Kamienica w Długim Rynku/XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kamienica w Długim Rynku |
Wydawca | Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1868 |
Druk | J. Unger |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ponieważ wszystko zdawało się pułkownikowi zależéć od wynalezienia tego skarbu Albertowego, a tajemnicza jego historya sama z siebie go nęciła, poświęcił się więc całém sercem i duszą poszukiwaniom. Ale od wielu lat zarzucona myśl, zatarte ślady, utrudniały czynność, trudności zaś zwiększały jeszcze ochotę do ich pokonania. Nie mogąc zawsze gdy chciał poinformować się u p. Jakuba, który za domem większą część dnia przepędzał, padł jak na pastwę na starego Radgosza...
Był on od dawna w tym względzie rozczarowanym niedowiarkiem, ale to nic nie pomogło, musiał pułkownikowi opowiadać co pamiętał i spowiadać się przed nim ze wszystkiego co kiedykolwiek w tym przedmiocie słyszał. Jakub, choć go to już niecierpliwiło, zapozywany ciągle do nowych objaśnień i wskazówek, niechętnie ich udzielał. Pułkownik wszystko to i co gdziekolwiek bądź w mieście mógł połapać, zbiérał skrzętnie i notował. Oprócz ustnych wiadomostek dobrał się jeszcze do starych papiérów, regestrów, notatek i w okularach, z pomocą Radgosza ślepił, śledził, wnikał coraz głębiéj w życie dziadka Alberta.
W istocie nikt dotąd ani takiéj pracy, ani takiéj rozwagi, ani tak troskliwego badania nie poświęcił tajemniczéj figurze staruszka. Zaraz po jego śmierci poszukiwania szły gwałtownie, ograniczały się niemal przewróceniem bezmyślném domu, murów, posadzek i kryjówek, potém więcéj mówiono i domyślano się niżeli śledzono, naostatek tradycye, pogadanki, przypuszczenia zastąpiło porządniejsze tą zagadką zajęcie.
Stary żołniérz zmienił się jakby w sędziego śledczego i rozwinął talent niepospolity w logiczném poszukiwaniu zatartych już dowodów, że Albert skarbem rozporządzić i utracić go nie mógł. Nawet Radgosz który uparcie z innemi dowodził tego, może ażeby już próżnych w Jakubie nie rozbudzać nadziei, musiał uledz rzeczywistości, gdy staraniem pułkownika wynalezioną została notatka na trzy dni przed zgonem ręką Alberta pisana, zawierająca spis różnych summ do niego należących. Najdziwniejszém w nim było, że summy różnemi oznaczone datami, miały ponotowane procenta aż do ostatnich czasów, jak gdyby gdzieś w banku złożone były lub powierzone komu... Broniąc swéj opinii Radgosz, choć zachwiany w przekonaniu, dowodził jeszcze iż Albert jako skąpiec monoman, mógł od straconych summ w różnych czasach, imaginacyjne sobie rachować dochody, przez proste dziwactwo. Ale możnaż było przypuścić żeby taki człowiek zabawiał się tak dziecinnie?
Przyszedłszy do przekonania iż skarb nie został straconym, a po części wpoiwszy je w drugich, pułkownik oddał się cały słodkiéj nadziei, że mu przeznaczyła Opatrzność podźwignięcie domu Paparonów odszukaniem owych milionów ukrytych i niezatraconych. Od śmierci dziadka Alberta zmarłego w r. 1816, którego jak przez sen Wiktor sobie przypomniał... upłynęło prawie lat czterdzieści... a po latach czterdziestu jakże mało pozostaje z pamięci po człowieku!
Oblicza nieboszczyków z każdym dniem nikną, jak gdyby się w istocie od nas oddalały, rys po rysie ginie, zaciera się, blednieje... i zostaje najczęściéj tak wykrzywiona postać, tak fałszywe odbicie po zmarłym, jak twarz jego zeschła w trumnie.
Stało się to po części z dziadkiem Albertem, o którym teraz bezkarnie opowiadano dziwy... wyrósł na legendowego kościanego dziadka.