Karjera Nikodema Dyzmy/Rozdział 22

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Tytuł Karjera Nikodema Dyzmy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1937
Druk „Grafia“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ 22.

W dwa dni po przyjeździe młodych państwa, wrócił też do Koborowa Krzepicki, który likwidował w Warszawie interesy pryncypała.
Musiał odrazu wziąć się do wielkiej roboty, gdyż właśnie rozpoczynano dostawy progów kolejowych, a i normalne prace wiosenne wymagały nieustannego dozoru. Z tego względu mało czasu mógł poświęcić Nikodemowi i jego żonie, którzy zresztą nie martwili się z tego powodu. Dnie i tygodnie upływały im na rozrywkach, jakich mogły dostarczać wycieczki łodzią, samochodem, końmi i wreszcie gra w bilard.
Nina czuła się zupełnie szczęśliwa. Wprawdzie rodziły się w niej od czasu do czasu pewne wątpliwości, lecz wszelkie objawy, przemawiające przeciw niemu, kładła na karb jego dziwactw i uprzedzeń, które należało tak znakomitemu człowiekowi i tak wybitnej indywidualności przebaczyć. Zresztą tyle miała tytułów do gorącej dla niego wdzięczności! Jeżeli zaś w ciągu dnia nasuwały się jej powątpiewania i przypuszczenia, przychodziła noc i swemi wrażeniami zacierała wszystko. Zmysły Niny, które tak długo nie znajdowały naturalnego ujścia dla swego wybujałego rozrostu, były w niej elementem decydującym.
To też małżeństwo czuło się dobrze i zapowiadało się trwale.
Po dwóch miesiącach dopiero zamierzali złożyć wizyty w okolicznych dworach i zacząć przyjmować u siebie, tembardziej, że na lato oczekiwali pani Przełęskiej i wielu gości z Warszawy.
Nikodem sporo czasu poświęcał nauce. Zamykał się w bibljotece z Ponimirskim, lub sam i czytał. Robił to z niechęcią, lecz dość miał sprytu na to, by rozumieć, jakie korzyści daje książka, czy język obcy.
Nieraz wieczorem przy kolacji mimochodem wspominał o rzeczach świeżo przeczytanych, cytując poglądy różnych pisarzy, i widział efekt, jaki tem wywoływał przy stole. Nie tylko Nina, lecz i Krzepicki wysłuchiwali z szacunkiem jego powiedzeń. Wkrótce w Koborowie utarł się termin dla godzin spędzanych przez Nikodema w bibljotece. Nazywało się to, że pan dziedzic „pracuje naukowo“.
Zrzadka tylko Dyzma odwiedzał folwarki i zakłady przemysłowe. Całe gospodarstwo było na głowie Krzepickiego, a ustawiczny wzrost dochodów był namacalnym dowodem, że nowy administrator świetnie sobie daje radę.
Żorż Ponimirski szybko przystosował się do swej nowej roli i zachowywał się w sposób nie dający Nikodemowi powodów do niezadowolenia. Wprawdzie bywały wypadki, że wyrywał się z jakiemś dwuznacznem słowem, czy z sarkastycznym śmiechem, lecz zaraz opanowywał się i cichł pod groźnem spojrzeniem szwagra. Z siostrą prawie nie rozmawiał. Czuł do niej zadawniony żal, a zresztą miał manję uważania kobiet za istoty pozbawione zdolności myślenia i rozumowania.
W każdym razie używał w pełni oddawna nieposiadanej swobody, jeździł konno, a nawet samochodem. Dyzma pozwolił mu na to, pocichu żywiąc nadzieję, że kiedyś kark skręci.
Żorż jednak, chociaż urządzał masę psikusów, awantur i breweryj, jeżeli o jego własną skórę chodziło, umiał być ostrożny. Jego lekki obłęd, nieszkodliwy dla otoczenia, wkrótce stał się ulubionym tematem anegdotek w całej okolicy.
Krzepickiego traktował wyniośle. Podawał mu dwa palce i z reguły nie odpowiadał na jego pytania, jeżeli nie zawierały „proszę pana hrabiego“. Krzepicki śmiał się z tego i nic sobie nie robił z fum Żorża:
— Śmieszny warjat — mówił — zawsze się ubawię jego wybrykami. Na wsi to nieoceniona rzecz. Teraz rozumiem dlaczego dawniej królowie trzymali błaznów.
— Niech go cholera weźmie — odpowiadał Dyzma.
Z Warszawy nadchodziły tymczasem listy od dawnych przyjaciół i wiadomości wcale nie pocieszające.
Kryzys gospodarczy rósł z dna na dzień, co zresztą powoli dawało się wyczuwać i w Koborowie.
Papiernia i tartaki szły wyłącznie zamówieniami rządowemi. Mnożące się bankructwa raz po raz zarywały interesy Dyzmy. Na szczęście ruchliwość Krzepickiego i dostawy dla rządu gwarantowały mu nadal grube dochody. W każdym razie, w porównaniu z okolicznem ziemiaństwem mógł się uważać za Krezusa. Im powodziło się coraz gorzej. Doszło do tego, że w najbliższem sąsiedztwie wystawiono na licytację trzydzieści majątków.
Zresztą z całego kraju nadchodziły wieści nie lepsze. Rolnicy zaprzestali używania sztucznych nawozów, własne wydatki zmniejszyli do minimum. Co więcej, szerokiem echem zaczęły się rozchodzić pogłoski, że wielu sprzedawało zlombardowane zboże, stanowiące własność Państwowego Banku Zbożowego. W związku z tem i wskutek innych komplikacyj gospodarczych obligacje banku zaczęły spadać na łeb na szyję. Wśród posiadaczy tych obligacyj wybuchła panika. Zastój w handlu i na giełdzie, ciężki kryzys w przemyśle i niewypłacalność podatników składały się na obraz groźnego niebezpieczeństwa. Dzienniki przepełniły się wiadomościami o bankructwach, lokautach, strajkach i masowych samobójstwach ludzi, którzy potracili fortuny lub możność znalezienia zarobku.
Pomruk niezadowolenia rósł w kraju, kierując się przeciw rządowi. Coraz głośniej rozbrzmiewało wołanie o silnego człowieka, któryby ujął w mocną rękę ster państwa i znalazł środki zaradcze przeciw kryzysowi.
Tymczasem zbliżały się żniwa i nad państwem zawisła znowu klęska urodzaju.
Nikodem czytał dzienniki i kręcił głową:
— Cholera! Co to z tego może wyjść?...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Dołęga-Mostowicz.