Jednostka i ogół/Socyologia lecznicza

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Nałkowski
Tytuł Jednostka i ogół
Podtytuł Szkice i krytyki psycho-społeczne.
Data wyd. 1904
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Indeks stron
Socyologia lecznicza.


Doktór Władysław Chodecki napisał małą broszurkę, a raczej nieoprawny nawet świstek z 8½ kartek złożony, kosztujący jednak aż 40 kopiejek, z tytułem wielce obiecującym dla wielu biedaków, co w ciężkiej walce o byt stargali siły nerwowe[1]. A no, zobaczmy, czy nie znajdziemy w niej oręża na zwalczenie, lub przynajmniej zmniejszenie, złego.

Autor prawi nam przedewszystkiem kazanie za „żądzę używania“, „pracę jedynie dla chleba“, a nie dla wznioślejszych idealnych pobudek — „nauki dla nauki“.
Autor widocznie nie wie, że ktoby u nas chciał się poświęcić „nauce dla nauki“, ten nietylko daleko prędzej zdenerwowałby się takim zbytkiem, niż „żądzą używania“, ale poprostu umarłby z głodu.
Dalej, jakoby z Virchowem, czyni autor odpowiedzialny pozytywizm za liczne w naszych czasach samobójstwa; trudno zrozumieć, jakim sposobem niewiara ma prowadzić do samobójstwa; prędzej chyba silna wiara w przyszłe, lepsze życie powinnaby skłaniać do skrócenia sobie życia tych, którym ono nie ściele się po różach. Samobójstwo, wynikające nie z chwilowej rozpaczy lub obłędu, lecz z chronicznej, że się tak wyrazimy, niechęci do życia, ma za przyczynę wyczerpanie sił nerwowych, to zaś wynika najczęściej z trudnych warunków życia, z wysiłków w walce o byt, a nie z tych lub owych teoryi filozoficznych. Filozofowie pesymiści, żyjący wygodnie i dostatnio. ani myślą odbierać sobie życia, tymczasem biedny rzemieślnik, nie mający pojęcia o filozofii, ale obarczony liczną rodziną i spracowany, odbiera sobie życie na wiadomość, że rodzina jego powiększyła się bliźniętami. Autor, występując z tego powodu przeciw popularyzowaniu hipotez dla tłumu, nietylko przecenia szkodliwość niektórych w tym względzie, ale wykazuje brak jasnego pojęcia o nauce wogóle, o jej historycznym rozwoju: nauka składa się jedynie z faktów i hipotez (bo któż odróżni napewno teoryę od hipotezy); te ostatnie są cementem, wiążącym fakty w logiczną harmonijną budowę; autor chce, aby zamiast tego dawać tłumom tylko liczne fakty, jako rzeczy pewne; jest to z jednej strony niepedagogiczne, z drugiej naiwne, bo i za pewność faktów nikt nie zaręczy: w miarę doskonalenia się narzędzi obserwacyi fakty, uważane dziś za pewne, jutro mogą się okazać złudzeniem. Któż więc i jak ma rozstrzygnąć, co kapłani wiedzy mają ogłaszać tłumowi, a czego nie mają? Nie, panowie! uczeni nie powinni stanowić zgromadzenia kapłanów egipskich, kryjących wiedzę przed tłumami, ażeby ktoś z niej nie zrobił złego użytku. (Np. roboticy w fabrykach, gdyby byli obznajomieni z hygieną, mogliby użyć tego na „złe“, t. j. zażądać od właściciela hygieniczniejszego urządzenia fabryki, narazić go na koszta i nie pozwolić mu żyć „moralnie“, jak to niżej zobaczymy). Ale w takim razie wzbrońcie panowie tłumom używać ognia, bo nim można podpalić, zróbcie się jego szafarzami, sprzedawajcie go drogo po aptekach i tylko za receptą doktorów. Nie, panowie! wiedza tłumów powinna być tylko spopularyzowana wiedzą uczonych, wiedzą w jej stanie współczesnym, a nie jakimś paleontologicznym tworem, oszlifowanym ad usum Delphini.
Projekt autora, aby każdy, wstępujący w związki małżeńskie, poddawał się oględzinom lekarza, byłby najkorzystniejszym dla tego ostatniego; zresztą przyniósłby więcej szkody niż pożytku. Nauka medycyny daleką jest jeszcze od możności stawiania tutaj prognozy: słabi rodzice mają czasem dzieci zdrowsze, niż rodzice zdrowi, „mistrze słowa“ miewają dzieci nieme, ludzie najzdolniejsi — dzieci idyotyczne i t. d. Któż jest w stanie takie rzeczy przewidzieć, a dla mniemanego uniknięcia przypuszczalnego nieszczęścia przypuszczalnego potomstwa czynić rzeczywiście nieszczęśliwymi żyjących („egoistów“, jak ich w szlachetnym zapale nazywa nasz autor). Łamać im życie, a może i pożyteczną dla kraju i społeczeństwa działalność na polu nauki, sztuki i t. d. byłoby barbarzyństwem i nonsensem. Jedynym środkiem poprawy jest tu pozostawienie instynktowi swobody wyboru, a nie krępowanie go zakazami doktorskiemi lub, jak to się dzieje obecnie, stosunkami majątkowemi.
Co do zakazu wchodzenia w związki małżeńskie między krewnymi, z których ma jakoby wynikać epilepsya(?), to, nie będąc lekarzem, zdaje mi się jednak, iż autor, występujac przeciw hipotezom, sam nadużywa hipotez i że wstręt do zawierania związków małżeńskich między krewnymi jest prędzej faktem socyologicznym, niż biologicznym — że wynika mianowicie z egzogamii.
Autor żąda, aby ludzi nerwowych kierować na ogrodników, rybaków, leśniczych i t. p. Według tej recepty nie mielibyśmy n. p. Słowackiego, któryby był zmuszony przez jakiego prowincyonalnego eskulapa do przyjęcia obowiązków leśniczego u jakiego pana hrabiego; kwestya też, czy na tem stanowisku wyleczyłby się on z nerwowości, skoro miał wrodzony popęd do czegoś wznioślejszego; pan hrabia byłby z pewnością niezadowolony ze swego strzelca. Mimo to jednak autor nieco dalej twierdzi, iż przyczyną zdenerwowania bywa niewłaściwe obranie zawodu, a ztąd brak zamiłowania w pracy zawodowej; na to zupełnie się zgadzamy, ale to jest sprzeczne z powyższem.
Przez cały artykuł autora przewija się nić przeciętnej moralności, ubolewań nad brakiem „podstaw etycznych“, nad „moralnem zepsuciem“ i t. p. Przypomina to nieco biblijno-sielankowy styl starego lekarza moralisty, Hufelanda, który, szczególniej w chorobach płciowych, gromił niemoralność. Moralizowanie takie wygląda zupełnie tak samo, jak gdyby n.p. biedakowi, który dostał kataru żołądka, stołując się w podrzędnej garkuchni, prawić: jakiś ty niemoralny, cierpisz z własnej winy. Ależ, panowie moraliści takiego pokroju, raczcie się zastanowić, że owa „niemoralność“, jaką zarzucacie innym, nie może chyba polegać na jedzeniu obiadu, boć i wy go jadacie, lecz tylko na jego jakości: wy możecie płacić za obiad n. p. pięć rubli i jesteście zdrowi, silni, „moralni“; biedak może pozwolić sobie tylko na obiad złotówkowy i truje się, jest według was „niemorlany“. Dr Chodecki napada n. p. na „niemoralność“ pracownic fabrycznych; a przecież i taka kanalia musi zaspakajać potrzeby swych organów trawienia i płciowych z równem prawem, jak hrabina, proboszcz, żołnierz, papież, a nawet doktór medycyny; że zaś tych stać na lepsze obiady, to czyżby przez to byli moralniejsi? Panowie zdawkowi moraliści (pośród których ze zdziwieniem napotyka się lekarzy) mają zapewne tutaj gotową radę: wychodźcie za mąż, żeńcie się — bardzo pięknie, ale zastanówcie się, panowie, że taka „moralność“ jest dla biedaka zbytkiem albo wpadnięciem z deszczu pod rynnę: jak w kwestyi obiadu, tak w kwestyi płciowej — w kwestyi „głodu miłości“, biedak na każdej drodze dochodzi do „niemoralności“: albo pozostaje wolnym i choroby płciowe doprowadzają go do ruiny, albo żeni się i widząc, jak z biegiem czasu rodzina jego się zwiększa, a siły do pracy maleją, odbiera sobie życie (nie wiedząc nic o pozytywizmie i innych zgubnych kierunkach filozoficznych), rozpija się, rozchorowywa, ginie; w każdym więc razie staje się „niemoralnym“.
Kwestya moralności płciowej jest kwestyą ekonomiczno-socyologiczną i na drodze kazań bibliojno-sielankowych, na drodze ubolewań nad zepsuciem rozwiązać się nie da; jedynie na drodze ekonomiczno-społecznej musi się kiedyś rozstrzygnąć.
Co do rad lekarskich autora przeciw chorobom nerwowym, są to po większej części ogólniki, jakie zwykle znajdujemy sformułowane w każdym medycznym handbuchu niemieckim: „tanzen, turnen, schwimmen, reiten; Bewegung im Freien. Leichtes Bier, etwas Wein kann auch gestattet werden“. Rady takie do niczego nie prowadzą, każdy je zna, ale nie każdy praktykować je może, najmniej ten, kto jest słaby. Jądro chorób nerwowych, jak i „moralności“, leży w stosunkach ekonomicznych; nie ma co obwijać w bawełnę: ażeby uniknąć rozstroju nerwów najlepiej być zamożnym, mieć byt spokojny, pracować umiarkowanie nad tem, co sprawia przyjemność. Lecz kto ubogi wstępuje na arenę życia, ten, jeżeli chce uczciwą pracą zdobyć byt i stanowisko, musi (mimo odradzania Dra Chodeckiego i mimo wszelkiej świadomości niebezpieczeństwa dla zdrowia) wytężyć wszystkie swe siły w walce o byt; jeżeli tego nie uczyni, konkurencya zgniecie go bez litości, jeżeli to zrobi, to albo dopnie celu, zanim zupełni zrujnuje nerwy i wtedy przepcha jakoś to życie, albo wprzód zrujnuje nerwy ze szczętem i zginie; to już zależeć będzie od organizmu, szczęścia i większych lub mniejszych skrupułów w wyborze środków.
Najlepszym jeszcze stosunkowo sposobem poprawienia nerwów, jest napisać krótką i nie wiele zużywającą mózg broszurkę, dać jej zachęcający i wiele obiecujący tytuł i sprzedawać ją drogo, a za zebrane pieniądze kupić parę butelek starego węgrzyna, który mimo wszelkich wycieczek przeciw alkoholizmowi, lepiej odrestauruje nerwy, niż wszelkie preparaty żelazne, kompresy i najnieograniczeńsza „wiara w lekarza“.
Na powyższą krytykę, podpisaną pesudonimem „Nerwowy“, Dr Chodecki nadesłał do „Głosu“ (1887) następującą odpowiedź.





  1. Dr Władysław Chodecki. Jak zapobiegać chorobom nerwowym. 1886. (Odbitka z Ateneum).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Nałkowski.