Jednostka i ogół/Bezstronny głos w sprawie żydowskiej

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Nałkowski
Tytuł Jednostka i ogół
Podtytuł Szkice i krytyki psycho-społeczne.
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
Bezstronny głos w sprawie żydowskiej.[1]


Wobec dusznej atmosfery wytworzonej przez reakcyę wogóle, a przez ujadania nacyonalistyczno-antysemicko-syonistyczno-hakatystyczne w szczególności, „głos“ zacytowanej broszury jest rzeczywiście „na czasie“; a przez swą bezstronność, szczerość i swe stanowisko ewolucyjne jest niby świeżym powiewem, niosącym uzdrowienie.

Praca ta napisana jest przytem z pewnym polotem i znacznem ciepłem, które nazwałbym patryotycznem, gdyby wyraz ten nie był dziś bardzo zdyskredytowany swemi ścisłemi związkami z klerykalizmem, gdyby nie stał się synonimem bądź szczerej ciasnoty, bądź obłudnego sprytu.
Autor doskonale analizuje kwestyę żydowską, wyświetla motywy syonizmu, sprowadza ruch ten do właściwych rozmiarów, ocenia jego strony dodatnie i ujemne, przewiduje skutki w przyszłości.
Co do kwestyi żydowskiej, to autor rozwiewa widmo wszechzmowy żydowskiej, wykazuje mało znaną, a straszną nędzę proletaryatu żydowskiego, a nawet sprowadza do skromnych (może zbyt skromnych) rozmiarów wieści o wielkich bogactwach Żydów, gdyż „grube ryby“ żydowskie bywają skwapliwie asymilowane, wchłaniane przez społeczeństwo rdzenne. Odpiera zarzut niewdzięczności Żydów względem społeczeństwa rdzennego, przytaczając przykłady pożytecznej działalności Żydów na polu naukowem i obywatelskiem, której antysemityzm podcina skrzydła; wykazuje błędność antysemityzmu naukowego, powołując się na wspaniałą pracę I. Radlińskiego „Prorocy hebrajscy wobec krytyki i dziejów“. Przeciw hasłu antysemityzmu ekonomicznego, który stroi się w maskę chrześcijańskiej miłości bliźniego a krzyczy „chleb dla swoich“, autor stawia humanitarną zasadę „chleb dla wszystkich“ i przy tej sposobności wygłasza słowa pełne szczerego uczucia: „na ziemiach zamieszkałych przez Żydów wszelkie wpływy przyrody przystosowały ich do danego kraju, bo wszystkim ludziom przyświeca jedno słońce, wszyscy oddychają tem samem powietrzem, zrasza ich ten sam pot znojnej pracy i wdychają te same wyziewy wspólnej matki ziemi, a wreszcie leżą tam prochy ich ojców. Wieki wspólnego pożycia na jednej ziemi wyżłobiły w naszych sercach miłość dla niej, choć nieraz społeczeństwo było nam macochą, i te dążenia inteligencyi żydowskiej do uspołecznienia się w kierunku kultury miejscowej uprawniają nas do zaliczenia się w poczet współrzędnych obywateli krajowych bez względu na stanowisko pewnych klas i grup społeczeństwa“. Naturalnie: nie w tem lub owem pochodzeniu tkwi żywotność i racya bytu narodu, lecz w zdolności jego do żywienia i rozwijania ideałów przyszłości; te grupy społeczne, które nie tylko są dla ideałów tych obojętne, ale, bądź to z powodu ciasnoty umysłowej, bądź interesów osobistych i kastowych, przeciw tym ideałom występują wrogo, są, bez względu na swe pochodzenie rasowe, skazane etnicznie na zagładę. I gdyby rdzenne społeczeństwo w całej swej masie miało zawsze zachowywać się wrogo, lub choćby tylko opornie, wobec rozwoju wiedzy i ideałów społecznych, to prędzej, czy później nastąpiłaby u nas zupełna pseudomorfoza etniczna: przyszły badacz ludów byłby zmuszony współczesnych sobie Polaków zaliczyć do rasy semickiej.
Broniąc element żydowski od napaści antysemitów, autor przechodzi w części do ataku i zadaje napastnikom dotkliwe razy: „jeżeli Żydzi w Polsce trudnili się lichwą i szynkarstwem, co wskazuje, że inne środki zarobkowania były im co najmniej utrudnione, to czerpali oni soki z włościaństwa na korzyść żywiołu szlacheckiego. Zarobionemi bowiem pieniędzmi z lichwy okupowali się Żydzi nadmiernym podatkom i kontrybucyom, a wyszynkiem wódek szlacheckich wzbogacali właścicieli gorzelni i korzystających z praw propinacyjnych: szlachtę i wielkich panów“. Krzykacze, geszefciarze antysemiccy nazwą to żydowską bezczelnością, ale niech się powstrzymają w zapale, gdyż autor opiera się tu na poważnych autorach „rdzennego“ pochodzenia: na historyku, Władysławie Smoleńskim, oraz na pośle pińskim, Mateuszu Butrymowiczu.
Co do syonizmu, to autor genezę jego widzi w eksterminacyjnej polityce Bismarka, który usiłował zwalczyć ideę Lasalle'a i Marx'a; to wywołało antysemityzm i w następstwie syonizm. Obok ludzi idei, zwłaszcza gorącej młodzieży, cierpiącej już na ławach szkolnych prześladowanie i poniżenie ze strony „rdzennych“ kolegów, rzucili się do syonizmu i ci, którzy w tym prądzie dostrzegli korzystny dla siebie interes, jak żydowskie duchowieństwo i prasa; wreszcie tłum, pociągany przez utalentowanych mówców, którzy mu powiadają: „ojczyzną naszą jest obczyzna, jednością rozproszenie, solidarnością ogólna nieprzyjaźń. Żyd jest dla posiadacza żebrakiem, dla ubogiego milionerem i lichwiarzem“ i t. d.
Na przyszłość syonizmu autor zapatruje się sceptycznie: „Nacyonalistyczne dążności Żydów są mrzonką, jest to powrót do przeszłości dawno zamierzchłej i nikt na seryo brać nie może powrotu do kultury staro-hebrajskiej. Kultura europejska ma to do siebie, że się przemocą narzuca i nietylko ludzi uspołecznia, ale siłą faktów narzuca im swój język i obyczaje, i w szeregach najzawziętszych nacyonalistów żydowskich językiem rodzinnym będzie język kraju, w któym żyją: u nas polski, w Cesarstwie — rosyjski, we Francyi — francuski“.
Na zakończenie autor w kwestyi asymilacyi Żydów wypowiada parę głębokich poglądów, mających znaczenie niesychanie ważnych wskazówek:
„Pozostają dwie alternatywy: albo wziąć się do wspólnej pracy celem wydźwignięcia tej masy (ciemnego proletaryatu żydowskiego) z obecnego stanu na wyższy szczebel kultury, odpowiadającej wspólnym pragnieniom; albo w myśl krótkowidza politycznego masę tę wyodrębnić i pchać gdzieindziej“, a dalej: „Asymilacya ze rdzennem społeczeństwem nie jest rozpłynięciem się i unicestwieniem, ale wzajemnym upodobnieniem na podstawie ideału nie już istniejącego, ale utworzyć się mającego i stojącego po nad obu rodzinami, pragnącemi się zasymilować“.
Należy, dodamy od siebie, życzyć sobie jak najgoręcej, aby Żydzi, którzy asymilują się dotąd ze rdzennem społeczeństwem najczęściej w imię ideałów strupieszałych (nawet niektórzy z tych uczonych, których autor poprzednio przytacza), którzy wciskają się w osobiście korzystną dla nich formę klerykalno-narodowo-demokratyczno-arystokratyczno-burżuazyjną — w ten bigos hultajski, przyrządzony przez rozpaczliwą kuchnię reakcyjną — zechcieli wziąć sobie powyższe wskazanie autora jak najbardziej do serca.
Reakcya zdobywa ciemne, ubogie tłumy ogłupianiem lub najemnictwem; niechże przynajmniej inteligencya nie da się pochwycić w te sidła, a wtedy łatwiej będzie zwyciężyć potwora, który w ostatnich drgawkach usiłuje stłumić ducha ludzkiego, rwącego się ku przyszłości.





  1. Ob. broszurę: „Nasze rachunki i syonizm“. „Głos na czasie przez Belaryusza“. Warszawa. T. Paprocki 1903.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Nałkowski.