[9] KAMIENICE
I
Kominy: wieże krótkie, dymiące, bez wiary — — —
Rynny: przewlekłe blachy w których czas się pluszcze
i balkon: smętne gniazdo dla chorych i starych,
wyścielone wilgocią, przystrojone bluszczem.
W podwórku, nędznym cyrku katarynek, śpiewów,
chorych papug, ciągnących szczęśliwe numera,
śpiewak z bożej niełaski, schyla się bez gniewu,
i grosz odczepny w bruku jak pieczarki zbiera.
Na gankach krzywi żydzi z worami się wloką,
jęczą: handel! i kaszlą w zzieleniałej sieni.
— Noc latarnię księżyca podnosi wysoko
i świeci w martwe oczy nieboskich kamienic.
[10]II
Wśród tych myśli zwapniałych,
tych sfinksów bez głowy,
wiosna niepostrzeżenie jawi się i znika,
deszczem się tylko znacząc,
ciężkim, jowiszowym,
którego złoto chłoną cytryny śmietnika.
[11]III.
Jaskółki kreślą w locie
wiolinowe klucze,
nietoperz — klucz basowy.
Brzmi muzyka miasta.
Niebo, róża zachodu, krwawa i pierzasta
zrzuca płatek w kałużę
i z barwy go płucze.
[12]IV
Raz na najwyższym ganku, w pełnem słońcu, siadła
dziewczyna jak Zuzanna w słonecznej kąpieli.
Blask jej odbiły oczu pokątne zwierciadła
Promień obleciał mury. Ludzie się zdumieli.
Migotały spojrzenia nieśmiałe, zawiłe,
trzech pięter jak trzech starców, wśród zgorszenia troski,
gdy ona trwała dalej, obrócona tyłem
do słońca co ją w uścisk pochwyciło boski.