Kandyd, czyli Optymizm/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kandyd, czyli Optymizm |
Podtytuł | IX. Co się przygodziło Kunegundzie, Kandydowi, wielkiemu Inkwizytorowi oraz Żydowinowi |
Pochodzenie | Powiastki filozoficzne / Tom pierwszy |
Wydawca | Krakowska Spółka Wydawnicza |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia »Czasu« w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ów Issachar, był to najbardziej choleryczny Hebrajczyk ze wszystkich w Izraelu od czasu niewoli Babilońskiej. „Jakto, rzekł, ty suko Galilejska, więc nie dość już Inkwizytora? Trzebaż aby ten obwieś również dzielił się ze mną?“ To mówiąc, wyciąga długi puginał który miał zawsze przy sobie, i, nie przypuszczając aby przeciwnik mógł być uzbrojony, rzuca się na Kandyda; ale zacny Westfalczyk, wraz z całym moderunkiem, otrzymał od staruchy i tęgą szpadę. Mimo iż z natury był bardzo łagodnego obyczaju, dobywa szpady, i w mig rozciąga Izraelitę trupem u stóp pięknej Kunegundy.
„Panno najświętsza! wykrzyknęła, cóż się z nami stanie! trup w mieszkaniu! jeśli policya wkroczy, jesteśmy zgubieni. — Gdyby Panglossa nie powieszono, rzekł Kandyd, byłby nam dał dobrą radę w tej potrzebie, był to bowiem wielki filozof. Skoro go niema, poradźmy się starej“. Staruszka była to roztropna osoba; zaczynała właśnie swój wywód, kiedy otwarły się drugie drzwiczki. Była to pierwsza po północy, zaczynała się niedziela. Ten dzień należał do wielebnego Inkwizytora. Wchodzi i widzi świeżo oćwiczonego Kandyda ze szpadą w dłoni, trupa na podłodze, oszalałą Kunegundę i roztropnie mówiącą staruchę.
Oto, co w tej chwili przeszło przez duszę Kandyda i jaki bieg przybrało jego rozumowanie: „Jeśli ten świątobliwy człowiek wezwie pomocy, każe mnie niechybnie spalić, toż samo może uczynić i z Kunegundą; on-to kazał mnie oćwiczyć bez litości; jest moim rywalem; skoro już wziąłem się do zabijania, niema się co i wahać“. Rozumowanie to było jasne i szybkie; poczem Kandyd, nie dając inkwizytorowi ochłonąć ze zdumienia, przeszywa go na wylot i kładzie na ziemi koło żydowina. „Coraz lepiej, rzekła Kunegunda; niemasz już odpuszczenia; jesteśmy wyklęci, ostatnia godzina przyszła na nas! Jakżeś ty mógł, człowieku, ty, łagodny z natury jak baranek, zabić, w ciągu dwóch minut, żyda i prałata? — Moja panienko, odparł Kandyd, człowiek zakochany, zazdrosny i oćwiczony przez inkwizycyę, nie poznaje sam siebie“.
Wówczas ozwała się stara, i rzekła: „Stoją w stajni trzy andaluzyjskie konie, są również siodła i rzędy; niechaj dzielny Kandyd je okulbaczy; pani ma perły i dyamenty, siadajmy żywo na koń (mimo iż mogę siedzieć tylko na jednym pośladku), i spieszmy do Kadyksu. Czas wymarzony do drogi: nic przyjemniejszego jak podróżować w nocnym chłodzie“.
Natychmiast Kandyd siodła konie; poczem on, Kunegunda i stara kropią trzydzieści mil jednym tchem. Podczas gdy tak pędzą, święta Hermandad wkracza do mieszkania; chowają Eminencyę w pięknym kościele, Issachara wrzucają do kloaki.
Kandyd, Kunegunda i stara byli już w miasteczku w górach Sierra-Morena, i tak rozmawiali w gospodzie.