[76]
V. Kaznodzieja (Kohelet).
Kaznodzieją jestem; — byłem
Niegdyś Izraela głową,
I w mem sercu umyśliłem
Znać wszystką mądrość światową.
Bóg zaszczepił w ludzkich synach
Tę chęć, najgorszą z igraszek,
Bo znalazłem w wszystkich czynach
Pełno marności i fraszek.
Krzywy — krzywym i w ozdobie,
Na głupców niemasz ilości.
Otom wielki! — rzekłem w sobie —
Wszystkie zgłębiłem mądrości.
Nikt przede mną w Jeruzalem
Nie słynął takiem imieniem,
A oto poznałem z żalem,
Że wszystko ducha strapieniem.
Wiedza wielka, mądrość wielka,
Pracą li jest i kłopotem....
Oto rzekłem: rozkosz wszelka
Niech mnie chwyci kołowrotem,
Niechaj mnie uniesie pędem.
I to marność! Rzekłem we mnie:
Wesołości! jesteś błędem,
Czegoż zwodzisz mię daremnie?...
I myśliłem: Wino złote
Niechaj me ciało uzdrowi;
Wszystką mądrość i głupotę
Pod rozbiór oddam duchowi:
Niechaj pozna, co nam służy
Najlepiej w całym żywocie.
I budując pałac duży
Nasadziłem winnic krocie.
I naszczepiłem w ogrodzie
Ze wszystkich owoców drzewa,
Gdzie w krętych kanałów chłodzie,
Swobodnie owoc dojrzewa.
Miałem służebne i sługi,
I takie stada i trzody,
Jakich od wieków nikt drugi
Nie miał w Jeruzalem wprzódy.
Zgromadziłem złota więcej
Niż wszystkie krainy miały,
Chóry męskie i dziewczęce
Przy ucztach dla mnie śpiewały.
Rozkosz człowieczą bez miary
Pełnemi dłońmi czerpałem,
Miałem klejnoty, puhary
I złote naczynia miałem.
Po mych dziełach naokoło
Dumnie okiem potoczyłem,
Bo je pracą i mozołą,
Krwawym trudem natworzyłem.
Marna praca rzeczy próżnych!
I to ducha niepokoi,
Z tych dzieł moich wieloróżnych
Cóż pod słońcem się ostoi?
Przyszedłem oko położyć
Na mądrość, głupstwo, szaleństwo:
Cóż jest człowiek, że chce tworzyć,
Na wszech-króla podobieństwo?
Jak pochodnia od ciemności,
Mądrość od głupstwa odchodzi,
Mądry ma oczy światłości,
A głupi pociemku chodzi.
[77]
Rzekłem w sercu: cóż pomoże,
Żem świat pojął i zrozumiał.
Gdy w grób jeden się położę
Razem z tym, co nic nie umiał.
Ni pamięć po nas zostanie —
Wszystkich zrówna zapomnienie.
Jakaż marność w tem, o Panie!
Jakież ducha utrapienie!
I omierzło mi to życie,
Brzydziłem się moją pracą.
Mój następca, moje dziecię,
Będzież mądre, czy ladaco?
Com natworzył w pocie czoła,
Wszystko, wszystko będzie jego,
Moje domy, moje sioła....
I jestże co tak marnego?
I zaprzestałem pracować,
I oddałem się smutkowi:
Cóż pomoże skarby chować,
By je oddać leniwcowi,
Co mozołą i przemysłem
Nagromadzę gospodarnie,
On użyciem niezawisłem
Wszystko to roztrwoni marnie.
Cóż za korzyść z pracy człeka?
Dni jego pełne boleści,
I sen od niego ucieka,
I życie marne, bez treści.
Izali nie jest to lepiej
Jeść, pić i puch mieć miękki?...
Lecz i ta rozkosz nie krzepi,
Gdy z Bożej nie idzie ręki.
(K. Ujejski).
(Przed K. Ujejskim, przetłómaczył utwór ten wierszem Stanisław Herakliusz książę Lubomirski p. n. „Ecclesiastes czyli księga Coheleth z Pisma św.“ Warszawa l706 r.; a podał w bardzo swobodnej przeróbce Adam Naruszewicz jako XXVII pieśń Liryków księgi IV., p. n. „Vanitas Vanitatum“).