie zaś musicie zatrzymać się tutaj.
Słowa komendanta były przyjęte, jak rozkaz, i nikt nie ruszył się z miejsca. Tymczasem wywiadowca pokazał komendantowi zakrzepłą kałużę krwi, która była tak obfita, że ten, kto ją przelał, nie mógł żyć dłużej ani chwili.

— Jak sądzisz, kto twoim zdaniem został tutaj zabity?
— Syn tego starego pana. Dlatego prosiłem, aby Woodley nie szedł z nami.

— Naturalnie, zbrodnię popełnili Komancze.
— W żadnym razie nie oni. Gdyby tu byli Indjanie, ujrzelibyśmy na ziemi ślady nie dwóch, lecz czterdziestu przynajmniej koni niepodkutych. Tymczasem mamy na ziemi wyraźnie ślady podków, a wielkość ich wskazuje, że jedne należą do mustanga, drugie do amerykańskiego konia. Ale chodźmy dalej, — rzekł wywiadowca i znalazłszy się w miejscu, gdzie ślady kopyt zawracały w przeciwną stronę — podniósł z ziemi niedopałek cygara.
— Otóż tutaj jeźdźcy zatrzymali się na pewien czas i rozmawiali ze sobą spokojnie. Ale nie mogli palić cygara na chwilę przed dokonaniem morderstwa. Napewno do kłótni doszło pomiędzy nimi później i zabójstwo zostało dokonane nie wcześniej, aż w powrotnej drodze. Tylko dziwne, gdzież się mógł podziać trup zabitego? Bo wszak Indjanie go stąd nie zabrali ze sobą, gdyż napewno ich tu nie było.
— Ale utrzymujesz, że został zabity syn plantatora?
— Bynajmniej. Jestem pewny, że padł ofiarą ten z tych dwu jeźdźców, którego koń przyniósł na sobie plamy krwi.
— Więc koń młodego Pointdekstera przyszedł okrwawiony!
— W takim razie...
— Któż więc jest mordercą, jeśli Henryk zabity?
— Doprawdy, tracę głowę. Ale w każdym razie nie mogę podejrzewać o to łowcy mustangów. Taki szlachetny człowiek...
— Ja też tak sądzę.
— A nawet, gdyby Henryk Pointdekster padł z ręki Geralda, to tylko w uczciwym pojedynku. Dziwi mnie wyłącznie ta rzecz, że trupa nigdzie nie widać. No, ale czas w drogę. Jednak staremu gentlemanowi...
— Najlepiej nic nie mówić — dokończył komendant i odszedł w stronę oczekującego towarzystwa, wywiadowca zaś udał się śladami kopyt na dalsze poszukiwania.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Mayne Reid i tłumacza: anonimowy.