Kamienica w Długim Rynku/LXXXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Kamienica w Długim Rynku
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1868
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

W parę dni potém Jakub z córką miał długą, poważną rozmowę... Nie była ona wyraźném z jéj strony wywołana zapytaniem, nie doprowadziła ją do wyznań, obracała się w ogólnikach, a jednak wskazała Klarze to czego się domyślała i lękała, że ojciec jéj stanowczo będzie przeciwny odnowieniu z Teofilem stosunków. Dobroduszny i powolny ojciec, w tym jednym razie, okazywał się upartym i nieubłaganym... Kosztowało go to i prawie ze łzami potém przyszedł Klarę ucałować w czoło.
— Dziécię moje, rzekł... w moich oczach tyś takiego godną szczęścia, takiego człowieka, takiego losu, iż mnie oburza samo przypuszczenie ofiary z twojéj strony...
Klara łzy miała w oczach, schyliła mu się do nóg, popłakali się oboje i rozeszli tak...
Posłuszny rozkazowi stryj Wiktor nazajutrz zaraz odniósł Klarze dziesięć tysięcy talarów, to jest największe kilka... o których mu wspomniała...
— Mówiłaś co z Karoliną? spytał cicho...
— A! jeszcze nie... jeszcze nie!!
Wiktor odszedł. W istocie Klara mówiła z przyjaciołką, ale otrzymała odmówną, przykrą odpowiedź, miała jeszcze choć słabą nadzieję nawrócenia, przekonania i dlatego nie śpieszyła odkryć się przed poczciwym pułkownikiem... Znowu upłynęło dwadzieścia cztéry godzin, Wiktor szepnął:
— Mówiłaś z Karoliną?
— Jeszcze nie mogłam.
Na trzeci dzień téż samo pytanie i prawie jednakowa odpowiedź, Wiktor się dorozumiéwał — posmutniał.
Przestał już pytać, gdy czwartego dnia Klara przyszła sama do niego i uścisnęła jego rękę smutna, milcząca.
— Rozumiem, rzekł — nie chce mnie! ale bom téż śmiészny z mojemi siwemi włosami... papuga mnie nawet nie znosi...
— Kochany stryju, byłoby inaczéj może, gdyby nie los córki dla któréj Karolina musi się poświęcić!
— W jaki sposób?
— Wudtke się z nią żeni...
Te wyrazy jak piorunem raziły Hiszpana, zaciął usta... oczy mu błysnęły, pięści zacisnął, byłby bił i rąbał gdyby mógł, ale powoli ostygał, miarkował się, w zbladłém oku zakręciła się łza i przymuszony śmiéch wykrzywił mu usta.
— Tak być musiało, rzekł — są fatalizmy.
Klara spojrzała na niego z politowaniem, ale stary swego bólu wstydził się okazywać dłużéj, zakręcił się żywo i poleciał na brzeg morza...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.