Kamienica w Długim Rynku/XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Kamienica w Długim Rynku
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1868
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Przybycie dawno zapomnianego żołniérza, którego miano już za umarłego, choć w mieście tak zajętém interesami jak Gdańsk, powszechną jednak musiało obudzić ciekawość. Idącego ulicą pokazywano sobie palcami, szepcząc dziwne dziwy o jego przygód pełném życiu, wszyscy dawni znajomi Paparonów widziéć go chcieli z blizka i słyszéć opowiadającego...
W istocie pułkownik miał nieprzebrane skarby najrozmaitszych powieści w swych sakwach podróżnych. Miał nadewszystko ten talent ludzi wiele po świecie otartych i bywałych, że wśród zupełnie obcych odrazu znajdował się jak w domu i umiał ich także swobodnemi uczynić. Wprawdzie ceremonialne zbyt towarzystwa przerażał, ale ze szczególnym talentem łącząc tę otwartość rycerską, nigdy granic przyzwoitości nie przekroczył, i strach który obudzał zrazu przechodził prędko, gdy się przekonano iż mimo żywości charakteru, był człowiekiem dobrego wychowania i niezmiernie przyzwoitym.
Jedno w nim szczególniéj zastanowić mogło, to niezmożona, niepokonana wiara w to co mu do szczęścia było potrzebném; budził się z uśmiéchem na ustach, i z uśmiéchem na nich usypiał. Najsmutniejszego potrafił pokrzepić... Drugim dziwnym przymiotem pułkownika było, że niezmiernie dzieci lubił... nie wychodził nigdy w ulicę bez pierników i ciasteczek w kieszeni które osobliwie uboższéj dziatwie rozdawał... Zapoznawał się nadzwyczaj łatwo z niemi, przyjaźnił i umiał rozmówić prawie na migi, tak naturę dziecinną znał dobrze i w fizyognomii ich czytał żywo każdą myśl i uczucie. Niemniéj tkliwe uczucie dla płci pięknéj nosił w starém sercu swojém. Dla niego w istocie kobiéty były płcią piękną, w najbrzydszéj bowiem znalazł zawsze jakiś ślad wdzięku, cóś miłego, jakiś przymiot, urok dla innych oczów niewidzialny. Grzeczność jego dla nich była tak pełna rycerskiego szacunku jak niewyczerpaną... śmiał się z niego Radgosz że piérwszy raz z nim zwiédzając kościół Panny Maryi, gdy żebraczkę odartą spotkali we drzwiach, pułkownik dawszy jéj jałmużnę, nie chciał przed nią piérwszy wnijść do środka i zmusił staruszkę, aby poszła przodem. Malowało to w istocie dosyć dobrze p. pułkownika, który w kobiécie widział cóś wyższego, idealnego i poszanowania godnego, a z prawa tego nie czynił wyjątków.
Można sobie wyobrazić jakie przy tém usposobieniu do uwielbienia wrażenie na nim uczyniła piękna, utalentowana i dobra panna Klara. W piérwszych dniach nie mógł się uspokoić i nadziwić dosyć jéj piękności, potém nie mógł się nasłuchać jéj, naostatek wziął jéj rękę i poprzysiągł być jéj oddanym i poświęconym do śmierci.
Z innych względów Wiktor niemniéj pokochał Jakuba.
Jakub był istotą cichą, spokojną, milczącą i obudzającą współczucie jakąś pokorą i rezygnacyą. Na jego twarzy malowała się dusza ukojona, pojednana z troską powszednią, pełna wiary w sprawiedliwość, ale szarym jakby smutkiem powleczona. Ten spokojny smutek drażnił Wiktora, który pragnął koniecznie brata widziéć odważnym jak sam był i z tą obojętnością niby poglądającym na życie. Doszedłszy przyczyn smutku Jakuba, poznawszy jego położenie, Wiktor sobie poprzysiągł iż go musi uszczęśliwić... Klarę ożenić z Teofilem, skarbu dziadunia Alberta odszukać i na starość cieszyć się swém dziełem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.