Jezuici w Polsce (1908)/Rozdział 54
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jezuici w Polsce |
Wydawca | W. L. Anczyc i Sp. |
Data wyd. | 1908 |
Druk | W. L. Anczyc i Sp. |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Sprawiedliwym sądem Bożym, za nieuszanowanie zacnych królów Wazów i Jana III, poniewieranie nimi i dokuczanie do żywego, iż nic dla rzpltej zdziałać nie mogąc, w zwątpieniu i rozpaczy prawie umierali, otrzymała Polska króla szalbierza, Fryderyka Augusta II.
Był on synem młodszym elektora saskiego Jerzego III, przyjaciela króla Jana III, dzielnego wojownika przeciw Francyi i Turkom, zmarłego w obozie pod Tybingą 12 września 1691 r. Wnet po nim (1694 r.) poszedł do grobu starszy syn, następca, Jerzy IV, bezdzietny. Księciem elektorem saskim został Fryderyk August, lat 24 wieku, okazałej postawy, olbrzymiej siły, i śmiały wojownik, ale strategik nieudolny. Cechowała go hulaszczość, rozrzutność i szalona ambicya dorównania Ludwikowi XIV w świetności dworu i sławie rządzenia, przy zupełnym braku podstaw moralnych. Myśl starania się o koronę polską, podał mu Jan Jerzy Przebendowski, kasztelan chełmiński, ożeniony z córką pułkownika Fleminga, którą poznał, posłując od króla Jana do Jerzego III, i stąd do dworu saskiego zbliżony.
Fryderyk August został obrany królem 27 czerwca 1697 r., bo przybył na »targ o polską koronę« ostatni, ofiarował najwięcej i płacił gotówką. Poparli go cesarz Leopold i car Piotr. Wprzód jednak musiał przyjąć wiarę katolicką. Zajął się tem krewny jego, Chrystyan August, saskozeizki książę, z protestanta gorliwy katolik 1691 r., z rycerza biskup jaworyński 1693 roku, i po kilkotygodniowej nauce religii, przyjął od niego 1 czerwca wyznanie katolickiej wiary, świadectwo tego aktu przesłał Flemingowi, posłowi saskiemu na elekcyę do Warszawy, ten zaś okazał je w nocy 26 na 27 czerwca sejmującej szlachcie. Biskup Chrystyan był też pierwszym teologiem młodego króla, zostając za zgodą Innocentego XII przy jego boku aż do jesieni 1699 r., ale do pomocy przywołał w sierpniu 1697 roku O. Votę, który po śmierci króla Jana, wysługując się królowej wdowie i królewiczom, w ich interesie bawił w Warszawie. Vota już był na koronacji w Krakowie 15 września 1697 r., jako »spowiednik, jałmużnik i doradca« króla. Wprawiał go do praktyk religijnych, częstej komunii św., codziennej mszy św. nawet w podróży i na polowaniu, ale na awanturniczą jego politykę, równie jak na gorszące obyczaje i cynizm w życiu, nie znalazł lekarstwa.
Król wystąpił odrazu jako wierny syn, wyznawca i obrońca Kościoła, wyprawił 27 września 1697 r. do Rzymu nadzwyczajnego posła Jerzego Dzieduszyckiego, który zostawał w zażyłości z jenerałem zakonu Gonzales, od niego ad merita Societatis przyjęty. W porozumieniu z Wenecyą, Genuą, książętami włoskimi i cesarzem, podjął wojnę turecką. Katolikom w wojsku saskiem dał kapelanów Jezuitów. W Saksonii, licząc się z jej protestanckiemi uprzedzeniami, przygotował powoli wszystko do nadania obszernej tolerancyi katolikom. W Warszawie i Dreźnie bywał na wystawnych, z muzyką wyborną, nabożeństwach. Równocześnie jednak, mając młodą żonę, która mu do Polski, będąc twardą luterką, nie towarzyszyła, i synka Fryderyka, oddawał się bez sromu miłostkom, wikłając w nie pierwsze damy polskie, jak Urszula z Bokumów Lubomirska. Równocześnie prowadził konszachty z Brandenburczykiem Fryderykiem III w Johannisbergu (3—7 czerwca 1698 r.) i z carem Piotrem w Rawie (10 sierpnia t. r.), obliczone na opresyę rzpltej i jej częściowy rozbiór, w Polsce zaś postępowanie jego z prymasem i Kontystami, z Sapiehami i partyą Ogińskiego i t. d. nacechowane było obłudą i fałszem. Konstytucye i pakta zaprzysiągł chyba na to, żeby je obchodzić lub łamać.
Zrazu sprzyjała mu fortuna. Zbierał owoce 30-letnich walk króla Jana z pohańcem; bez wojny, uzyskał na Turcyi nader korzystny pokój karłowicki d. 26 stycznia 1699 r., przywracający Polsce Kamieniec, Podole i Ukrainę, i zabraniający Tatarom i Wołoszy raz na zawsze napadów na Polskę. Posłannictwo jej: być przedmurzem chrześcijaństwa, zostało spełnione. Z odwiecznego wroga, Turcyą stała się sojusznicą rzpltej. Ruś, Podole, Wołyń, Ukraina, bezpieczna teraz od napadów, zaludniły się powoli koloniami polskiemi, porosły w wsie i miasteczka. Jak inne zakony, wrócili Jezuici do Kamieńca podolskiego, z którego nawet podczas okupacyi tureckiej nie ustąpili zupełnie, do Baru i Owrucza, założyli nowe domy w Winnicy, Białejcerkwi i indziej.
Nadzwyczajnemu posłowi do Turcyi po ratyfikacyę karłowickiego pokoju 1701 r., Rafałowi Leszczyńskiemu, wojewodzie łęczyckiemu z Jerzym Dzieduszyckim, starostą żydaczowskim i Adamem Naramowskim, kasztelanem szremskim, towarzyszyli dwaj Jezuici, jako kapelanowie poselstwa; w uroczystym wjeździe do Stambułu naznaczono im miejsce tuż przed w. posłem. Punkt 7 ratyfikowanego przez sułtana pokoju, zapewniał katolikom zupełną wolność wyznania w miejscach, gdzie mają kościoły, i oddawał ich osoby i ważniejsze sprawy pod opiekę posła polskiego u Porty.
Z niesłychaną lekkomyślnością, zdradziecko, rozpoczął Fryderyk August 1700 r. »wojnę północną« z Karolem XII, królem Szwecyi, która zamieniwszy się 1704 r. w wojnę domową i wojnę moskiewską, trwała lat 9, z upokorzeniem, bo detronizacyą króla, wyniszczeniem Saksonii i Polski przez kontrybucye, przez szwedzkie, moskiewskie, saskie, polskie, litewskie, konfederackie wojska i rabusiowskie chorągwie freikurów, i przez morowe powietrze, które w ślad za wojną, od 1706—1714 r. wyludniało zubożałe miasta i wioski. Nie położyła wojnie końca przegrana Karola XII pod Połtawą; nowe trzeba było staczać boje aż do 1717 r., aby wypędzić z granic wojska saskie, pod których osłoną król Fryderyk urządzić chciał z Polski dziedziczną dla siebie monarchię. I jeszcze nowe boje, aby wyprzeć wojska moskiewskie, któremi protektor Polski, car Piotr, umacniał swą opiekę nad skołataną wojnami i niezgodą rzplta. Dopiero więc po sejmie niemym 1717 r., a właściwie po ustąpieniu Moskwy z granic polskich 1720 r., zawitała pierwsza doba »szczęśliwości saskiej«, pokoju i dobrobytu, ale też i rozpasania się anarchii szlacheckiej.
W powszechnem zubożeniu i ucisku kraju, najwięcej ucierpieli Jezuici. Do zwyczajnej w owe czasy srogości wojny, przyłączył się fanatyzm religijny. Znęcał się nad nimi saski, bardziej jeszcze szwedzki żołnierz protestancki, Karol też XII, jako protektor protestantów, pozwolił dyssydentom polskim brać odwet na katolikach, więc nękali ich, łupili, szpiegowali i donosili wrogowi. Szkody w domowej wojnie od Sapieżyńców i Ogińsczyków wyrządzone Jezuitom w Iłłukszcie, Dyneburgu i Brunsbergu, podcięły ich dobrobyt na długie lata, a to był początek dopiero. Kolegia w Krożach, Wilnie, Mińsku i Nowogrodku ucierpiały od Sasów na 60.000 złp., ale ojczysty i saski żołnierz zabierając mienie, oszczędzał przynajmniej osoby i kościoły.
Inaczej było z Szwedami. Karol XII według swej zasady »wojna żywić powinna wojnę«, nakładał olbrzymie kontrybucye na prowincye, miasta, dwory i klasztory, które podkomendni jego wyciskali bez litości, a nadto komendanci oddziałów, nakładali nowe »na racye i porcye« (żywność dla ludzi i koni) i dla swej kieszeni; wołali o dostawy i podwody, albo płacić je kazali w dwójnasób. Rozłożywszy się w kolegium, pod pozorem szukania depozytów szlachty tam ukrytych, odbywali rewizye w celach, spiżarniach, piwnicach, w kościele, zakrystyi, w grobowcach, które zamieniały się w rabunek. Nie znalazłszy depozytu, brano służbę i samychże Jezuitów w śledztwo, straszono mękami, bito, poniewierano, zamykano do aresztu, żądając wykupu. Tak było w Wilnie, Jarosławiu, Krasnymstawie, Lwowie i t. d. Budynki folwarczne, zabrawszy konie, pozabijawszy bydło na żywność, złupiwszy szpichrze, rozbierał Szwed na opał. Broniącego własności zakonnej księdza prokuratora lub brata ekonoma znieważał, bił, nieraz poranił. Ta sama rabusiowska robota po chatach wiejskich; gdy już nic nie było do brania, bo zrabował przedtem Sas lub polski żołnierz, bito niemiłosiernie chłopa, czasem jego żonę, męczono wkręcaniem palców w kurek strzelby, aby wskazali, gdzie ukryty grosz jaki lub trocha żywności. Więc lud uciekał w lasy, błąkając się i ginąc z głodu a często z ręki Szweda, który po lasach urządzał obławę. Bywało, ledwo Szwed odejdzie, nadciągają Sasi, mistrze w rabunku, bo nie była to porządna według jakiejś myśli i planu wojna, ale goniony taniec. Za Sasami przywlokła się polska lub litewska chorągiew, albo wpadła banda freikurów. Więc nowe rekwizycye, krzyki, wołania, postrachy, bicia.
Ruś i Litwę trapiła w sposób jeszcze dzikszy Moskwa, którą sama rzplta, za sprawą jednak szalbierczego króla, traktatem zaczepno-odpornym 30 sierpnia 1704 r. w granice swe sprowadziła i przez lat 16 cierpieć musiała. Dał im przecie przykład zdziczenia sam protektor wolności polskich, Piotr, który 30 czerwca st. st. 1705 r. w katedralnej cerkwi św. Sofii w Połocku, po pijanemu zamordował własną ręką unickiego Bazylianina, Teofana Kolbieczyńskiego, trzech OO. Kizikowskiego, Zajkowskiego i Knyszewicza, przez noc całą okrutnie męczonych, nazajutrz, a więc już wytrzeźwiony, jednego na szubienicy powiesić, dwóch ściąć kazał, a 20 innych wrzucić do więzień połockiego zamku, dlatego tylko, że byli unitami i trzymać ich tam prawie 3 miesiące. Cóż dziwnego, że armia jego z grubego ludu i barbarzyńskich Kałmuków i Kozaków złożona, znaczyła swój pochód dziką srogością, grabieżą i mordami; że rozegnała i złupiła bazyliańskie monastery, uwięziła unickiego biskupa łuckiego Zabokrzyckiego i łacińskiego arcybiskupa lwowskiego Zielińskiego i zawlokła do Moskwy, gdzie obydwaj pomarli, że ścigała metropolitę Rusi Leona Zaleskiego, który schronił się na Śląsk; że odchodząc, uprowadziła z Białejrusi tysiące ludu unickiego ruskiego w głąb carstwa?
Dla Jezuitów połockich car Piotr okazał się uprzedzająco grzecznym. Po onym mordzie 4 Bazylianów, był u nich z wizytą, pił czarne piwo z ich browaru, przybył nawet ze świtą na obiad i włożywszy rektorski biret na swa głowę, wnosił zdrowie Klemensa XI, zapowiadając, że po wojnie złoży mu homagium w Rzymie. W Grodnie bawiąc czas dłuższy, odwiedził kilkakrotnie tamtejszych Jezuitów, był nawet z królem Augustem II na nabożeństwie w ich kościele i klęczał przed najśw. Sakramentem. Nuncyusza Spadę upewniał, że przyjmie legata papiezkiego z honorami, posłom od głów koronowanych należnymi. Ludzkim się też okazał naczelny wódz Szeremetjew, podkomendnych zaś jego próbowali zjednać sobie przełożeni domów, jadłem, napitkiem i »wziatką«, aby przecie swym hordom hulać po folwarkach i dobrach bezkarnie nie pozwalali, ale nie zawsze się to udawało.
Podczas morowego powietrza, które od 1704—1706 r. grasowało we Lwowie, Jarosławiu, Samborze; od 1706 r. w Krakowie; 1707 r. w Warszawie i na Mazowszu, w Sandomierzu, Piotrkowie; 1709 w Poznaniu i Wielkopolsce, umarło na posłudze zapowietrzonym 42 Jezuitów, nie licząc tych, których zabiła zaraza w domu. Gorzej na Litwie i Żmudzi, bo tam wskutek spustoszenia przez różne wojska, zwłaszcza przez Kozaków i Kałmuków, zapanował 1709 roku głód tak straszny, że ludzie ludzi zabijali, aby zaspokoić głód ich ciałem. Więc z podwójną siłą wybuchła zaraza 1710 r. W samem Wilnie umarło na nią 22.000 chrześcijan, 4.000 żydów. Z Jezuitów, którzy w tem i innych miastach poświęcili się usłudze zarażonych, legło trupem 118 księży i braci. Umierali gęsto także świeccy księża i zakonnicy.