Jeździec bez głowy/XXXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jeździec bez głowy |
Wydawca | Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Społeczna Stow. Robotników Chrz. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przerażony wiadomością o rozpoczętych przez dzikich Indjan morderstwach, komendant bezzwłocznie stanął na czele dość silnego oddziału wojska i wyruszył w drogę forsownym marszem. Zaledwie jednak oddział znalazł się na skraju lasu, przez który wiodła droga do Alamo, gdy jeden z wywiadowców, wysłanych umyślnie naprzód, nagle przystanął. Na ziemi były wyraźne ślady dwóch koni i szły one za sobą w jednym kierunku, potem zawracały w przeciwną stronę.
— I cóż, masz co ciekawego? — zapytał komendant wywiadowcę.
— Owszem, udało mi na razie ustalić, że w tem miejscu zabito człowieka.
— Co mówisz! Znalazłeś trupa?
— Nie, ale kałużę krwi. Proszę, panie komendancie, iść za mną, reszta zaś, a zwłaszcza Woodley i Calchun niech zostaną.
— Proszę panów, — rzekł komendant, zwracając się do towarzystwa — wywiadowca zabiera ze sobą tylko mnie, panowie zaś musicie zatrzymać się tutaj.
Słowa komendanta były przyjęte, jak rozkaz, i nikt nie ruszył się z miejsca. Tymczasem wywiadowca pokazał komendantowi zakrzepłą kałużę krwi, która była tak obfita, że ten, kto ją przelał, nie mógł żyć dłużej ani chwili.
— Syn tego starego pana. Dlatego prosiłem, aby Woodley nie szedł z nami.
— Naturalnie, zbrodnię popełnili Komancze.
— W żadnym razie nie oni. Gdyby tu byli Indjanie, ujrzelibyśmy na ziemi ślady nie dwóch, lecz czterdziestu przynajmniej koni niepodkutych. Tymczasem mamy na ziemi wyraźnie ślady podków, a wielkość ich wskazuje, że jedne należą do mustanga, drugie do amerykańskiego konia. Ale chodźmy dalej, — rzekł wywiadowca i znalazłszy się w miejscu, gdzie ślady kopyt zawracały w przeciwną stronę — podniósł z ziemi niedopałek cygara.
— Otóż tutaj jeźdźcy zatrzymali się na pewien czas i rozmawiali ze sobą spokojnie. Ale nie mogli palić cygara na chwilę przed dokonaniem morderstwa. Napewno do kłótni doszło pomiędzy nimi później i zabójstwo zostało dokonane nie wcześniej, aż w powrotnej drodze. Tylko dziwne, gdzież się mógł podziać trup zabitego? Bo wszak Indjanie go stąd nie zabrali ze sobą, gdyż napewno ich tu nie było.
— Ale utrzymujesz, że został zabity syn plantatora?
— Bynajmniej. Jestem pewny, że padł ofiarą ten z tych dwu jeźdźców, którego koń przyniósł na sobie plamy krwi.
— Więc koń młodego Pointdekstera przyszedł okrwawiony!
— W takim razie...
— Któż więc jest mordercą, jeśli Henryk zabity?
— Doprawdy, tracę głowę. Ale w każdym razie nie mogę podejrzewać o to łowcy mustangów. Taki szlachetny człowiek...
— Ja też tak sądzę.
— A nawet, gdyby Henryk Pointdekster padł z ręki Geralda, to tylko w uczciwym pojedynku. Dziwi mnie wyłącznie ta rzecz, że trupa nigdzie nie widać. No, ale czas w drogę. Jednak staremu gentlemanowi...
— Najlepiej nic nie mówić — dokończył komendant i odszedł w stronę oczekującego towarzystwa, wywiadowca zaś udał się śladami kopyt na dalsze poszukiwania.