Gdyby ludzie naprawdę pamiętać raczyli
O ślubach, jakie czynią w niebezpiecznej chwili, Jowisz w bogactwie przeszedłby Krezusa. Ale kiedy trwoga minie, Człowiek o sobie pamięta jedynie, Zwłaszcza, że skąpstwa ohydna pokusa Szepcze mu w ucho: «Na co to się zdało? Jowisz ma skarbów niemało;
To wierzyciel łaskawy: choć go dłużnik zdradzi,
Nie przyszle komornika, do kozy nie wsadzi.»
O nędzni! czyż z was żaden nigdy nie uwierzy,
Że i Jowisz potrafi ukarać szalbierzy?
W burzę morską, Podróżny, setkę wołów całą
Ślubował Jowiszowi, gdy wyrwie go z toni. Słowo wiatr: mógłby był śmiało Przyrzec nawet setkę słoni, Bo po skończonej przeprawie
Garstkę kości poświęcił na całopalenie.
Jowisz krztusił się dymem, zobaczył płomienie,
I koniec. «O Jowiszu! chciej uznać łaskawie, Rzecze Podróżny, żem dotrzymał słowa; Ta woń, co łechcze twoje powonienie, Jest to rzetelna, czysta woń wołowa; Więc kwita z nami: nicem ci nie dłużny.»
Bóg zamilkł. Lecz gdy zasnął znużony Podróżny, Jowisz mu wskazał, w marzeniu ułudnem, Skarb, skryty w miejscu odludnem. Człowiek się zrywa i do skarbu pędzi: Spostrzega zbójców; więc trwogą przejęty, Hojnych obietnic nie szczędzi:
«Dam wam w okup, powiada, złota trzy talenty;
To mało? więc dam cztery, dziesięć... sto nareszcie...
Mam je w swym domu, w mieście; chodźcie i zabierzcie.
— Drwisz chyba, rzekli zbójcy; w mieście straż nas złowi; Bratku, bez żadnych wykrętów:
Chcesz nas zdradzić... giń zatem; i twe sto talentów Zanieś w darze Plutonowi.»