<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Kamienica w Długim Rynku
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1868
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Gorącéj będąc natury musiał się po drodze sam zimną wodą oblewać, aby przyzwoicie z tą ważną wiadomością wystąpić przed bratem i synowicą, ale serce mu biło okrutnie, a nogi same się śpieszyły, tak że ich utrzymać nie mógł.
Jakub siedział jak zwykle w krześle podparty na ręku, zadumany, Klara mu czytała... ledwie dziesiąty wiersz dochodził do jego ucha... ledwie setny do głowy i myśli... W pokoiku było smutno i jakby grobem trąciło... piękna blada twarz Klary prawie spokojna, prawie jasna na ciemném tle izdebki rysowała się marmurową białością swoją. Wiktor wszedł na palcach i zrazu nie chciał przeszkadzać czytaniu, ale że sobie miejsce wybrał naprzeciw Klary, a ona znała go dobrze, postrzegła po grze mimowolnéj fizyognomii jego, że przychodził z czémś nowém, co go ożywiło. Przestała czytać.
— Przysięgłabym że stryj masz nam cóś do powiedzenia? rzekła, uśmiéchając się.
— Osobliwsza rzecz! zkądże się tego domyśliłaś! doprawdy z tą moją twarzą nigdy sobie rady nie dam... zdrajca z niéj, ale bo i wy kochana Klaro niepospolity macie dar... czytania, nietylko w książkach?
— A prawda żem zgadła?
— Przyznaję, ale ponieważ tak dobrze zagadki rozwiązujesz, dodał pułkownik, mów czy dobre czy złe przynoszę?...
— Dobre jest tak rzadkie, że go się trudno spodziéwać, a jednak... prawiebym na ten raz powiedziała, że stryjaszek w dobrém swém sercu wykołysałeś cóś nie... złego.
— Ja? w sercu? ale to nie ja — przerwał pułkownik, Opatrzność nam zsyła pomyślną okoliczność... Bracie Jakubie... bracie Jakubie...
Jakub zamyślony zdawał się nic nie słyszéć z rozmowy, dopiéro powołany spojrzał na Wiktora.
— Co chcesz? spytał.
— Chcę abyś dobrze uważał co powiem — rzekł pułkownik, rzecz jest niezmiernéj wagi. Mamy kupca który ofiaruje się nabyć cały sprzęt wewnętrzny i zbiory domu naszego, aż do sufitów, drzwi, rzeźb wschodowych i t. p. Oto na dowód iż rzecz na seryo się traktuje, tysiąc talarów danych mi w zakład...
Jakub i Klara spojrzeli na siebie i na Wiktora.
— Mnie się zdaje, odezwał się Wiktor, że w takim składzie okoliczności jak nasze, ani chwili się zastanawiać nie można... trzeba sprzedać.
— Trzeba sprzedać! westchnął Jakub i ręce mimowoli załamał.
W oczach Klary łza błysnęła, spuściła głowę i cicho szepnęła:
— Tak... sprzedać — wszystko sprzedać!
— Sprzedać! jeszcze raz machinalnie ustami powtórzył Jakub...
Ale ten wyraz z długiéj zdawał się go wyprowadzać apatyi, usta mu się otworzyły.
— Jak ty to zimno, heroicznie powiedziałeś — szepnął z cicha z razu — sprzedać — jak w tém znać człowieka który życie spędził za domem, bez domu, codzień gdzieindziéj obozując... Sunt lacrymae rerum, dodał... dla ciebie to jest sprzętem, łomem, dla nas historyą, kolébką... pamiątką... z temi drzewy i kamieniami zżyliśmy się jak ze staremi przyjaciołmi... Trzeba z niémi sprzedać myśli dziada... jego dzieło... trzeba się pozbyć tego co swoją fizyognomią samą mówi nam o przeszłości... Ale trzeba, masz słuszność, rozum nam każe — to nam da niezależność, spokój...
Klara dodała:
— Odwagi ojcze! jeśli sprzedaż konieczna... dopełnim ją, i mój fortepian Erarda niech idzie, i ulubiony obraz Guida i wszystko...
— Wszystko... aż do wschodów, drzwi, sufitów... mówił Jakub... wystawcie sobie szkielet tego domu, gdy go odrę z tych jego szat złocistych...
Wiktor z paczką talarów, z głową spuszczoną milczał jak winowajca, wyrzucał już sobie, że im nowe przyniósł strapienie pod pozorem lekarstwa... Żem zgrabny — to zgrabny!! mówił sobie w duchu.
— Wiécie co, rzekł nareszcie głośno, znacie jaka to głowa do pozłoty... ze mnie, nigdy się nie zastanowię nad tém co robię... zdawało mi się że przynoszę zbawienie, a przyniosłem strapienie. Niech go tam z temi talarami, odniosę do kata i kwita.
— Nie, zawołał Jakub ożywiając się — nie bracie, nie czas lamentować i z sentymentami występować, przedstawia się nam środek do ratowania, ciężki, prawda, przykry ale jedyny... nie można go rzucać. Jutro potrzeba się zająć inwentarzem, mamy regestra dziada Bartłomieja które dadzą cen wskazówkę... Kamienicę wypuścim dzierżawą na lat kilka lub kilkanaście z warunkiem wyrestaurowania po téj ruinie... a my sobie skromny domek postawim na willi i tam... tam... będziemy na ustroniu siedzieli w ciszy...
Widząc że milczący Jakub tak ożył, mówił i aż plany na przyszłość osnuwał, Wiktor się cieszył, spojrzał na Klarę... na jéj twarzy nie było już ani łzy, ani śladów wzruszenia.
— Co ty mówisz Klaro? spytał.
— Że człowiek zbytnio na tym świecie do niczego się przywiązywać nie powinien...
Na tém się rozmowa skończyła... ale w sercach...
W biédnych sercach ludzkich to co się ma stracić — najdroższe zawsze; więźniowie czasem wychodząc całują mury więzienia... dlaczego w tém życiu podlegającém z natury praw ogólnych nieustannym zmianom, człowiek się tak przywiązuje do stanu w którym przetrwał część jego choć małą? może iż ma w sobie iskrę nieśmiertelną, która jest w wiecznéj walce ze znikomém i przemijającém...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.