Kandyd, czyli Optymizm/XXX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kandyd, czyli Optymizm |
Podtytuł | XXX. Zakończenie |
Pochodzenie | Powiastki filozoficzne / Tom pierwszy |
Wydawca | Krakowska Spółka Wydawnicza |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia »Czasu« w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kandyd, w głębi serca, nie miał żadnej ochoty żenić się z Kunegundą; niedorzeczne wszelako zacietrzewienie barona skłaniało go do tego małżeństwa, Kunegunda zaś nalegała tak żywo, że nie mógł się wymówić. Poradził się Panglossa, Marcina i wiernego Kakamby. Pangloss ułożył piękny memoryał, w którym udowadniał, że baron nie ma żadnej władzy nad siostrą, i że, wedle wszelkich praw cesarstwa, może ona zaślubić Kandyda morganatycznie. Marcin był za tem, aby barona wrzucić w morze; Kakambo osądził, iż trzeba go oddać dawnemu właścicielowi i wtrącić z powrotem na galery, poczem odeśle się go do Rzymu ojcu generałowi pierwszym statkiem. Rada zdała się wszystkim dobra; stara przychwaliła ją; nie powiedziano nic siostrze; przy pomocy pieniędzy, rzecz powiodła się wyśmienicie, i nasi przyjaciele mieli tę przyjemność, iż zadrwili sobie z jezuity i ukarali pychę niemieckiego barona.
Byłoby zupełnie naturalnem wyobrażać sobie, że, po tylu nieszczęściach, Kandyd, zaślubiwszy ukochaną, żyjąc z filozofem Panglossem, filozofem Marcinem, roztropnym Kakambą i dobrą staruszką, przywiózłszy zresztą tyle dyamentów z ojczyzny dawnych Inkasów, będzie wiódł żywot najprzyjemniejszy pod słońcem; ale żydki tak się koło niego zakrzątnęły, że, niebawem, nie zostało mu nic, prócz owego folwarczku. Żona, z każdym dniem brzydsza, stała się swarliwa i nieznośna; stara zniedołężniała mocno i była zazwyczaj w jeszcze kwaśniejszym humorze. Kakambo, który pracował w ogrodzie i chodził sprzedawać jarzyny do Konstantynopola, był przeciążony pracą i złorzeczył swemu losowi. Pangloss rozpaczał, iż nie błyszczy w którym z niemieckich uniwersytetów. Co do Marcina, był on niezłomnie przekonany, że człowiekowi jest jednako źle wszędzie i znosił swój los z rezygnacyą. Kandyd, Marcin i Pangloss dysputowali niekiedy o kwestyach metafizycznych i moralnych. Często widać było pod oknami ich domku przepływające okręty, pełne baszów, effendich, kadich, których wyprawiano na wygnanie na Lemnos, do Mityleny, do Erzerum; widzieli innych kadich, baszów, effendich, którzy zajmowali miejsca wygnanych, aby niebawem doznać takiegoż samego losu; widzieli ucięte głowy, wypchane słomą, które niesiono aby przedstawić je Wysokiej Porcie. Te widowiska dodawały ognia filozoficznym dysputom; kiedy zaś nie spierali się, panowała tak straszliwa nuda, że, jednego dnia, stara odważyła się powiedzieć: „Chciałabym wiedzieć, co jest gorsze, czy być zgwałconą sto razy przez murzyńskich piratów, mieć wyrznięty pośladek, przejść przez pałki Bułgarów, wziąść plagi i zadyndać na szubienicy podczas autodafé, znaleść się na stole sekcyjnym, wiosłować na galerach, słowem doświadczyć wszystkich nieszczęść przez któreśmy przeszli, czy też tkwić tutaj tak bezczynnie? — To wielkie pytanie“, rzekł Kandyd.
Odezwanie to dało powód do nowych dociekań; Marcin zwłaszcza dochodził do wniosku, że człowiek zrodzony jest, aby żyć w konwulsyach niepokoju, lub też w letargu nudy. Kandyd nie godził się z tem, ale nic nie twierdził stanowczo. Pangloss przyznawał, że życie jego było jedną straszliwą męką; ale, ponieważ raz orzekł że wszystko jest doskonałe, utrzymywał to ciągle i nie chciał słyszeć o niczem.
Jedna rzecz zwłaszcza utwierdziła Marcina w jego szkaradnych zasadach, zdwoiła wahania Kandyda i wprawiła Panglossa w zakłopotanie. Jednego dnia, zjawili się we wrotach Pakita i brat Żyrofla, oboje w ostatecznej nędzy. Przejedli bardzo szybko swoje trzy tysiące piastrów, rozstali się, zeszli znowu, pokłócili się, dostali do więzienia, uciekli, i wreszcie brat Żyrofla sturczył się. Pakita uprawiała wszędzie swoje rzemiosło, i niczego się nie mogła dorobić. „Przewidywałem, rzekł Marcin do Kandyda, że twoje dary niebawem się ulotnią i wtrącą ich jedynie w tem głębszą nędzę. Dławiliście się od milionów piastrów, ty i Kakambo, i nie jesteście szczęśliwsi niż brat Żyrofla i Pakita. — Ha, ha! rzekł Pangloss do Pakity, niebo sprowadza cię między nas. Biedne dziecko! czy ty wiesz, że kosztowałaś mnie koniuszek nosa, jedno oko i jedno ucho? Jak ty wyglądasz! ha! oto świat!” To nowe wydarzenie pobudziło ich do tem zawziętszego filozofowania.
Żył w sąsiedztwie pewien bardzo sławny derwisz, który uchodził za największego filozofa w całej Turcyi; udali się doń po radę. Pangloss ozwał się w imieniu wszystkich i tak przemówił: „Mistrzu, przyszliśmy cię prosić, abyś nam powiedział, w jakim celu zostało stworzone tak osobliwe zwierzę jak człowiek?
— W co ty się wtrącasz? odparł mu derwisz; czy to do ciebie należy? — Ale bo, wielebny ojcze, rzekł Kandyd, strasznie dużo jest zła na ziemi. — I cóż znaczy, odparł derwisz, wasze zło czy dobro? Kiedy Jego Wysokość wysyła okręt do Egiptu, zali kłopocze się o to, czy myszy będące na statku mają wygodne pomieszczenie? Cóż zatem trzeba czynić? rzekł Pangloss. — Milczeć, odparł derwisz. — Pochlebiałem sobie, rzekł Pangloss, że będę mógł z tobą porozprawiać nieco o przyczynach i skutkach, o najlepszym z możliwych światów, o pochodzeniu zła, o przyrodzie duszy, i o pra-istniejącej harmonii“. Na te słowa, derwisz zamknął im drzwi przed nosem.
Podczas tej rozmowy, rozeszła się wieść, że uduszono właśnie w Konstantynopolu dwu wielkich wezyrów i muftiego, oraz wbito na pal licznych ich przyjaciół. Katastrofa ta narobiła na kilka godzin wielkiego hałasu. Wracając do folwarczku, Pangloss, Kandyd i Marcin spotkali dobrego starca, który, siedząc przed domem, zażywał chłodu w cieniu drzew pomarańczowych. Pangloss, równie ciekawy jak skłonny do rozumowań, zapytał staruszka jak się nazywał mufti którego właśnie uduszono. „Nie wiem, dobry panie, odparł człeczyna: nigdy nie znałem imienia żadnego muftiego ani wezyra. Nie wiem nic zgoła o tem wydarzeniu. Rozumiem, iż, w ogólności, ci, którzy trudnią się sprawami publicznemi, giną niekiedy nędznie i że zasługują na to; ale nie pytam się nigdy o to, co się dzieje w Konstantynopolu; zadowalam się tem, iż posyłam tam na sprzedaż owoce z ogródka który uprawiam“. Rzekłszy te słowa, wprowadził cudzoziemców do zagrody; dwie córki i dwóch synów zerwało się na ich przyjęcie; podali im sorbety domowego wyrobu, kaimak zaprawiony skórką kandyzowanego cedratu, pomarańcze, cytryny, limony, ananasy, daktyle, pistacje, przednią kawę Mokka nie zaprawną żadną domieszką lichszego gatunku. Poczem, córki dobrego muzułmana napoiły wonnościami brody przybyszów.
„Musisz posiadać, rzekł Kandyd do Turka, rozległe i wspaniałe majętności? — Tylko ten oto kawałek ogrodu; uprawiam go wraz z dziećmi; praca oddala od nas trzy wielkie niedole: nudę, występek i ubóstwo“.
Wracając na folwark, Kandyd głęboko zastanawiał się nad słowami Turka, poczem rzekł: „Zdaje mi się, że ten dobry starzec stworzył sobie los o wiele lepszy, niż wszyscy ci królowie z którymi mieliśmy zaszczyt wieczerzać. — Wielkości, rzekł Pangloss, są bardzo niebezpieczne, wedle zgodnego sądu wszystkich filozofów; ostatecznie bowiem, Eglon, król Moabitów, zginął zamordowany przez Aoda; Absalon powiesił się na własnych kudłach, przeszyty w dodatku trzema grotami; króla Nadaba, syna Jeroboama, zamordował Baasa; króla Elę, Zambri; Ochozyasza, Jehu; Atalię, Joad; królowie Joachim, Jechoniasz, Sedecyasz popadli w niewolę. Wiadomo wam jak zginęli Krezus, Astyages, Daryusz, Dyonizy z Syrakuz, Pyrrhus, Perseusz, Hannibal, Jugurta, Aryowist, Cezar, Pompejusz, Neron, Otto, Witeliusz, Domicyan, Ryszard II angielski, Edward II, Henryk VI, Ryszard III, Marya Stuart, Karol I, trzej Henrykowie francuscy, cesarz Henryk IV? Wiecie... — Wiem również, rzekł Kandyd, że trzeba uprawiać nasz ogródek. — Masz słuszność, rzekł Pangloss; albowiem, kiedy człowieka wprowadzono do ogrodów Edenu, umieszczono go tam ut operaretur eum: aby pracował; co dowodzi, że człowiek nie jest stworzony dla spoczynku. — Pracujmy nie rozumując, rzekł Marcin, to jedyny sposób aby życie uczynić znośnem“.
Cała gromadka dostroiła się do tego chwalebnego zamiaru; każdy zaczął rozwijać swe talenta. Mały kawałek ziemi przyniósł nadspodziewanie duży dochód. Kunegunda była, poprawdzie, bardzo brzydka, ale stała się doskonałą gospodynią; Pakita haftowała, stara krzątała się koło bielizny. Nawet brat Żyrofla nie jadł darmo chleba; wykształcił się na doskonałego stolarza, a nawet stał się uczciwym człowiekiem; Pangloss zaś powiadał niekiedy do Kandyda: „Wszystkie wydarzenia wiążą się z sobą w tym najlepszym z możebnych światów; ostatecznie bowiem, gdyby cię nie wygnano z zamku, nogą w siedzenie, za afekt do panny Kunegundy, gdybyś nie popadł w ręce Inkwizycyi, nie zwędrował piechotą Ameryki, nie postradał wszystkich baranów z pięknej krainy Eldorado, nie jadłbyś teraz tutaj kandyzowanych cedratów i pistacyj. — Masz słuszność, odparł Kandyd, ale trzeba uprawiać nasz ogródek“.