Jezuici w Polsce (1908)/Rozdział 1

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Załęski
Tytuł Jezuici w Polsce
Wydawca W. L. Anczyc i Sp.
Data wyd. 1908
Druk W. L. Anczyc i Sp.
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Księga  I.
(Tom I w skróceniu).
Walka z różnowierstwem.

ROZDZIAŁ I.
Wprowadzenie Jezuitów i fundacye pierwszych kolegiów za Zygmunta Augusta i Henryka Walezego. 1564–1575.

§. 1. Stan polityczno-religijny Polski w chwili przybycia Jezuitów. 1555—1564.

Już się skrystalizowała szlachecko-anarchiczna konstytucya Polski i zamykało »błędne koło instytucyi polskich«, gdy przybyli do niej pierwsi Jezuici. Z monarchii stawała się Polska republiką z wybranym dożywotnim prezydentem, królem na czele. Najwyższa władza rządząca i prawodawcza od króla przeszła do szlachty, będącej sama jedna »narodem«; spoczywała w sejmikach i walnych co dwa lata zwoływanych sejmach, które znów niczego uchwalić nie mogły, sine communi consensu, bez powszechnej zgody senatu i izby poselskiej.
O tę powszechną zgodę bywało z każdym lat dziesiątkiem trudniej; communis consensus zamienił się w liberum veto, więc sejmy nie dochodziły, »rozłaziły się« albo bywały zrywane, a Polska zostawała bez rządu, aż do zebrania się nowego sejmu na to, aby znów nie doszedł, lub został zerwany; szlachta »naród« wmówiła w siebie: »nierządem Polska stoi«, bezrząd, nazwany szumnie »złotą wolnością«, stawał się normalnym stanem kraju.
Elekcyjny król już dlatego, że z wyboru, nie miał ani u swoich, ani za granicą tej powagi i majestatu, co król dziedziczny; urągał mu lada poseł, ba szlachcic każdy elector regum et destructor tyrannorum. Nie miał władzy, bo rządził i prawa wydawał sejm, nie miał i egzekutywy, bo nie posiadając wojska i pieniędzy, kłaniać się i prosić musiał, a nie rozkazywać »królikom«, a nawet szlachcie i miastom, by raczyli go słuchać, a często kupować posłuch nadaniem urzędu, starostwa, królewszczyzny. Każde jego śmielsze wystąpienie, acz najlegalniejsze, wywoływało burzę w sejmie, ostre krytyki i szemrania na sejmikach, a nawet konfederacye zbrojne w kraju. Najpopularniejszy u braci szlachty był, kto najgłośniej wykrzykiwał na króla; nazywało się to »obroną złotej wolności«, patryotyzmem.
Zato rządzili »królikowie«, wielmoże polskie, według swych ambicyi i prywaty, grupując koło siebie młodszą bracie szlachtę, terroryzując króla i kraj najętem nadwomem wojskiem. Ile możnych rodów, tyle drobnych państewek, w niezgodzie, waśni, często i w wojnie z sobą; z królem lub przeciw królowi, jak duma i interes kazał. Najazdy, łupieże, zabójstwa, zdrady nawet uchodziły bezkarnie, bo Jagiełłowe prawo neminem captivabimus nisi jure victum chroniło przed karą. Zresztą kto miał ich karać? bezsilny król, albo jego starosta, który tyle był wart, ile miał własnej fortuny i własnych żołnierzy, albo o ile poprzeć go raczyła szablą szlachta.
Bezrząd ożeniony z prywatą, wyrugował z umysłów pojęcie państwa i nieodłączne od niego poczucie obywatelskiej cnoty, obowiązku, posłuchu i ofiarności. Więc obok niesforności wobec króla, niezgody w obradach sejmowych, nienasyconej chciwości na starostwa i królewszczyzny, niesłychane skąpstwo dla rzpltej. Skąpo uchwalony podatek, skąpiej jeszcze wypłacony, sprawiał, że skarb rzpltej wiecznie pusty; że wojny odporne, bo o zaczepnych wiedzieć nie chciano, dopiero w jesieni rozpoczęte; że najsławniejsze zwycięstwa zmarnowane: że nieliczne zamki i fortece nadgraniczne nie opatrzone w amunicyę, żywność i ludzi, rysują się, szczerbią i walą; że granice wschodnie i południowe, gołe, otworem stoją Moskwie, Turkom, Tatarom i wszelakiemu hultajstwu; że wreszcie szlachta »naród« wmówiła niemądrze w siebie: pierś szlachecka starczy za twierdzę i wojsko. Pozostawały jeszcze miasta, bo z ludem wiejskim już się dawno uporano, zamieniając kmiecia w poddanego. Miasta od czasów Kazimierza W. handlowe, zamożne i rządne, bo na prawie niemieckiem osiadłe, podpora tronu, od którego brały przywileje, padły także ofiarą partykularyzmu szlacheckiego stanu. Szereg sejmowych ustaw, zwłaszcza 1564, zawarowawszy przywileje dróg handlowych i składów towarowych (emporyów), wzbronił kupiectwu krajowemu wywożenia towaru za granice, zato szlachcie pozwolił na wolny wywóz surowca, a co gorsza, zagranicznym kupcom otworzył wolne granice do przywozu wszelakiego towaru. Znaczyło to podkopać zamożny stan kupiecki, zubożyć miasta, zniszczyć przemysł krajowy.
Nie odrazu, bo przez dwa wieki, od przywileju koszyckiego 1374 do Unii lubelskiej 1569, wyrabiał się bezrząd, zwany »złotą wolnością« szlachecką, podczas kiedy na Zachodzie widoczna dążność do monarchii, na miastach i stałych wojskach opartej, a na Wschodzie już dawno panował absolutyzm monarchiczny; Polska stawała się anomalią w koncercie państw Europy.
Wpłynęły na to, zgodnem zdaniem historyków, oprócz słabości charakteru królów Jagiellonów, a kastowej ambicyi szlachty, humanizm XV wieku, »który wywołał swawolę myśli a jałowość czynu« i córa jego, reformacya XVI wieku znana u nas pod nazwą »nowinek religijnych«.
Przychodziły one do Polski dwoma szlakami. Luteranizm, idący z Prus książęcych, a w części i z Inflant od zlutrzałych Mieczowników, ogarnął najprzód (1520—1555) Gdańsk, Toruń, Elbląg, Chełmno, Malborg, i inne miasta pruskie, dostał się do Poznania i Wielkopolski i rozpanoszył się głównie między mieszczaństwem, utrzymującem handlowe stosunki z miastami hanzy: Lipskiem, Frankfurtem, Lubeką, Hamburgiem. Zlutrzałe magistraty miejskie poodbierały katolikom ich kościoły, a rozgoniwszy księży, osadziły przy nich ministrów. Czyniły to samo z klasztorami, zwłaszcza z tymi, których zakonnicy przeszli choćby w części, na luterską wiarę. Bywało i to, że wykapturzone mnichy i żonate księża dopomagały magistratom lub dziedzicom w zaprowadzeniu nowinek, albo też sami kazaniami i pismami je apostołowali po kraju.
Szlak drugi szedł z Witembergi, Lipska, Genewy, słowem z »cudzych krajów«, dokąd »panięta« polskie po naukę i »dla poloru« jeździły, a herezyę przywoziły i nią rodziny i poddane swe zarażały. Obnosili ją i przybłędy, z Niemiec, Włoch, Szwajcaryi wygnane, które w Polsce znajdywały przytułek.
Jak mieszczaństwo, przeważnie wtenczas niemieckie, lgnęło do niemieckiej, t. j. do luterskiej wiary, tak znów dla panów i szlachty więcej miała powabu »helwecka wiara«, kalwinizm, bo skrajniejsza, a według Orzechowskiego »Chimery«, wtenczas »ten był lepszy i uczeńszy, kto większe wprowadzał nowości«. Więc też Górkowie, Ostrorogowie, Oleśniccy, Leszczyńscy, Tomiccy, Opalińscy i t. d. w Wielkopolsce, zrazu lutrzy, wnet przeszli na kalwinizm, a gdy się koło 1548 r. zjawiła trzecia »czeska wiara« (husytyzm Braci czeskich i morawskich), przyznawali się do niej, gdy wreszcie wygnani z Włoch, Szwajcaryi i Francyi hersztowie nowoaryanizmu: Socini, Stankar, Blandrata, Statori, ex-franciszkanin Lizmanin, ex-kapucyn Ochini schronili się do Polski, onego asylum haereticorum, jak ją nazwał nuncyusz Ruggieri 1568 r. — otwarli im swe domy na oścież i przystali do »tureckiej, żydowskiej«, bo bluźniącej bóstwo Chrystusowe, wiary. Aryanizm rozpostarł się w Krakowie i na Podgórzu karpackiem, a także na Litwie, Żmudzi, Białej Kusi i Polesiu, zwłaszcza po śmierci »wyroczni i bożyszcza« szlachty, księcia Radziwiłła Czarnego, wyznawcy i patrona kalwinizmu. Dosyć powiedzieć, że w połowie XVI w. 680 znaczniejszych rodzin w Koronie, z wyjątkiem (Mazowsza) i na Litwie chwyciło się »nowinek religijnych«; że w ministeryum i senacie od 1548 r. zasiadało 222 różnowierców, a 1570 r. w senacie świeckim dwóch tylko było katolików; że sejmom za Zygmunta Augusta marszalkowało trzech różnowierców; że najdzielniejsi ale i najkrzykliwsi posłowie, rekrutowali się z obozu różnowierców; w sejmie i poza sejmem oni stanowili czoło polityków i doktrynerów szlacheckich i cieszyli się łaską króla Zygmunta Augusta.
Do r. 1555 wstrzymywała nieco zapędy różnowierców władza biskupia. Nie śmieli jeszcze otwierać zborów publicznych; zapozwani do sądów biskupich o herezyę ex-księża, tracili beneficia, dostawali się do więzienia; zapozwani o zaległe dziesięciny dziedzice różnowiercy, podpadali pod cenzury kościelne. »Więc precz z jurysdykcyą duchowną«, zawołali różnowiercy posłowie na sejmie piotrkowskim 1552 r. i zamienili sejm w synod, dysputujący o władzy biskupiej. Król przysądził biskupom stare prawo sądu o herezyę, ale po cichu upomniał ich, aby do czasu sądy te zawiesili. Było to na rękę wielu ówczesnym biskupom, którzy wogóle nie odznaczali się duchem kościelnym i gorliwością; Drohojowski zaś, biskup kujawski i Uchański biskup podówczas chełmski, otwarcie sprzyjali reformacji. Ten ostatni zostawszy prymasem 1562 r., za podszeptem różnowierców, pracował po cichu nad utworzeniem w Polsce Kościoła narodowego, któregoby on był głową. Ale kilku innych, zwłaszcza Zebrzydowski biskup krakowski, wykonywali swą jurysdykcyę po dawnemu.
Więc na sejmie piotrkowskim 1552 r., różnowiercy z marszałkiem Mikołajem Sienickim na czele, domagali się, przez 4 tygodnie dysputując z biskupami, zniesienia znienawidzonej jurysdykcyi biskupiej, a przytem zniesienia celibatu, polskiej liturgii, wolnego obsadzania ministrów, i komunii pod dwiema postaciami; godzili się zaś na to, aby aryanów ścigano sądownie i wypędzano, aby duchowieństwo zatrzymało swe dobra i fundacye. Król, któremu dla wojny moskiewskiej pilno było do Litwy, przyrzekł wyprawić poselstwo do papieża z prośbą o zwołanie przerwanego powszechnego soboru; tymczasem różnowierców zostawił w posiadaniu status quo, jurysdykcyę zaś biskupów zawiesił, zakazując równocześnie starostom, dawania pomocy brachii saecularis dla wykonania wyroków biskupich. Znaczyło to jurysdykcyę biskupią pogrzebać, różnowiercom rozwiązać ręce. Od tego głośnego królewskiego interim, które na sejmie 1562 r. zamieniono w prawo i rozciągnięto także na miasta i poddanych, datuje się gwałtowny, acz krótkotrwały rozrost różnowierstwa w Polsce.
Otóż na tę krytyczną chwilę przypada przybycie pierwszych Jezuitów na ziemię polską.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Załęski.