Kamienne serce/Rozdział VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kamienne serce |
Pochodzenie | Na dalekim zachodzie |
Wydawca | G. Centnerszwer |
Data wyd. | 1890 |
Druk | Zakłady Artystyczne w Monachium |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Od owéj sprzeczki, jaką miał Kamienne serce z swym ojcem w ukrytéj w lesie jaskini, nie spotkał się już z nim ani razu. Zgadując niebezpieczeństwo, jakie zagraża don Pedrowi ze strony Indjan, krążył czas długi w niejakiem oddaleniu od hacjendy, by w razie niebezpieczeństwa pośpieszyć z pomocą temu człowiekowi, którego, sam nie wiedząc dla czego, bardzo pokochał.
„Nieszczęsny!“ zawołał Kamienne serce, wchodząc do pokoju i widząc Panterę, całego we krwi.
„Kamienne serce!“ odpowiedział bandyta, usiłując się podźwignąć z łoża i osłupiałym wzrokiem spoglądając na młodzieńca. Następnie natężył wszystkie swe siły, jakie mu jeszcze pozostały, i przemówił donośnym i wyraźnym głosem do otaczających:
„Wysłuchajcie tajemnicy!... Lata widocznie bardzo mię zmieniły, skoro nikt z was dotąd mnie nie poznał.“
I ująwszy don Pedra za rękę, rzekł: „Jestem Fernando, brat twój, który przed trzydziestu laty rozstał się z tobą z nienawiścią i pragnieniem zemsty w sercu.“
„Co mówisz?“ zawołał don Pedro, cofając się z przerażeniem od Pantery, podczas gdy otaczający wydali okrzyk zdumienia.
„Rzekłem prawdę,“ odpowiedział spokojnie Pantera. „Wymieniłem prawdziwe swe imię. Jestem Fernando.“ Tu osłabionym już głosem ciągnął: „Trzydzieści lat błąkałem się w pustyni; sam zdziczawszy, zawarłem przymierze z Indjanami i wkrótce zostałem wybrany ich wodzem. Z ich to pomocą pragnąłem się pomścić na tobie, kiedy zdradziły mię losy i w takim smutnym stanie w twe ręce oddały.“
„Boskie to zrządzenie!“ zawołał don Pedro wzruszonym głosem. Pantera wszakże skinął ręką i tak mówił daléj:
„Siły mię coraz więcéj opuszczają. Wysłuchajcie więc wszystkiego, zanim me oczy zamkną się na zawsze.“ I zwracając się do Kamiennego serca, dodał „Nie jesteś moim synem... Tyś Karlos, syn brata mego, don Pedra. Porwałem cię potajemnie jeszcze w dzieciństwie i wychowałem w pustyni. Don Pedro, to twe dziecię!“ zawołał, zbierając sił ostatek, poczem natychmiast wpół omdlały upadł na łoże.
„Moje dziecię!“ zabrzmiał jak echo głos starca, który natychmiast z nieopisaną radością przycisnął młodzieńca do piersi.
„Mój brat!“ zawołała Hermoza, zrywając się z krzesła, na którem siedziała, targana naprzemian różnemi uczuciami. „Więc brat to, brat mój był zbawcą mego życia, był nam przewodnikiem w pustyni, nie podejrzewając wcale, jakie nas z sobą ścisłe więzy łączą. Boże, niezbadane są twe wyroki!“
Pantera podczas téj sceny spoczywał w podobnym do śmierci śnie. Naraz rozwarły się nieruchome już prawie oczy konającego i przez zbladłe jego wargi jedno tylko przeszło słowo: „Przebaczenia!“
Poczem zawarły się usta. Pantera chwilę jeszcze walczył ze śmiercią, wreszcie wyprężył się bez ruchu... Skonał.
„Palec boży!“ zawołał don Pedro w głębokiem wzruszeniu. „Módlmy się za duszę nieszczęśliwego!“ Ukląkł przy zwłokach i wszyscy obecni poszli za jego przykładem.