Kasper Karliński Kasper Karliński • Akt I • Władysław Bełza Akt II
Kasper Karliński Kasper Karliński
Akt I
Władysław Bełza
Akt II

AKT I.

(Starożytna kommata z wejściem wolnem na podwórzec zamkowy).

SCENA I.
KARLIŃSKI, ZAREMBA, STADNICKI i Szlachta.
KARLIŃSKI.
Więc Zygmunt przeszedł? a mówże nam wasza.
ZAREMBA.
Gorącą prawie mielibyśmy kaszę.
Jam z razu poczuł ze coś źle się dzieje;
Wołam na swoich: „trza tu działać siłą
Bo zły jak widzę w tem kole wiatr wieje.”
Ano — z porządku opowiem jak było.
Skoro już stanął poczt ziem i powiatów,
I elekcyjny sejm został otwarty,
Hetman Zamojski o buławę wsparty,
Rzekł: „aż dwóch mamy na tron kandydatów —
Królewicz szwedzki i rakuski książę,
Obaj cnót wielkich, każdy z męstwa słynie.
Lecz do pierwszego nić dziejów nas wiąże,
Bo w jego żyłach krew Jagiełłów płynie.
Jego podaję — bo on z krwi nam drogiej,
Na tron królewski jako kandydata!”
— Byłby wraz przeszedł, gdyby nie prywata,
Co jako ślimak pokazała rogi.
Bo pan Zborowski z ansy do hetmana
Krzyknął — a za nim jurgieltników gardła:
„Precz z tym Szwedzikiem! Maksymilijana
Na tron prosimy!” — Bracia się rozdarła

Na dwa obozy; ścierały się głosy,
Już nawet szable zabrzękały głucho.
Widząc to Prymas, wzniósł ręce w niebiosy,
Nakazał ciszę — daliśmy mu ucho.
„Ano, nie skończym mili bracia — rzecze,
Bo w poniewierce widzę karność, cnota —
Zażarci, na się dobywacie miecze,
Wszakci jest wyjście — porachujmy wota!”
Nuż więc obliczać z której strony racja?
W tem prymas powstał, wzniósł powtórnie dłonie,
I rzekł wzruszony: „Deo nostro gratia!
Zygmunta królem ogłaszam na tronie!”
Więc w naszych radość zagrała niezmierna,
Z tysiąca piersi jeden okrzyk bije:
„Rex Sigismundus vivat in aeterna!
Król Zygmunt trzeci niech żyje!”
WSZYSCY (oprócz Stadnickiego).
Niech żyje!
KARLIŃSKI (do Stadnickiego).
Wołaj waść z nami!
STADNICKI (z sarkazmem).
Cóż mi po tej pracy,
Skoro ja z wami nie mogę iść zgodnie.
Pięknego króla obrali Polacy —
No, teraz pod nim mogą spać spokojnie.
Z babięty kądziel przyjdzie im prząść pono,
Kłaść ciepły kubrak lisiurką podszyty —!
Gdzie jemu rządzić berłem i koroną,
Chyba być klechą w Rzeczypospolitej!
KARLIŃSKI.
Na Boga! cóż to czytam w waszej twarzy?
Wprawdzie król w modłach wiedzie żywot cichy,
Lecz lubi pracę —
STADNICKI (j. w.).
Prawda, złoto smaży,
Lub na pacierze chodzi między mnichy.

Chcecie — to powiem co o nim słyszałem:
Mówią, gdy djabła czuje za kołnierzem,
Progi kaplicy zmiata kornem ciałem,
A ksiądz go grzmoce święconym skaplerzem.
I toż ma król być, to pobożne chłopię?
Aż mię śmiech zbiera — to dzieciuch wyraźnie!
Każę na polu wnet zasiać konopie,
Bo nuż mu braknie postronków na łaźnię,
Trza sobie skarbić względy króla — pana.
v. RITTERHOFF (cicho do Stadnickiego).
Miarkuj się w mowie, bo patrzą na ciebie,
Odgadną wszystko —
KARLIŃSKI.
Wszem w obec to znana
Że waszeć przysiągł na Chrystusa w niebie,
Iść z naszą partją —
STADNICKI.
Dotrzymam z ochotą,
I pójdę, byle nie leźć tylko w błoto.
KARLIŃSKI.
Nie małym waść mię nabawił kłopotem —
Jak to rozumieć? —
STADNICKI.
Zrozumiesz mię potem.
v. RITTERHOFF (j. w.).
Milczcież na Boga!
STADNICKI.
Zresztą, wolne zdania
U wolnych ludzi. — Choć serce się skłania,
Nie taję, w stronę inego wybrańca,
Skoro nam Prymas dał już pomazańca
I kraj się zgodził — nie kłóćmyż się o to.
To król pobożny ten Zygmunt, zajęty
Jedynie niebem — gotówem piechotą

Do jego tronu, jak do ziemi świętej,
Odbyć pielgrzymkę, błagać przebaczenia.
KARLIŃSKI.
Mowa waszmości goryczą zaprawna!
Wy nie trzymacie z Zygmuntem —
STADNICKI.
Rzecz jawna,
Że chciałem pana z innego ramienia:
Ot, Maksymiljan jak stworzon na króla,
Karmazyn, krew w nim zacna — nie nowina,
A sława jego jak wiatr w świecie — hula.
ZAREMBA (n. s.).
Gdzie on w niemczyku widzi karmazyna?
KARLIŃSKI.
Lecz gdy Zygmunta ozdabia korona,
O tamtym niechże cisza będzie głucha,
Sprawa skończona!
STADNICKI.
Skończona, skończona!
(n. s.) Dopóki znów jej szatan nie rozdmucha.
ZAREMBA.
Ano, niech skończę, pozwólcie łaskawie,
Bo nie tak gładko do reszty się wiodło.
Ledwie że Prymas zabrał głos w tej sprawie.
Zborowski, nagle jakby go coś bodło,
Zerwał się z miejsca i krzyknął nam w uszy:
„Nie ma tu zgody! nie idziem z Zygmuntem!”
A za nim cała partja się poruszy,
Krzycząc i grożąc. — Skończyła się buntem
Sprawa, z początku tak pięknie zaczęta —
A pan Zborowski, jął się tejże chwili,
Jakby do boju sprawiać regimenta.
I tak odwetem strasznym zagrozili
Z chorągwią łącząc się Maksymiljana.

STADNICKI (na ucho do Ritterhoffa).
Cesarscy tutaj! więc nasza wygrana!
KARLIŃSKI (smutno).
Panie Zborowski! mszcząc się śmierci brata,
Przeciw ojczyźnie z wrogiem wchodzisz w zmowę?
Strzeż się! w powietrzu wisi topór kata,
Na pieniek własną możesz ponieść głowę.
Więc dla jednego człowieka swywoli,
Kraj ma się cały pogrążyć w wichurze?
(do Zaremby)
Ładź mi do drogi! może Bóg dozwoli,
Że mi się uda zażegnać tę burzę.
(Wychodzi z Zarembą, za nimi Szlachta.)


SCENA II.
STADNICKI i v. RITTERHOFF.
STADNICKI.
Idź stary głupcze, gardłuj na Szwedzika
Bo, jak on, toniesz w modlitwach i poście!
Dzisiaj się z pieluch kraj cały ocyka,
Ojczyzna myśli o sile, o wzroście!
Co nam da Zygmunt? co? — księże szkatuły
Puste, jak twoja, starcze, głupia głowa!
A Maksymiljan niesie nam tytuły,
Splendor korony — to nie na wiatr słowa! —
v. RITTERHOFF.
I nie dość na tem — hojność jego znana,
A ceniąc w Waści animusz rycerski,
Może straż odda pieczęci kanclerskiej,
Albo wam wręczy buławę hetmana.
STADNICKI.
No, no — nie o to teraz tutaj chodzi;
Choć zawsze, było, przestawam na małem —
Sądzę, że król mi drogi nie zagrodzi,
Bom jego sprawie oddan sercem całem.

Byle po myśli poszły mi zamiary! —
Tylko ten starzec bruździ mi zuchwale —
No, jeśli jego o ziemię powalę,
Przy nas zwycięstwo! Krzep się dobrze stary!
v. RITTERHOFF.
Lecz ty się kochasz tutaj, a pod tchnieniem
Niewieścich czarów, nawet pierś rycerska
Topnie, niebożę, jak wosk pod płomieniem.
STADNICKI.
Ba! lecz powinność —
v. RITTERHOFF. (kończąc)
I pieczęć kanclerska!
STADNICKI.
Zresztą, poprzysiądz mogę wam na duszę,
Że chociaż amor drasnął mię niestety,
Dosyć mam siły nad sobą — i tuszę,
Że mię pod bucik nie wezmą kobiety.
v. RITTERHOFF.
No broń się mocno! miłość ma swe prawa,
Sto razy wraca choć się jej wyrzeczem,
Z nią nie wojować fantazją, ni mieczem! —
Lecz ten Karliński — z tym trudniejsza sprawa
Ma wpływ u szlachty, poparcie na dworze
Hetmańskim —
STADNICKI.
Wiesz ty, co nienawiść może?
Rani śmiertelnie jak zatruta strzała.
A ród Stadnickich do Karlińskich gniazda
Oddawna zemstą przytłumioną pała.
Dotąd szczęśliwa świeciła im gwiazda —
Bo czy to w polu, czy to na urzędzie,
Oni rycerstwa stanowili czoło.
Lecz poprzysięgam! dłużej tak nie będzie! —
Widzę, jak skręca się fortuny koło
Na moją stronę — pochwycę je w locie!

A że mię urok twarzyczki niewieściej,
Trzyma w uwięzi — że tam przy ochocie,
Człowiek się z ładną dziewczyną popieści,
Toć to miłością jeszcze mię nie ślepi.
Gdy o mnie idzie — nie szczędzę nikogo!
Jeśli mi płacząc, u nóg się uczepi,
Jak sprzęt zbytkowny odtrącę ją nogą.
Na to żem przyjaźń udawał kłamaną,
Wchodził w te progi — kując zemstę głuchą,
Bym z rąk Karlińskich weselne brał wiano,
A idąc po nią — odchodził z dziewuchą?
Jeśli w ich głowie myśl taka powstała,
Niech się nią bawią — niech się próżno kuszą
Ziścić zamysły! — — Tam mię woła chwała,
Dostojność czeka —
v. RITTERHOFF (n. s.).
Mam cię teraz z duszą!
STADNICKI.
Nie tak to łatwo rządzić sercem mojem —
Serce ze stali mam! —
v. RITTERHOFF (kończąc).
I miecz ze stali!
Umiej go użyć — reszta w ręku twojem —
Lecz i mnie pilno — tam się burza pali.
STADNICKI.
Spiesz waść — i naszych w obozie uwiadom,
Że wraz przybędę, może jeszcze nocą.
v. RITTERHOFF.
Przybywaj waszmość, przybywaj z pomocą.
Tymczasem tutaj, jako miejsc tych świadom,
Czuwaj w tym zamku — i śledź Karlińskiego
Na każdym kroku — powściągaj go proszę.
STADNICKI.
A nie zaszkodzi jeśli Zborowskiego
O planach jego uprzedzisz potrosze.
Wspólnemi siły łatwiej się coś sklei,

Powiedz co bredził — i przeszkodź nim pocznie
Nawracać braci, tonem kaznodziei.
v. RITTERHOFF.
Czekam w obozie.
STADNICKI.
Stawię się niezwłocznie.
(v. Ritterhoff odchodzi.)


SCENA III.
STADNICKI (sam)
Co mi ten niemczyk paplał o miłości?
Miłość? ja nie znam jej, to są tumany!
We mnie gra tylko burza namiętności,
Gruchań gołębich język mi nieznany.
Lecz czemuż o niej pamięć mię przeklęta
Ściga i kąsa jak trujące węże.
Precz z nią! dość siły by potargać pęta,
U nóg Omfalji Herkules nie lęże —
(po chwili)
Śliczna to dziewka! — jak ptaszka z gałęzi
Lub Bekwarkowej lutni głos jej dźwięczy.
Wzrok jej me serce trzyma na uwięzi,
Jak lichą muszkę w siateczce pajęczej.
Rozerwę sieć tę, lub dziewkę przykuję
Do moich losów, że się nie wyłamie — —
Ja jej nie kocham — a przecież coś czuję
Tutaj — — Czy serce zwodzi mię, czy kłamie?
Co bądź w niem kipi — ta sarenka młoda
Duszą i ciałem do mnie już należy.
Panie Karliński, szkoda mi cię, szkoda,
Że to z jej ręki grom w ciebie uderzy.


SCENA IV.

STADNICKI, KARLIŃSKI, ZAREMBA, HANNA, KARLIŃSKA i DOROTA
(Dorota z Zygmusiem na ręku).

KARLIŃSKI.
Ano, jam gotów — (do Stadnickiego). Panie Stanisławie,
Bywaj zdrów waszeć — pod strażą czci twojej,

Całe me mienie pozostawiam prawie —
Bądź wojskim tutaj! (do rodziny.) Żegnajcie mi moi!
Wrócę niebawem i tuszę, zastanę
Wszystko jak dawniej zdrowo i wesoło.
(do Hanny) No Hanno, daj mi swoje śliczne czoło,
Czegoś tak dziwnie dzisiaj utroskane.
(przyciska ją do piersi).
Cóż to, drżyż dziecko? no, no, ptaszko płocha,
Jeszcze daleko do ślubnej łożnicy —
KARLIŃSKA (miarkując męża)
Mężu!
KARLIŃSKI.
Rumieniec na licu dziewicy,
Zdradza, że serce dziewczyny już kocha.
A co, nie zgadłem? puk, puk — jak uderza —
Dziewka znalazła swojego rycerza
Jak w gminnych baśniach, o których lud baje!
(dobrodusznie do Stadnickiego) Bierz ją rycerzu!
STADNICKI (n. s.)
Sam mi ją oddaje,
Sam, Bóg mi świadkiem —
KARLIŃSKI.
Zmrok pada — do drogi!
Bóg z wami!
KARLIŃSKA.
Mężu, pobłogosław syna.
KARLIŃSKI (do Doroty).
Daj mi to dziecię. (bierze je na ręce) Pociecho jedyna!
Daj Bóg, gdy wrócę szczęśliwie w te progi,
Abym cię witał i zdrowym i hożym.
Teraz cię synu żegnam krzyżem Bożym,
Opieki niebios przyzywam dla ciebie,
Niech mi cię strzegą aniołowie w niebie.
STADNICKI.
Pozwól mi sobie towarzyszyć w drodze —

KARLIŃSKI.
O nie, bo Hanna będzie okiem łzawem
Ścigać cię wszędy — zostań przy niebodze —
STADNICKI.
No, więc do brony — powrócę niebawem.
(Odchodzą wszyscy oprócz Hanny.)


SCENA V.
HANNA (sama).
Nawet nie spojrzał i nie wyrzekł słowa!
Stał obojętny, gdy stryj prawił tyle,
Że aż lic moich krasa purpurowa,
W krwawą się barwę mieniła co chwilę.
Co się z nim stało? — lecz to minie, minie,
Powróci do mnie, do serca przyciśnie —
Albo to serce we łzach się rozpłynie,
Lub jak dyjament w sto gwiazd się rozpryśnie.
(Po chwili.)
Po cóż ja płaczę — i czemu drżę cała —
Tu nań zaczekam, modląc się w cichości!

(Idzie do modlitewnika, bierze książkę i wyjmuje z niej zeschłą różę.)

Znowu cię witam różo moja biała,
Pierwszy zadatku tajemnej miłości!
O inszy on był wtedy — gdy we włosy
Wpinał cię moje — i inszą tyś była;
Na listkach twoich lśniły krople rosy,
W których się jego miłość źwierciedliła.
Dziś biały kwiatku zeschły listki twoje,
Że lada wietrzyk zdmuchnie je i skruszy. —
Tak oto więdnie biedne serce moje,
I tak znikają marzenia mej duszy.
(rzewniej)
Powracaj kwiatku między zżółkłe karty
Tej świętej księgi — pożałuj niebogę,
Opowiedz niebu dzieje mej rozdartej
Duszy — ja tylko łzą się modlić mogę!
(Przyklęka płacząc.)


SCENA VI.
STADNICKI i HANNA.
STADNICKI. (nie bacząc Hanny).
Pojechał sobie i mnie oddał pieczę,
Nad domem całym — niech jedzie, niech jedzie.
Zanim z powrotem do dom się przywlecze
Ani śni — jakie szatan tu zawiedzie
Tańce — (spostrzegając Hannę)
Wy tutaj?
HANNA.
Darujcie, odchodzę,
Skoro wam moje nie miłe oblicze;
Nie wiecie jak ja nad tem cierpię srodze.
STADNICKI (ze wzrastającą namiętnością).
Któż o tem mówi? — Zostań — twe słowicze
Szczebioty, luba, jak deszczyk majowy
Leją na pierś mą balsamiczne zdroje.
O, daj mi patrzeć w jasne oczy twoje,
Czytać w nich słodkiej miłości osnowy!
Kochasz mię Hanno?
HANNA.
Cóż się rzec ośmielę —
Patrzcie mi w oczy i czytajcie sami.
STADNICKI.
Ust twych różanych nigdy fałsz nie plami,
Mów sama o tem —
HANNA.
Kocham!
STADNICKI.
Wiele?
HANNA.
Wiele!
Tak wiele nawet, aż się sama boję,
Czy przez to Boga nie kocham za mało.

STADNICKI.
Więc mi swe serce oddajesz?
HANNA.
Już twoje!
STADNICKI.
Całe?
HANNA.
Że tutaj cząstki nie zostało — (wskazuje na serce)
Całe zabrałeś.
STADNICKI (n. s.).
O! klnę się na duszę
Wieczystą, że ją kocham niesłychanie!
Ona jest moją i mieć ją dziś muszę!
(do Hanny).
Tyś moją Hanno!
HANNA.
Twoją, miły panie!
STADNICKI.
Nie o tem mowa — chciej mię pojąć proszę:
Twój stryj — źle mówię — lecz — nas dzieli zwada,
Dziś mi o ciebie prosić nie wypada
A czekać nie chcę. —
HANNA.
Twarz wasza tak blada,
Naprzemian znowu nabiega krwią żywą.
Co was tak trapi, mówcie — a pomogę.
STADNICKI.
Jeśli mię kochasz miłością prawdziwą,
To zaraz, tutaj, zbieraj się — i w drogę,
Zaraz, natychmiast —
HANNA.
I po cóż tak spieszyć?
Bez pożegnania ni z ciotką, ni z stryjem!
To grzech — a ja się, panie, lękam grzeszyć —
Przyjdą zapusty —

STADNICKI.
Jeśli ich dożyjem,
To tak daleko — pójdź w objęcia moje,
Będziem szczęśliwi! — Koń czeka przed bramą,
Któż nas dogoni? —
HANNA.
Ja się o was boję —
(Stadnicki unosi ją w pół).
Ratunku!
STADNICKI.
Piekło nie wydrze cię samo!


SCENA VII.
CIŻ i v. RITTERHOFF.
v. RITTERHOFF (wchodząc).
A! tak — to dobrze —
STADNICKI.
W drogę spieszmy, w drogę!
HANNA (wydzierając się).
Boże!
v. RITTERHOFF.
Pozwólcie — ja dźwigać pomogę!
(wychodzą.)


Zasłona spada.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Bełza.