Jezuici w Polsce (1908)/Rozdział 53
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jezuici w Polsce |
Wydawca | W. L. Anczyc i Sp. |
Data wyd. | 1908 |
Druk | W. L. Anczyc i Sp. |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Król Jan, zamierzając użyć O. Voty jako posła swego do Moskwy, dla dopilnowania tylokrotnych obietnic carskich, podjęcia w myśl pokoju 1686 r. walnej wyprawy na Tatarów krymskich, starał się przez kardynała protektora Barberini i własnoręcznem pismem 15 sierpnia 1690 r. do Aleksandra VIII, o godność arcybiskupa in partibus dla niego. Opierali się temu jenerał zakonu i sam O. Vota, jako rzeczy przeciwnej instytutowi zakonu. O. Vota, zamiast do Moskwy, wybrał się 1691 r. z królem i królewiczami na ostatnią już wyprawę wołoską, która pomimo zdobycia Soroki i Niamtza i zwycięskiej bitwy w drodze do Suczawy 12 października, dla nieprzybycia obiecanych 5.000 żołnierzy cesarskich, dla braku żywności, spóźnionej pory, wylewów, błot i zimna, skończyła się wielką klęska.
Lepiej się powiodła sprawa małżeństwa królewicza Jakóba z siostrą cesarzowej, Elżbietą, palatynówną Renu, z inicyatywy podobno Voty podjęta i za jego współudziałem doprowadzona do skutku. Ślub odbył się 25 lutego 1691 r. w Warszawie, ale z przybyciem Elżbiety, spotęgowały się gorszące niesnaski w rodzinie królewskiej, dzięki intryganckiej naturze królowej Maryi Kazimiry, nienawidzącej Jakóba i jego żony, i zazdrości Jakóba do młodszego brata Aleksandra, które O. Vota wielokrotnie łagodził i chwilowo usuwał. On też częstymi listami do kardynałów, zwłaszcza do protektora Polski, stawał w obronie króla Jana wobec kuryi rzymskiej, która nie uwzględniając zasług bohatera chrześcijaństwa, a jedynie na to bacząc, że elekcyjnym, a nie dziedzicznym jest królem, uchybiła mu kilkakrotnie. Wybór np. Aleksandra VIII znany już był całemu światu, i nuncyusz jego zjechał do Warszawy, a król Jan nie otrzymał jeszcze oficyalnego zawiadomienia o nim. Próśb jego o kardynalski kapelusz dla byłego posła francuskiego w Polsce, biskupa z Beauvais Forbin-Janson, nie uwzględnił Innocenty XI; mianował zato, ale znów bez zapytania króla i prawie wbrew woli jego, dwóch kardynałów Polaków, prymasa Radziejowskiego i opata mogilskiego Denhofa w Rzymie. Dopiero Aleksander VIII zaszczycił de Forbin-Jansona kardynalstwem, ale znów nie chcieli go uznać 4 kardynałowie austryaccy, utrzymując, że elekcyjnemu królowi nie przysługuje prawo prezenty kardynalskiej. Vota obrabiał kardynała Radziejowskiego i biskupa poznańskiego Witwickiego, bawiących w Wiedniu, z powodu małżeństwa Jakóba z Eleonorą, a przez nich dwór cesarski, aby usunięty nareszcie został »tak niezwyczajny skandal w świętem kolegium«.
Gorzej było z prawem zwyczajowem patronatu opactw i oddawania ich w komendę, które wprowadzili Kazimierz Jagiellończyk i Zygmunt III. Za królów Michała i Jana, zakonnicy, nie troszcząc się o opatów z nominacyi króla, wybierali sobie opatów, albo przyjmowali przysłanego z Rzymu opata »kortezana«, a królewskiego wyrzucali przemocą. Król Jan starał się przez nuncyuszów Cantelmi i Santa-Croce i posłów swych w Rzymie o uregulowanie prawa patronatu opactw. Zwlekano z odpowiedzią, wydawano bulle dwom opatom naraz na jedno opactwo, nominowanemu przez króla, i wybranemu przez mnichów, a tymczasem w Polsce spór o patronat króla z zakonami zaostrzył się bardzo. O. Vota ofiarował się królowi na pośrednika i jako ablegat królewski przybył do Rzymu w lipcu 1692 r. Oprócz opactw, miał utwierdzić w Rzymie unię władyctwa przemyskiego, nad którą z królem i biskupami od 1684 r. pracował. Ponieważ zaś król, trwając w lidze, w ciągłych zostawał potrzebach pieniężnych na żołd dla wojska i dalsze koszta wojenne, przeto polecił Vocie odzyskać należącą do korony polskiej połowę dóbr neapolitańskich Bony, które zagarnęła nieprawnie kamera króla hiszpańskiego Karola II w Neapolu, i wyjednać u papieża subsydya pieniężne. Po drodze zatrzymał się Vota w Wiedniu 3 maja, i miał z cesarzem w Laksemburgu kilka poufnych konferencyi w celu rozwiania wszelkich między obydwoma dworami nieufności«.
W Rzymie lekceważono elekcyjnego króla i jego ablegata. Część kardynałów i prałatów kongregacja konsystorskiej, zwłaszcza kardynał Panciatici, oraz audytor papiezki, informowani przez nuncyusza polskiego Santa-Croce na niekorzyść króla, wpłynęli na Innocentego XII, zrazu najlepiej dla króla usposobionego, i dokazali tyle, że sprawa wlokła się od lipca 1692 do maja następnego roku i Vota, »napracowawszy się w pocie czoła, nabiegawszy jak wielbłąd, bo nie miał powozu«, opuszczał z końcem czerwca Rzym z przeświadczeniem, »że odłożono sprawę ad graecas calendas, na nigdy, Bóg, papież i król sami sobie wymierzą sprawiedliwość«. Subsydyom też na dalszą wojnę ligi, pomimo, że o strasznym 1693 r. napadzie Tatarów krymskich na Ruś, z którymi car Piotr wbrew paktom 1686 r. zawarł pokój, szczegółowo opowiedział, nie uzyskał żadnych. W dodatku osławiono go, że przed wyjazdem rozpuścił po Rzymie memoryał z ostremi napaściami na kardynałów i innych.
Nie lepiej powiodło się Vocie w Neapolu. Korzystając z długich feryi Bożego Narodzenia w Rzymie, pospieszył Vota do tego miasta. Stanął tam 14 grudnia 1692 roku, przyjmowany przez arcybiskupa (nuncyusza przedtem w Polsce) kardynała Cantelmi i jenerała wojsk Don Fernando Valdes, którzy go wprowadzili 16 grudnia do vice-króla. Ten wyznaczył 4 wyższych urzędników do traktowania z Votą, a przekonany o słuszności sprawy, wystawił asygnatę, przyznającą prawo rzpltej do połowy dóbr królowej Bony. Na tem się skończyło. Pusty skarb neapolitański nie wypłacił szeląga. Zato przesłał Vota królowi do Żółkwi, z niemałym kłopotem, 8 klaczy neapolitańskich i 5 źrebiąt, które mu podarował książę Borghese z wdzięczności, że przed laty w Wenecyi, pogodził go z księciem Pamphili.
Dnia 9 listopada 1693 r. już był Vota z powrotem w Żółkwi przy boku króla. Oprócz utrzymania go w lidze, wbrew zabiegom francuskiego posła, zręcznego opata Polignaca, a nawet wbrew woli szlachty, której się sprzykrzyła długa, nieużyteczna wojna; oprócz łagodzenia familijnych, coraz zawziętszych sporów, które zatruły królowi ostatnie lata, nie oddał mu ważniejszej usługi, bo brakło sposobności, pozostał jednak zawsze jedynym, wiernym sługą i pocieszycielem w smutnej, opuszczonej od wszystkich starości.
Historycy, którzy potępiają działalność Voty, jako szkodliwą dla Polski, zapominają, że Vota był ablegatem papieża, działać więc musiał według instrukcyi z Rzymu otrzymanych, a te brzmiały, utrzymać króla w sojuszu z cesarzem przeciw Turkom. Sam też charakter Jana III, bohatera chrześcijaństwa, i sumienie publiczne narodu, nie pozwalało na sojusz króla z Francyą i Turcyą przeciw cesarzowi, jak tego żądał Ludwik XIV, bo to znaczyło nietylko dom habsburski skazać na upokorzenie, ale chrześcijaństwo samo w Węgrzech i koronnych krajach habsburskich wystawić na łup i niewolę turecką. Takiej bezsumiennej polityki Vota doradzać królowi nie mógł.
Nad unią resztek schizmy ruskiej, pracował król Jan, pomagali mu metropolita Żochowski i Jezuici, zwłaszcza O. Bogumił Rutka, teolog hetmana Stanisława Jabłonowskiego. Józef Szumlański, z rotmistrza pancernego znaku, władyka lwowski, przeszedł potajemnie na unię już 1 marca 1677 r. a król, dla zbliżenia serc i umysłów, zaprosił dysunitów i unitów na Colloquium charitativum do Lublina, na d. 24 czerwca 1680 roku, które szczęśliwie rozpoczęte, nie doszło do skutku, bo król na prośbę łuckiego bractwa stauropigialnego, odroczył je na d. 24 czerwca i przeniósł do Warszawy, dokąd dysunici przybyć nie chcieli.
Na sejmie wszelako warszawskim 31 marca 1681 roku przyszło do komplanacyi i zgody wiecznej między duchowieństwem grecko-ruskiem«, którą król zatwierdził. Władycy Szumlański lwowski i Innocenty Winnicki przemyski, z 3 archimandrytami, złożyli 27 marca wyznanie unii florenckiej w ręce metropolity Żochowskiego, wobec komisarzy królewskich. Pomimo to Szumlański administrował metropolię dysunicką, a Winnicki władyką był dla dysunitów, obok unickiego biskupa przemyskiego Małachowskiego. »Komplanacya« nie usunęła dysunii, dopiero za długoletnią pracą O. Voty, nakłonił się Winnicki do publicznego przyjęcia unii na kwietniowym sejmie 1692 r. z swą dyecezyą (40 dekanatów, 1.500 parafii, 300.000 dusz, 3.000 szlachty) i ogłosił jubileusz papiezki. O. Vota, za pobytem w Rzymie, wyjednał 20 lipca 1692 r. w kongregacyi Propagandy połączenie obydwóch części dyecezyi przemyskiej i oddanie w zarząd Winnickiemu; dotychczasowy zaś unicki biskup Małachowski, miał otrzymać inne biskupstwo, ale umarł tegoż jeszcze roku. Król zaś na prośbę Voty, dopomógł Winnickiemu do porozumienia się z szlachtą ruską, która zrazu zgłosiła się do lwowskiego władyki Szumlańskiego, i zabierała się do odebrania na rzecz unii, cerkwi i dóbr cerkiewnych. Wreszcie i Szumlański, po 20 latach ukrywania się z swoją unią, przystąpił do niej jawnie z dyecezyą lwowską na sejmie 1700 r. W dwa lata później uczynił to samo łucki władyka Dyonizy Zabokrzycki. Synod zamojski 1720 r. utrwalił i uporządkował unię i zakon bazyliański, aż ją rozerwała przemoc Katarzyny II.
Odosobniony stoi z czasów króla Jana wypadek nie »spalenia żywcem«, ale ścięcia ateusza Kazimierza Łyszczyńskiego 1689 roku, który powszechnie a niesłusznie kładą historycy na karb fanatyzmu Jezuitów. Był on ich uczniem w Brześciu litewskim, wstąpił nawet do ich nowicyatu w Wilnie, a skończywszy studya filozoficzne, nauczał jako magister w szkołach niższych; został jednak z powodów bliżej nieznanych, z zakonu wydalony. Ożenił się, żył jednak potem z własną córką, za co go biskup wileński Brzostowski wyklął. Piastował urząd podsędka ziemi brześciańskiej, zasiadał nawet jako deputat w trybunale litewskim, czas wolny od zajęć gospodarskich i prawniczych poświęcając czytaniu dzieł filozoficznych. Na marginesie książki kalvińskiego teologa Jana Allsteda p. t. Theologia naturalis, w artykule o Bogu, ponotował przeciw-dowody z konkluzyą: ergo non est Deus, a więc nie ma Boga, i na ten temat zapisał »15 seksternów«, które wykradł mu przyjaciel, a potem delator jego Jan Brzoska, stolnik bracławski i oddał biskupowi wileńskiemu Konstantemu Brzostowskiemu. Ten »seksterny« one powierzył teologom akademii wileńskiej do zbadania i oceny. Orzekli, że rękopis tak jak jest, prout jacet zawiera doktryny ateistyczne, czego sam Łyszczyński nie zapierał, twierdził tylko, że nie z bezbożności, ale dla ćwiczenia filozoficznego to uczynił.
W wytoczeniu procesu przed sądem biskupim 1687 r. i sejmowym 1689 r., i w wydaniu wyroku na Łyszczyńskiego, Jezuici nie wzięli najmniejszego udziału. Dopiero, gdy po przysiędze Brzoski w samosześć, 9 marca 1689 r, Łyszczyńskiego osadzono w więzieniu marszałkowskiem, bo dotąd zostawał na wolnej stopie, odwiedzał go Jezuita O. Martynian Nestorowicz, nakłonił do skruchy i przyjęcia publicznej pokuty, którą mu d. 10 marca w kolegiacie warszawskiej, biskup poznański Witwicki naznaczył. Tenże Jezuita pocieszał więźnia aż do dnia wyroku 28 marca, przygotował na śmierć i towarzyszył mu na rusztowanie w rynku starej Warszawy 30 marca. Łyszczyńskiego nie spalono żywcem na stosie, nie odjęto mu ręki, nie wyrwano języka, ale ścięto mieczem, kat spalił tylko pisma jego i trupa na polu za miastem.
Cała więc rola Jezuitów w tej tragedyi, ogranicza się do orzeczenia akademickiego o treści pisma, do nawrócenia i przygotowania na śmierć skazańca. Głównymi motorami byli biskupi: Brzostowski, Andrzej Załuski, Witwicki i prymas Radziejowski, do których przychyliła się opinia sejmu i narodu.