Kawaler de Maison-Rouge/Rozdział LI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kawaler de Maison-Rouge |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jeżeli czytelnik po raz drugi towarzyszyć nam pragnie do trybunału rewolucyjnego, zastaniemy tam Maurycego na tem samem miejscu, gdzieśmy go już pierwej widzieli. Bledszy jest tylko i bardziej wzruszony.
Lud, zajmując trybuny tego dnia, w wściekłym był humorze i drażnił surowość przysięgłych, którzy zostając pod bezpośrednim nadzorem pończoszarek i przedmieszczan, jak aktorowie silili się przed źle usposobioną publicznością, jak najlepiej odgrywać swą rolę.
Od godziny dziesiątej zrana, przysięgli zamienili już pięciu obwinionych w pięciu skazanych.
Dwaj ludzie, siedzący na ławce oskarżonych, oczekiwali właśnie na tak lub nie, które albo miało przywrócić ich do życia, albo rzucić na łono śmierci.
Przysięgli powrócili do sali i, jak przewidywano, prezes wyrzekł, że obaj obwinieni na śmierć zasługują.
Wyprowadzono ich. Szli nieustraszeni, bo w owej epoce każdy śmiało umierał.
Głos woźnego ozwał się ponuro, złowrogo:
— Obywatel oskarżyciel publiczny, przeciw obywatelce Genowefie Dixmer.
Maurycy zadrżał na całem ciele i wilgotny pot zrosił mu twarz.
Drzwi się otworzyły, któremi wprowadzano oskarżonych, i ukazała się Genowefa. Ubrana w bieli, miała włosy utrefione i ułożone czarownie i zalotnie, gdyż nie obcięła ich, jak to czyniło wiele innych kobiet. Zapewne aż do ostatniej chwili pragnęła wydać się piękną w oczach tego, który ją mógł widzieć.
Maurycy spostrzegł Genowefę i uczuł, że go opuszczają wszystkie siły, jakie w tej chwili wytężyć zdołał; spodziewał się jednak tego ciosu, gdyż od dwóch tygodni nie opuścił żadnego posiedzenia, ale rozpacz bywa tak głęboką, iż nikt ją zgruntować nie zdoła.
Na widok tej kobiety tak młodej, tak pięknej, tak anielskiej i bladej, wszyscy wydali okrzyk, ale w ustach jednych był to okrzyk wściekłości, bo w owej epoce ludzie najczęściej nienawidzili wszelką wyższość, czy to pod względem piękności, czy też pod względem majątku, genjuszu lub pochodzenia, inni przecie wykrzyknęli z podziwu, a niektórzy nawet z litości.
Genowefa wśród tej ogólnej wrzawy widocznie poznała głos jeden; bo się zwróciła w stronę Maurycego, podczas, gdy prezes przewracał akta jej oskarżenia, kiedy niekiedy patrząc na nią z ukosa.
Biedna kobieta odrazu spostrzegła Maurycego, pomimo, iż twarz mu zasłaniał kapelusz; i wtedy zwróciła się ku niemu cała ze słodkim uśmiechem i jeszcze słodszym wyrazem na licach; różowe i drżące ręce przyłożyła do ust, i składając na nich całą swą duszę, jak na skrzydłach przesłała w powietrzu tajemniczy pocałunek, do którego w tym tłumie jedna tylko osoba miała prawo.
Szmer współczucia przebiegł po całej sali. Genowefa zapytana zwróciła się ku sędziom, lecz nagle rozszerzone jej oczy z niewypowiedzianym wyrazem trwogi spoczęły na jednym punkcie sali.
Napróżno Maurycy wspinał się na palce; nie dojrzał nic.
Fouquier-Tinville zaczął czytać akt oskarżenia.
Akt ten twierdził, że Genowefa Dixmer była żoną zagorzałego buntownika, podejrzanego o udzielanie pomocy byłemu kawalerowi de Maison-Rouge w jego rozmaitych usiłowaniach, mających na celu ucieczkę królowej.
Wreszcie uchwycono ją u stóp królowej, błagającą, aby zamieniła z nią suknie, widziano ją gotową umrzeć w miejscu królowej.
Genowefa zapytana, czy w istocie przyznaje się, iż, jak twierdzą żandarmi Dufresne i Gilbert, ujęto ją u nóg królowej, która błagała o przebranie się w jej suknie, odpowiedziała z prostotą:
— Tak jest!
— A zatem... rzekł prezes, opowiedz nam swój plan i nadzieje...
Genowefa uśmiechnęła się.
— Kobieta może mieć nadzieje... odparła, ale nigdy nie może przydsięwziąć takiego planu, jakiego jestem ofiarą.
— Jakimże więc sposobem tam się dostałaś?
— Nie należałam do siebie, ale gwałtem kazano mi tam iść.
— Kto ci kazał?... zapytał oskarżyciel publiczny.
— Ludzie, którzy, w razie nieposłuszeństwa, grozili mi śmiercią.
I znowu gniewny jej wzrok utkwił w punkcie sali, niewidzialnym dla Maurycego.
— Ale, dla uniknięcia śmierci, jaką ci grożono, naraziłaś się także na wyrok śmierci?
— Kiedym uległa, nóż piersi moich, dotykał, a gilotyna jeszcze daleką była od mojej głowy. Ugięłam się pod tym gwałtem.
— Czemużeś nie wołała o pomoc? każdy dobry obywatel byłby cię obronił.
— Niestety! mój panie... odpowiedziała Genowefa tak zarazem smutnie i czule, że serce Maurycego omal nie pękło, niestety! nikogo więcej nie było wtedy przy mnie.
Rozrzewnienie zastąpiło współczucie, jak współczucie wprzód ustąpiło ciekawości. Mnóstwo głów pochyliło się, jedne ażeby ukryć łzy, inne, aby im wolny dać bieg.
Wtedy Maurycy po lewej stronie ujrzał jedną głowę niewzruszoną, jedną twarz nieugiętą.
Był to Dixmer ponury, nieubłagany, nie spuszczający z oka ani Genowefy, ani sądu.
Krew uderzyła do głowy młodzieńca; gniew przebiegi mu z serca do czoła, napełniając całą jego istotę niepomiarkowaną żądzą zemsty. Rzucił na Dixmera spojrzenie pełne tak potężnej i jakby elektrycznej nienawiści, iż ten zwrócił głowę ku nieprzyjacielowi swemu.
Spojrzenia ich skrzyżowały się jak dwa płomienie.
— Powiedz nam nazwiska twoich podżegaczy... rzeki prezes.
— Nie było ich kilku, lecz tylko jeden.
— Któż to?
— Mój mąż.
— A wiesz, gdzie on się teraz znajduje?
— Wiem.
— Wskaż nam jego kryjówkę.
— Ząpewme jest on we Francji; ale nie będę tyle podła, iżbym wyjawiła jego schronienie, do was należy je wynaleźć.
Maurycy spojrzał na Dixmera. Dixmer ani się poruszył Jakaś myśl przebiegała po głowie młodzieńca; chciał on Dixmera zadenuncjować, ale się wstrzymał.
— Nie... rzekł, on tak umrzeć nie powinien!
— Odmawisz więc udzielenia nam wskazówek?... zapytał prezes.
— Sądzę, mój panie, że ulegając żądaniu waszemu, byłabym godną pogardy również w oczach innych jak i w swoich własnych... odparła Genowefa.
— Czy są świadkowie?... zapytał prezes.
— Jest jeden... odpowiedział woźny.
— Przywołaj go.
— Maksymiljan Jan Lorin... zawołał woźny.
— Lorin... szepnęła Genowefa, z bolesnym niepokojem spoglądając wokoło siebie.
— Dlaczego świadek nie odpowiada na wezwanie?... spytał prezes.
— Obywatelu prezesie... rzeł Fouquier-Tinville. wskutek świeżej denucjacji świadek niedawno przytrzymany został w swojem mieszkaniu; zaraz go tu przyprowadzą.
Maurycy zadrżał.
— Był drugi, ważniejszy świadek... mówił znowu Fouquier-Tinville, ale go jeszcze nie ujęto.
Dixmer z uśmiechem zwrócił się ku Maurycemu, może ta myśl, jaka pierwej przebiegła w umyśle kochanka, teraz powstała w umyśle męża.
Genowefa zbladła i jękła.
W tej chwili dwaj żandarmi wprowadzili Lorina.
Za nim tętni samemi drzwiami wszedł Simon i jako zwykły gość tego miejsca zasiadł pomiędzy zgromadzonymi.
— Jak się nazywasz?... spytał prezes.
— Maksymiljan Jan Lorin.
— Twój stan?
— Jestem człowiek wolny.
— Nie długo nim będziesz... rzeki Simon pokazują mu pięść.
— Czy krewny jesteś obwinionej?
— Nie, ale mam zaszczyt być jej przyjacielem.
— Czyś wiedział, że należała do spisku dla wykradzenia królowej?
— Skądże miałem wiedzieć?
— Mogła ci się zwierzyć.
— Mnie członkowi sekcji Termopilistów? Cóż znowu?
— Jednak widziano; jak nieraz z sobą rozmawialiście.
— Nietylko nieraz, ale nawet bardzo często mogli mnie u niej widywać.
— Znałeś ją więc jako arystokratkę.
— Nie, znałem ją jako żonę garbarza.
— Mąż jej był garbarzem tylko dla pozoru.
— Nic o tem nie wiem, nie jestem przyjacielem jej męża.
— Powiedz nam co o nim.
— O! najchętniej! był to człowiek bardzo nikczemny...
— Panie Lorin! przez litość!... zawołała Genowefa.
Lorin mówił dalej obojętnie.
— Kto biedną kobietę, którą przed sobą widzicie, poświęcił dla zaspokojenia osobistej zemsty — o! bo nie dla swych politycznych przekonań — tego ja stawiam również prawie nisko jak samego Simona.
Dixmer zbladł. Simon chciał coś mówić, ale prezes skinieniem nakazał mu milczenie.
— Zdaje się, obywatelu Lorin, że znasz dokładnie całą tę historję... rzekł Fouquier-Tinville, to nam ją opowiedz.
— Wybacz, obywatelu Fouquier... odrzekł Lorin, wstając, powiedziałem już wszystko, com wiedział.
Ukłonił się i usiadł.
— Obywatelu Lorin... odezwał się znowu oskarżyciel obowiązkiem twoim jest objaśnić trybunał.
— Niech sam przekona się o tem, co powiedziałem, co zaś do tej biednej kobiety, powtarzam, że jest ona niewinna, że uległa jedynie gwałtowi. Spojrzyjcie tylko na nią, czyż wygląda na spiskową?... Zmuszono ją, aby uczyniła to, co uczyniła i nic więcej.
— W imieniu prawa żądam... zawołał Fouquier, aby świadek Lorin stawiony był przed trybunałem, jako obwiniony o zmowę z tą kobietą.
Maurycy jęknął.
Genowefa w obu dłoniach twarz swoją ukryła, Simon wydając okrzyk wściekłej radości, ryknął:
— Obywatelu oskarżycielu, dobrze się zasłużyłeś ojczyźnie!...
Lorin, nic nie odpowiadając, przeskoczył kratki, usiadł przy Genowefie i wziąwszy jej rękę z uszanowaniem pocałował.
— Dzień dobry, obywatelko!... rzekł z zimną krwią, która wstrząsnęła całem zgromadzeniem. Jakże się miewasz?
I zajął miejsce na ławie oskarżonych.