Kasper Karliński (Bełza)/Akt II
AKT II.
(Sala gotycka, po prawej kominek płonący, przy którym siedzi Karliński;
drzwi główne, dwoje bocznych, jedne tajemne. Na podłodze porozrzucane
zabawki dziecięce).
SCENA I.
KARLIŃSKI Z ŻONĄ
KARLIŃSKI.
Ledwiem się z partją przeciwną uporał,
Wracam zbolały i strapiony srodze:
Patrzę, aż wróg mi zagony zaorał,
A w domu rozpacz i smutek znachodzę.
Lecz jak to było? opowiedz Barbaro!
KARLIŃSKA.
Stadnicki czyhał na godzinę szarą,
A gdy zmrok zapadł, wężowemi słowy
Usidlił dziewkę!
KARLIŃSKI.
Na mych przodków głowy!
Na których hańba taka nie postała
Klnę się, że będzie pomszczona zakała
Domowi memu!.... Lecz czyż stare druhy
Spały, czy kordów zapomnieli w dłoni?
KARLIŃSKA.
Poszli — lecz zdążył ubiedz od pogoni!
KARLIŃSKI.
Z psów pozdejmować trza było łańcuchy!...
Lecz Hanna? Boże, to nadmiar boleści!
Ona, się zdało, cnotliwszą jak inna —
A to gad tylko w postaci niewieściej!
KARLIŃSKA.
Klnę ci się mężu, że ona niewinna!
KARLIŃSKI.
Niewinna? cóż to, czyliż ona dziecię,
Że jak niemowlę omackiem poczyna?
Czyżby się zlękła utopić nóż w grzbiecie,
Co się do zdrady niby wąż nagina?
KARLIŃSKA.
Mężu mój miły! czyż niewieściej dłoni
Przystał kord męski i śmiałość rycerza?
Gołąb' się trwożny, przed jastrzębiem chroni,
Lecz nigdy sił swych z napaścią nie zmierza!
KARLIŃSKI (nie zważając).
Stadnicki zdrajca, bo złej broni sprawy,
Bo obcym bogom przekupne szle modły!
Alem niewiedział i to cios zbyt krwawy
Ze dłoń po Hannę ściągał człowiek podły!
Lecz ja to ramię nikczemne pokruszę,
A w zemście mojej sam szatan nie sprosta,
W lochach wyzionie i męczarniach duszę...
SCENA II.
POPRZEDNI i ZAREMBA.
ZAREMBA.
Poseł z obozu — Stadnicki Starosta!
KARLIŃSKI (zrywając się)
Co? on się ważył, on? w tak strasznej chwili?
Tutaj, gdzie posiał ziarna łez i zdrady?
Idź stary głupcze, wzrok cię pewno myli.
ZAREMBA.
Nie myli Panie! chce zawrzeć układy!
Czeka przy bramie pod osłoną straży —
Jak parlamentarz do zamku się zgłasza,
Nawet do boku nie przypiął pałasza,
Bo czyjaż ręka tknąć go się poważy?
KARLIŃSKI.
Więc on? on, mówisz? czyżby śmiał zuchwały
Sam, własną ręką ściągać na się burzę?
Igrać z rozpaczą — nie, to krok zbyt śmiały,
A ludzie podli — zazwyczaj są tchórze!
Lub może przyszedł pokorny i zgięty,
Łaski, jak drugi żebrać Iskarjota?
I chce w padalcze owinąć mię skręty,
Niepomny ostrza mojego brzeszczota?
Jakże, czy dobrze patrzałeś mu w oczy?
ZAREMBA.
Dawna w nich buta kipi i płomienie!
KARLIŃSKI.
Panie Stadnicki — waść ze mną się droczy,
Nie wiesz, że jedno mej ręki skinienie
A pogrzebowe zaczną dzwony dzwonić.
Dobrze, niech wejdzie! oczy mu zasłonić
I przez kurytarz prowadzić go ciemny.
Stać w pogotowiu, pozapalać lonty!
ZAREMBA.
Jak każesz wodzu, lecz zachód daremny,
Jemu tu w zamku znane wszystkie kąty (odchodzi).
SCENA III.
KARLIŃSKI Z ŻONĄ.
KARLIŃSKI.
Idź tam Barbaro — ( wskazuje na kaplicę)
upadnij przed Panem,
I siły błagaj dla męża w tej porze,
By wyszedł cało z tej walki z szatanem —
Aby nie zadrżał —
KARLIŃSKA.
Wspomagaj cię Boże.
(Odchodzi na prawo.)
SCENA IV.
KARLIŃSKI.
(Sam — padając na kolana.)
Ojców mych Boże! któryś od skalania
Gniazda Karlińskich strzegł przez wieków tyle!
Kazałeś cierpieć — toć dodaj wytrwania.
Nieść krzyż kazałeś, więc ukrzep mię w sile!
Ale nie dozwól, o Wszechmocny Panie,
By włos mój siwy, nieskalany niczem,
Aby mój żywot poszedł w najgrawanie!
Bym stał się prochem przed wroga obliczem.
Jam pył w Twych oczach, i w pyle się korzę!
Alem Twą łaską namaszczon przed braćmi.
Niechże jej teraz zniewaga nie zaćmi!
(Pauza).
I bądź mi sędzią wiekuisty Boże!
(Powstaje i idzie ku głównym drzwiom.)
SCENA V.
KARLIŃSKI — ZAREMBA I STADNICKI.
ZAREMBA.
Mości starosto, proszę, tędy droga!
(Wprowadza Stadnickiego i zdejmuje mu z oczu opaskę).
KARLIŃSKI
(spostrzegając parlamentarza).
Chyba nie było by już w niebie Boga,
Gdyby mi nie dał zdusić tego węża,
Broń się, lub —
STADNICKI.
Widzisz, wszak ja bez oręża.
Pohamuj gniew twój — a raczej każ panie
Stawić puhary i omszałą flaszę.
Ja zgodę niosę! Daj mi posłuchanie
Na osobności —
KARLIŃSKI.
(do Zaremby) Zostaw nas tu Wasze!
(Zaremba oddala się.)
SCENA VI.
KARLIŃSKI I STADNICKI.
STADNICKI.
Czyśmy bespieczni?
KARLIŃSKI.
Jak więźniowie w celi...
STADNICKI.
Żołnierz, nie lubię długich ceregieli —
Otwarcie powiem co mię tu sprowadza:
Mości Karliński! czyście poszaleli!?
Wódz nasz potężne siły nagromadza,
Za chwilę może, za jedną godzinę,
Cały ten kurnik obróci w perzynę.
KARLIŃSKI.
Niech czart go wiedzie, jeśli się poważy!
Lecz ja kur czujny, i póki na straży
Stoję, potrafię bez rady Waszmości,
Wykurzyć z zamku nieproszonych gości!
STADNICKI.
Więc to stanowcze słowo i ostatnie?
KARLIŃSKI.
Raz tylko mówię i nie cofam słowa:
Mospanie, nie dam uwikłać się w matnię,
Niby gładyszek albo białogłowa!
Rozumiesz waszeć?
STADNICKI.
Trudna z wami rada!
KARLIŃSKI.
Trudna, i słowo waści nic nie nada!
STADNICKI.
Jednakże wódz nasz do układów skory,
Chcąc zaoszczędzić krwi zacnej narodu,
Przyrzekł, gdy klucze przyślecie do grodu:
Wszelkie wam odda rycerskie honory,
Wolno do domów puści panów braci,
Wszystkim pretensjom zadosyć się stanie!
A Maksymiljan przysługę odpłaci,
Może dostojność....
KARLIŃSKI.
(Z oburzeniem) Nie kuś mię szatanie!
Nie dość, żeś hańbą skalał próg w tym domu,
Wbrew urągając potężnym niebiosom —
Chcesz jeszcze piętno przekupstwa i sromu
Narzucić gwałtem moim siwym włosom?
Czyliż ci nie dość, żeś już własne serce,
Żeś wolne ramię przykuł do łańcucha?
Jeszcze się kusisz jak nocni morderce,
Zabijać braci najczystszego ducha!
Sądzisz że —
STADNICKI.
Mości Karliński! dość tego —
Ja milczeć umiem — ale klnę się Waści,
Ze pięścią gołą obronię napaści!
KARLIŃSKI.
Ja się nie lękam — a czy wiesz dla czego?
Bo już to ramię i serce nie twoje —
Bo z własnej woli nic ci nie ostało:
Męstwo i cnotę sprzedałeś oboje,
A w ręku wroga jesteś tylko strzałą —
Tak, gdzie się zwrócisz — o wieczna sromoto
W ślad za twym krokiem pójdą od jej chwili
Ci, co twą wolność i wiarę kupili:
Boś niewolnikiem stał się im za złoto!
Lecz samotnemu straszno żyć na świecie,
Mroków się nocy lękają wyrodni!
Zbyt ciężka hańba, która pierś twą gniecie,
Przeto wspólnika szukasz tu dla zbrodni.
Lecz go nie znajdziesz w lichej garstce ludzi,
Której moc Boska jedyną obroną.
Której występek sumienia nie brudzi:
Co śmierć przenosi nad wolność shańbioną!
Idź ztąd — daremnie kalasz własne gniadzo[1],
I w oczach wrogów obryzgiwasz błotem —
Pod złą ci przyszło poczynać dziś gwiazdą,
Nie kupisz cnoty — bo tu cnota złotem.
Lecz znajdź mi okup na polskie sumienie
Godny, a sam się tragować pokuszę.
Powiedz, czem wrogów z ojczyzny wyżenię,
A za ich pogrom własną ci dam duszę.
STADNICKI.
Mości Karliński, tak straszna zniewaga —
KARLIŃSKI.
Krwią się zmyć żądna, czy taka myśl wasza?
Niechajże ona do śmierci cię smaga!
Ja twą posoką nie splamię pałasza.
Mógłbym cię tutaj zahaczyć na wędzie,
Bo mnie twa godność poselska nie sroga. —
Lecz wzgarda raczej niech karą ci będzie!
Żegnam! otwarta Waści z zamku droga!
SCENA VII.
STADNICKI (sam).
Jak psa mię przyjął i jak psa wypędza,
Ale ja hańby mojej nie daruję!
Mości Karliński, wątła bardzo przędza,
Na której Wasze plany swoje snuje!
Znam wszystkie przejścia i drogi tajone!
Będziem się ważyć, a ujrzym po chwili
Szczęścia i pomsty szale pochylone,
Na czyją stronę fortuna przychyli? (Pauza)
Zdrajcą mię nazwał ten starzec zuchwały,
A jam w krwi jego nie skąpał oręża?
I jak on wielki, tak ja byłem mały,
Czułem, że jakaś siła mię zwycięża.
Jam się nie pomścił? o wieczna sromoto!
A on mię raził słowami jak gromem...
Za to jak Samson potrzęsę tym domem,
Aż własne gruzy starego przygniotą.
(Pauza.)
Ale i wtedy z pod krwawych popiołów
Grzmieć będzie słowo z ust strasznego Boga:
„Nie kalaj zdrajco! mogiły aniołów,
„Z piętnem Kaima w świat — otwarta droga!”
(Wchodzi Zygmuś i zbiera zabawki.)
Korzyć się niebu z taką ciężką winą,
Darmo, Bóg nie da łaskawego ucha —
(Zwracając się nagle do dziecka:)
Módl ty się za mną anielska dziecino,
A Bóg aniołów, może cię wysłucha?
Nie chcesz się modlić... o znam cię pacholę
Co niewinnością przygniatać chcesz zbrodnie.
Zgaszę tę gwiazdkę co lśni na twem czole,
A w ręce dam ci pogrzebu pochodnię.
Tak będziesz ojcu przyświecać w żałobie,
Jak blada jutrznia gdy gaśnie przed rankiem.
Nie chcesz się modlić, a więc ja cię zrobię
Stadnicki szatan, maleńkim szatankiem.
(Porywa dziecię na rękę, które z krzykiem wydziera się.)
Poczekaj teraz ty stary zuchwalcze,
Nawiodę ja ci strasznej grozy chmury,
A w chmurach piorun! No, cicho bądź malcze!
Albo twój czerep roztrzaskam o mury!
(Znika w tajemnych drzwiach.)
SCENA VIII.
KARLIŃSCY (wchodzą z prawej)
KARLIŃSKA.
Czemuś o biedną nie pytał niebogę?
KARLIŃSKI.
Wszak dobrowolnie obrała tę drogę —
Ja zwracać nie chcę, niech jadą na światy
W rzeczy publiczne nie mięszam prywaty —
A to prywatny mój ból — a to żarty —
SCENA IX.
CIŻ I ZAREMBA. (wpada)
ZAREMBA.
Panie, dostałem języka od warty:
Widziano z wałów, jak Stadnicki w pole
Unosił konno jakoweś pacholę.
Po jasnych włosach i po białej świcie,
Poznano wodzu, że to twoje dziecię!
KARLIŃSKA (z bolesnym krzykiem)
Boże! (pada zemdlona.)
KARLIŃSKI.
(do Zaremby) Szalony starcze! mów przez piekło,
Czy dziś twe oczy złe jakie urzekło,
Ale nie, widzę, otworem drzwi stoją!
Tak, tą kryjówką co wiedzie w manowce,
Uniósł dziecinę tę najmilszą, moją!
Hej stary! wybrać najlepsze wierzchowce,
Osiodłać żwawo i ruszyć w sześć koni!
A kto mi pierwszy chłopięcia dogoni,
Kto stroskanemu wróci ojcu dziécię,
Oddam mu wszystko — i mienie i życie.
(Zaremba odchodzi.)
KARLIŃSKA.
(powstaje i bieży do okna)
Ha, pędzą — gonią — padł wystrzał — o Boże!
Synu mój — Gdzież są? zginęli w tym pyle.
KARLIŃSKI.
Ukój się żono, Bóg im dopomoże,
Nie długo czekać, powrócą za chwilę!
SCENA X.
POPRZEDNI I DOROTA.
DOROTA.
(wbiega jakby w obłąkaniu.)
Gdzie mój gołąbek, gdzie jest moje złoto?
Mówcie! przez święte Chrystusowe rany!
KARLIŃSKI.
Nie ma go, nie ma, nieszczęsna Doroto
DOROTA.
Gdzie mój Aniołek? porwany, porwany,
Ale ja pójdę, puśćcie mię na Boga!
(Chce biedz — Karliński ją wstrzymuje.)
Oni mi oddać moje oczko muszą.
Puśćcie mię panie, padnę do nóg wroga,
Może łzy moje ich serca poruszą?
KARLIŃSKA.
Doroto! jam ci najdroższy skarb w świecie,
Jak drugiej matce z ufnością oddała —
Taraz[2] cię pytam, gdzie jest moje dziecię —
Gdzie syn mój, słyszysz, gdzieś dziecko podziała?
Na toś je z mego uniosła objęcia,
Aby jak kamień zginęło w otchłani?
Ja teraz żądam mojego dziecięcia,
Oddaj mi syna —!
DOROTA.
O pani, o pani!
Jam go od chłodu strzegła i od spieki,
Do snu mu główkę tuliłam strudzoną.
On mię tak kochał, że często z opieki,
Z rąk twoich pani na moje biegł łono.
Teraz po łątki wydzierał się swoje,
Jam go puściła — o Boże, i na to
Bym za niem oczy wypłakała moje,
Nie utulona we łzach za mą stratą?
KARLIŃSKI.
Błogosławiony kto win nie pamięta,
Kto krzywdę bliźnim przebacza z ochotą.
Snać taka była niebios wola święta,
Nie wiń jej przeto!
KARLIŃSKA.
(wyciągając ręce) Pójdź do mnie Doroto!
(Ściska ją.)
KARLlŃSKI.
Straszną nas próbą dotknęły niebiosy!
Wszakże nie sądzić nam wyroków Boga —
Może i dla nas spłynie kropla rosy,
A wspólna boleść już nie jest tak sroga.
SCENA XI.
CIŻ i ZAREMBA (wchodząc powoli.)
ZAREMBA.
Powracam wodzu!
KARLIŃSKA.
Starcze, bez dzieciny?
Jakżeś bez dziecka śmiał stanąć przed matką?
ZAREMBA.
Cnotliwa Pani! nie z naszej to winy. —
Z wrogiem w wertepach nie idzie tak gładko...
Rumaki nasze, jak gdyby do lotu
Skrzydeł im śmigłe przydali orłowie,
Pędziły rączo. Lecz tuż przy parowie
Dzielącym obóz od fortecznych szańców
Musiałem mieć się z swemi do odwrotu.
KARLIŃSKI.
Ścigać go było do ostatnich krańców!
Podejściem jakiem zaskoczyć zdradzieckiem
Lub zabić...
ZAREMBA.
Próżno byśmy się kusili:
Gdy jedna kulka gwizdnęła, w tej chwili —
Od drugiej waszem zasłonił się dzieckiem.
KARLIŃSKI.
Już po raz wtóry tych forteli zażył
Ten szatan, wzrosły z plugastwa i błota.
Lecz ja się Panu memu będę skarżył,
Przez wszystkie chwile mojego żywota,
Powiem: o, Panie! to był mój ostatni,
Któregom Tobie sposobił od rana.
Lecz wróg do swojej uwikłał go matni,
Z Anioła — zdrady chcąc zrobić szatana!
Lecz ty go Boże wyrwiesz z lwiej paszczęki
Jako Daniela i oddasz mi Panie!
Boś jest potężny!
ZAREMBA.
Amen! Niech się stanie.
Tymczasem wodzu nie opuszczaj ręki;
Z pomocą niebios tu działać należy.
KARLIŃSKA.
Ale cóż począć, radź druhu nasz wierny?
ZAREMBA.
By dziecię w wrogów wybawić obieży,
Trzeba im okup posłać niepomierny!
KARLIŃSKI.
Prawda w twych słowach, Niemce lubią grosze,
Bierz więc tę kiesę i nieś im ofierze!
(Wrzuca do hełmu Zaremby kieskę.)
Potem to brudne śmietnisko rozproszę,
Na którem same snują się handlarze.
KARLIŃSKA.
Weź i te perły i tę szpilkę drogą,
Którą obmyła stokroć łza matczyna.
I rozpacz moją ponieś, starcze, wrogom,
Byle mi tylko okupiła syna.
(Składa do hełmu klejnoty.)
DOROTA.
Weźmijcie także i ten sznur korali.
(Wręcza je Zarembie.)
Korale duże, ciężkie jak łzy moje.
Na cóż mi dzisiaj odświąteczne stroje,
Gdy skarb mój wszystek wrogowie zabrali?
ZAREMBA.
Bogate dary na chciwe niemczyska —
Dam im ćwierć naprzód, a potem połowę.
KARLIŃSKA.
A gdy i całość nic u nich nie zyska?
ZAREMBA.
Łzy matki rzucę im klątwą na głowę.
KARLIŃSKA.
W smutku was żegna i w boleści dusza —
Pomnijcie, byśmy witali was radzi.
KARLIŃSKI.
Mości Zarembo, komu czas, ten rusza,
Niech Bóg waszecia szczęśliwie prowadzi.
(Zaremba chce oddalić się; Dorota wstrzymuje go.)
DOROTA.
Czekajcie Panie...
(Zwracając się kornie do Karlińskich.)
Ja wam służebnicą,
Ale pod moją było dziecię strażą,
I mnie iść za niem —
KARLIŃSKI.
A gdy cię pochwycą,
I losy dziecka podzielić rozkażą?
Gdy nie pomogą łzy i prośby twoje —
I zginąć przyjdzie —
(Karlińska robi giest przerażenia.)
DOROTA (przerywając)
Zginiemy oboje.
(Wychodzą. Karliński żegna ich krzyżem świętym.)
Zasłona spada.