Katorżnik/Rozdział XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Katorżnik |
Podtytuł | czyli Pamiętniki Sybiraka |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1905 |
Druk | Drukarnia „Czasu“ |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Z uwagi, że owe trzy stacye z Irkucka do Bajkału są górzyste a drogi liche i po nad przepaściami brzegów Angary, przeto owe stacye są małe, co też było powodem, żeśmy już około godziny trzeciej popołudniu przybyli do portu bajkalskiego. Statek parowy i żaglowy o dwu kominach już czekał na nas. Jak wszystko w Rosyi za kazienne (rządowe) pieniądze jest liche, tak też i ów statek na cześć namiestnika Syberyi, Korsakowem zwany, był lichem pudłem z jeszcze gorszą obsługą. Majtkowie na bym statku musieli być Mongołami lub miejscowymi Buryatami, gdyż wszyscy nosili długie warkocze. O godzinie 6 nad wieczorem, tego samego dnia, wsiedliśmy na ów statek »Korsakow“ i odjechali. Ledwo ujechaliśmy może z 5 mil od brzegu, gdy się zerwała burza.
Nie będę próbował, ani się kusił daremnie opisywać burzę morską — kto ciekawy to niechaj sam spróbuje, a wtedy przekona się, że wszystkie owe okropności opisywane o burzach morskich nie są ani wypływem bujnej fantazyi, ani też bajkami z tysiąca i jednej nocy — lecz są straszną rzeczywistością! Burza na jeziorze Bajkalskiem należy do strasznych burz morskich! Burza owa była tak nagła, tak gwałtowna i tak wściekła, że nimeśmy się opamiętali, byliśmy już rozbici i woda już zalewała statek. W okamgnieniu zerwała burza żagle, potargała liny, połamała maszty i zmiotła wszystko, co było na pokładzie! Statek to zapadał się w przepaść pomiędzy dwa bałwany ogromne jak piramidy egipskie, to znów wypływał na powierzchnię, jak wieloryb dla odetchnienia powietrzem! Rzeczy nasze, jakie kto miał, węgle i wszelki ciężar, kazał kapitan wyrzucić do Bajkału. U dwóch pomp stanęło po 40 osób dla pompowania wody, która pogrążała statek. Wszelki ratunek zdawał się być daremny! Burza miotała statkiem jak łupiną i przechylała na ten to na ów bok. W kajutach nikt nie ustał na nogach, lecz każdy się przewracał i tłukł głową o boki statku. Choroba morska zapanowała ogólnie. W wyrazie i rysach twarzy każdego czytałeś śmierć! Oczy miały wygląd dziki, straszny i obłąkany przestrachem — policzki ci zapadły w jednej chwili tak, że za życia wyglądałeś jak umarły! W takich okropnościach gnani ową mocą, ową potęgą natury, ową furyą — zostaliśmy wtłoczeni na mieliznę piaskową i tym sposobem ocaleni. Gdyby nas owa burza była uderzyła o skałę, to nie zostałoby z nas ani śladu! Cudowne ocalenie nasze trzeba przypisać i tej okoliczności, że burza owa gnała nas i pędziła tam, skądeśmy przyszli, gnała nas do portu, do płaskobrzegu. Niebo nas ocaliło i niebo nie chciało nas dopuścić do przeciwległego brzegu Bajkału, bo wiedziało, że nas tam czekają nowe męki, nowe katusze.
Gdyśmy już na mieliźnie osiedli i byli cudem opatrzności uratowani, wtedy to kapłan poważny wiekiem, któremu broda do pasa urosła w więzieniu i posiwiała, niejaki ks. kan. Stecki, miał do nas gorącą przemowę na temat religijny, a na podziękowanie Panu Bogu za cudowne ocalenie zaintonował: Święty Boże! O czytelniku drogi! jeśliś niedowiarkiem i nie umiesz się modlić, to posłuchaj naszej pieśni, owego rzewnego hymnu: Święty Boże. Każdy a każdy, ilu nas było, czy to Polacy, czy Moskale, czy Mongoli, czy Buryaci śpiewali, czy umieli czy nie umieli — śpiewali z nami i płakali! Upadłszy na kolana, śpiewaliśmy z całych sił, z całej duszy, śpiewaliśmy tak, że aż żyły w szyi nabrały nam jak powrozy od natężenia!
Tejże samej nocy przybyły po nas łodzie z portu i całą noc przewożono nas napowrót do portu, a na drugi dzień około 10 godziny zrana wyruszyliśmy znów na nowo, ale już nie „Korsakowem“, lecz jakimś innym statkiem, którego nazwę zapomniałem. Dzień to był prześliczny po owej burzy, to też i jazda nasza przez Bajkał była przyjemna. Woda na Bajkale była jak szyba, cisza panowała uroczysta i słychać było tylko łopotanie kół nabierających wodę, a za statkiem widniał długi i głęboki gościniec i dwie groble z wodą spienioną — to droga, którędy przechodził statek.
Wszyscy staliśmy na pokładzie i zachwycali się owymi cudami przyrody i fantastycznym widokiem brzegów Bajkalskich.
Zimową porą Bajkał cały zamarza, a lód grubieje na dziesięć metrów. Czasem lód strzela a huk ten słychać na kilka mil! Wówczas powstają rozpadliny nie do przebycia i zdarza się, że podróżni jadący na saniach muszą nawracać, gdyż takiej szczeliny konie nie są w stanie przekroczyć. Rząd, jeżeli przez Bajkał w porze zimowej wysyła partye aresztantów, to wiozą one ze sobą prócz prowiantów także i deski pomostowe, po których się przejeżdża na wypadek, jeżeli lód pęknie.
Pierwszą stacyą i portową przystanią na przeciwnym brzegu Bajkału, jest Posolsk.
Podanie miejscowe mówi, że za bardzo dawnych czasów przybyło w te strony dwóch kapłanów misyonarzy chrześcijańskich i zaczęło tutaj nad brzegami jeziora opowiadać słowo Boże, i że owych posłów Bożych Buryaci zamordowali i stąd ma pochodzić nazwa Posolsk. Gdyśmy tedy w owym Posolsku wylądowali, statek nasz dał sygnał świstawką i na odchodne dwa razy z armaty wystrzelił, jakby się tym sposobem chciał z nami pożegnać. O! wierzaj mi, bracie drogi, że wszyscy płakaliśmy, jak dzieci, bo każdemu przyszło na myśl, że stąd już niema powrotu do Ojczyzny i że już tego nawet może nie doczekamy, aby ów statek znów kiedyś przyjechał po nas i przewiózł nas na brzeg przeciwny tak, jak nas teraz odwiózł i porzucił na kształt rozbitków jakich! Do tego żałośnego i rozpaczliwego nastroju przyczyniło się i to, że po raz pierwszy zobaczyliśmy tu ludzi całkiem nowych, tak mężczyzn jak i kobiety. Przyjechali oni na nasze przyjęcie i przywitanie na koniach w korzuchach, chociaż to było lato; ludzie ci o wązkich i małych oczkach, grubych i wystających kościach twarzowych, płaskich twarzach, małych brodach, rzadkim zaroście twarzy — słowem, istoty monstrualne, należą do pół-dzikich i koczujących plemion Buryatów i Tunguzów, którzy tu wiodą swe nędzne życie.
Dziwolągów tych, obojga płci, przybyło ze trzydzieści na nasze przywitanie i przywieźli nam ryby suszone ponabijane na tyczki; to było wszystko co w tem pustkowiu można było kupić do pożywienia! Buryaci owi nie znają chleba ani nie trudnią się żadną uprawą ziemi, a za całe pożywienie służy im ryba, tak zwana „omol“. Ryba omol, tak jak śledź, znajduje się w Bajkale i służy dla całego zabajkalskiego kraju za specyalne pożywienie.
Tutaj dopiero ujawnia się prawdziwy obraz nędzy! żadnego życia, żadnego ruchu, wszystko martwe, wszystko głuche i zamarłe!
Bajkał tylko jeden wre i kipi życiem i daje pożywienie.
Ryb wszelkiego gatunku i wszelkiego rodzaju posiada on moc niezliczoną i niezmierną. Na własne oczy widziałem w Irkucku raka w Bajkale ułowionego, który miał cztery pudy, t. j. około 200 funtów wagi! Raka owego wieziono na wozie; był on przymocowany łańcuchem do osi, a nogi, czyli kleszcze, przynajmniej dwa sążnie długości mające, wlokły się po ziemi. Potwór ów był czarny jak sadza i strasznie wyglądał. Pożegnawszy się ze statkiem, który nas odjechał, pożegnawszy się z Bajkałem i wypłakawszy się do woli — ruszyliśmy przygnębieni, bo widzieliśmy już teraz dobrze, co nas czekało dalej; wiedzieliśmy, że z każdym krokiem zapadamy się w przepaść i że już tutaj przyjdzie nam marnie zginąć!