Keraban Uparty/Część druga/Rozdział IX


Rozdział VIII Keraban Uparty • Część druga • Rozdział IX • Juliusz Verne Rozdział X
Rozdział VIII Keraban Uparty
Część druga
Rozdział IX
Juliusz Verne
Rozdział X

Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w XIX w.
Stosowane słownictwo i ortografia pochodzą z tej epoki, prosimy nie nanosić poprawek niezgodnych ze źródłem!


Trebizonda miasto bardzo starożytne, za Konstantyna Wielkiego było chrześciańskiem, później znów powróciło do bałwochwalstwa. Dawid Kemnenos, ostatni cesarz Trapezuntu, pozbawiony wszelkiej pomocy, poddał je w roku 1461 pod władzę Muhamada II-go, który rozkazawszy ściąć go w Aryanopolu wraz z całą rodziną, kraj wcielił do państwa tureckiego.

To też przez całą pierwszą część podróży, Van Mitten cieszył się myślą ze zwiedzi Trebizondę, ten słynny gród starożytny, obrany przez pisarzy za widownię zadziwiających przygód ich rycerskich bohaterów.

Lecz wtedy jeszcze biedny Holender nie był w tak kłopotliwem jak obecnie położeniu, mógł swobodnie towarzyszyć Kerabanowi, kiedy przeciwnie obecnie, zaręczony, choć tylko na dni kilka, z jejmość panią Sarabulą, pilnującą go bacznie, nie był w usposobieniu rozpatrywania się i oceniania jak należy, wspaniałych historycznych zabytków Trebizondy.

Dnia 17-go wrźeśnia o 9 rano, całe towarzystwo przybyło do starożytnej stolicy dawnego cesarstwa Trapezuntu, zbudowanej w prześlicznem położeniu, wśród dolin, wzgórz, strumieni wód wijących się kapryśnie, przypominających niektóre okolice Szwajcaryi i Tyrolu jakby czarodziejską przeniesione tu mocą.

Trebizonda leżąca 325 kilometrów od Erzurum, stolicy Armenii, dzieli się na dwa miasta, rozłożone na wzgórzu, w amfiteatr. Jedno z nich, tureckie, opasane murem najeżonym wieżycami, posiada starą warownię morską, liczy przeszło czterdzieści meczetów, których minarety wyłaniają się z pośród prześlicznych drzew oliwnych, pomarańczowych i innych. Drugie, handlowe miasto, jest chrześciańskie; tu znajduje się wielki bazar, bogato zaopatrzony, w kobierce, materye, broń, klejnoty, starożytne monety, drogie kamienie i t. p. Statki parowe regularnie wpływają co tydzień do portu i z portu i z portu, łącząc Trebizondę z głównemi punktami morza Czarnego.

Ludność dochodzi do 40,000 i składa się z Turków, Persów, chrześcian obrządku łacińskiego i armeńskiego, Greków, Kurdów i Europejczyków. Lecz w dniu przybycia naszych podróżnych, obejmowała 200,000 z powodu napływu wiernych przybyłych z różnych stron Azyi Mniejszej, dla wzięcia udziału w okazałych uroczystościach, jakie miały być obchodzone na cześć Mahometa. I dlatego też karawana nasza, zaledwie mogła znaleźć w Trebizondzie pomieszczenie na dwadzieścia cztery godzin, nie mając czasu bawić dłużej, gdyż i tak zaledwie zdołają zdążyć do Skutari, w oznaczonym terminie.

Stanęli w hotelu francuzko-włoskim, położonym przy placu Giaur-Meidan, zapełnionym podróżnymi, w handlowej części miasta, zdala od tureckiej. Hotel był dość wygodny, a więc Keraban nie miał powodu narzekać na właściciela. Ale kiedy jak on tak cała karawana mniemała że skończyły się już największe trudy i kłopoty, a przynajmniej że nie potrzebują się już obawiać się niebezpieczeństw, w mieście tureckiem, gdzie zamieszkiwał ich nieprzyjaciel, straszną przeciw nim układano zmowę.

Było to w pałacu bogacza Saffara, wzniesionym na pierwszych stokach góry Bostopeh, zwolna pochylającej się ku morzu, gdzie godziną pierwej przybył intendent Saffar. Tu oczekiwał na niego Saffar i kapitan Yarhud, i tu Skarpant opowiedział co zaszło ubiegłej nocy, jakim sposobem Keraban i Ahmet uniknęli więzienia, które, gdyby nie poświęcenie Holendra, byłoby na łup jego rzuciło Amazyę. Tu trzej wspólnicy powzięli postanowienie zagrażające naszym podróżnikom, później dowiemy się co uradzili; ale do wykonania przystąpili widać niezwłocznie, gdyż nie czekając na mające się rozpocząć uroczystości, Saffar i Yarhud wyjechali niezwłocznie, udając się ku zachodowi Anatolii, drogą wiodącą do ujść Bosforu.

Skarpant pozostał w mieście, gdyż nieznany Kerabanowi Ahmetowi i obu dziewczętom mógł działać swobodnie. Zmieszany z tłumem, kręcił się nieustannie po placu, śledząc bacznie Kerabana i jego towarzyszy.

Spostrzegł niezadługo Ahmeta wychodzącego z hotelu ku portowi; tam zapytał jakiegoś przewoźnika o biuro telegraficzne, gdzie udawszy się wysłał długi telegram do bankiera Selima, w Odessie. Widząc to, śledzący go Skarpant pomyślał sobie:

– Bah! można być pewnym że adresant nie odbierze nigdy tego telegramu! Bankier Selim padł śmiertelnie ugodzony przez Yarhuda, z tej strony więc nie mamy się czego obawiać.

Ahmet powrócił do hotelu i oznajmił Amazyi iż za kilka godzin Ojciec będzie o nią zupełnie spokojny.

– Prosiłem go, rzekł, aby jak najprędzej przybywał do Skutari, dla załatwienia niezbędnych do zawarcia naszego małżeństwa formalności.

Amazya serdecznie podziękowała narzeczonemu że uspokoił jej Ojca, za pośrednictwem telegrafu, choć mogła go za to spotkać straszna bura od stryja Kerabana.

Cóż przez ten czas porabiał Van Mitten, będący wbrew własnej woli narzeczonym pani Sarabuli i szwagrem groźnego Yanara? Ale cóż miał począć skoro Keraban tak usilnie nalegał na niego aby zrobił z siebie tę ofiarę, gdyż inaczej nie mogliby na czas wrócić do Skutari, a z drugiej strony przedstawiał: że przecież małżeństwo to, ważne w Turcyi, nie obowiązuje go wcale w Holandyi.

Z drugiej znowu strony Kurd i szanowana jego siostrunia obstawiali przy tem zadośćuczynieniu za nie istniejącą obrazę, nie pozostawało Van Mittenowi jak poddać się do czasu.

Na jego szczęście, Keraban zdołał wymódz że Yanar i siostra jego przed stanowczem zawarciem małżeństwa, mającego odbyć się w Mossul, udadzą się z nimi do Skutari, gdzie będą na weselu Ahmeta i Amazyi, i dopiero w parę dni po niem pani Sarabula pojedzie wraz z narzeczonym do swego rodzinnego kraju.

Jakkolwiek Brunon myślał sobie że z powodu swej słabości charakteru, pan jego zasłużył na biedę jaka go spotkała, jednak mimo to żałował go szczerze iż popadł w moc tej przerażającej Kurdystanki. Lecz gdy go ujrzał ubranego w narodowy strój Kurdów, tak dziwaczny i niepodobny do europejskiego, o mało się nie udusił chcąc przez uszanowanie powstrzymać szalony wybuch śmiechu. Strój ten przywdział Van Mitten do mających się odbyć zaręczyn, a tak pociesznie w nim wyglądał iż i Keraban, i Ahmet i obie dziewczęta zanosili się od śmiechu.

– Czy to ty jesteś, przyjacielu Van Mitten, ubrany w ten strój wschodni? zapytał Keraban.

– Tak, przyjacielu Kerabanie, odrzekł zapytany płaczliwym głosem.

– W stroju kurdyjskim? Doprawdy wcale ci w nim ładnie; jestem pewny iż oswoiwszy się z nim, uznasz że jest wygodniejszy niż europejski.

– Daj pokój żartom, przyjacielu Kerabanie.

– Ejże! przyjacielu Van Mitten, porzućże tą płaczliwą minę. Powiedz sobie że to zapust i że jest to przebranie do fikcyjnego małżeństwa.

– To też nie przebranie niepokoi mnie, odrzekł Van Mitten.

– A więc cóż? zapytał Keraban.

– To małżeństwo!

– Bah! małżeństwo dla śmiechu! nie ty ale pani Sarabula przypłaci drogo swoją żądzę zbyt prędkiego pocieszenia się, gdy oznajmisz jej że to zaręczyny bynajmniej cię nie zobowiązują, ponieważ masz żonę w Rotterdamie. Ale proszę cię, przyjacielu Van Mitten, zrób to dla mnie, i w mojej obecności daj odprawę dzikiej Kurdystance, co po gościńcach wciąga ludzi w zasadzki, aby ich potem przymuszać do wykupu pieniężnego, bo naturalnie wszystko się na tem skończy. Jest to rabunek najzwyczajniejszy, ale gdzie wszyscy są złodziejami, tam złodzieja kara nigdy nie spotyka.

Zważywszy to wszystko, poczciwy Holender poddał się swemu losowi dla dobra przyjaciół i uznał że z przygody tej lepiej śmiać się niż rozpaczać.

Zresztą w tym dniu nie miał nawet wolniejszej chwilki dla zebrania myśli. Yanar i siostra jego nie lubili bawić się w odwłóczki; zwłaszcza wielkie miasto dawało sposobność odbycia zaręczyn z jak największą uroczystością.

W Trebizondzie znajdowała się znaczna liczba Kurdów, wśród których Yanar i siostra jego spotkali wielu znajomych z Mossul. Narzeczona więc mogła zaprosić bardzo licznych gości, narzeczonemu zaś towarzyszyli Ahmet i Keraban, oraz wierny jego sługa, Brunon. Yanar, z kilku towarzyszami, nie odstępowali narzeczonego, tak że od czasu gdy przybrał strój kurdyjski, nie mógł ani słowa zamienić z przyjaciołmi. Raz tylko Brunonowi udało się szepnąć panu do ucha:

– Ostrożnie, panie mój, bo możesz się strasznych nabawić kłopotów.

– Cóż mam robić, odrzekł smutnie; zapewnie że to niemądra sprawa, ale nie grozi przecież poważnemi zawikłaniami, tylko ograbieniem mojej kieszeni na co jestem zupełnie przygotowany.

– Hum! mruknął Brunon, ale ożenić się, jest to zawsze…

Lecz w tejże chwili Yanar przyszedł do narzeczonego, nie wiadomo więc jak Brunon zakończyłby groźną swoja przestrogę.

Była godzina dwunasta gdy Yanar i inni pysznej postawy Kurdowie, przyszli zabrać oblubieńca, którego aż do ukończenia obrządku mieli nie odstępować. Postawa narzeczonych nie podlegała krytyce. Van Mitten umiał nie okazać miotającego nim niepokoju; pani Sarabula był dumną że się jej interes tak wybornie udał. Zawczasu obliczał korzyści jakie ztąd uzyska.

A pysznie wyglądała w ślubnym stroju, który, na wszelki przypadek miała z sobą w podróży. Jakże okazałym był jej „mitan” ze złotego sukna, którego stan i rękawy zdobił bogaty haft i filigranowe pasmanterye. Jej „entari” szal opasujący ją w pasie jaśniał przepychem i bogactwem; na nogach miała buciki safianowe, haftowane perłami. Z pod pięknego fezu, spadał do pasa długi „puskul” ozdobiony drogocenną koronką. Na czoło spływały klejnoty i wisiadła ze złotej monety; w uszach bujały się kolce od których na złotych łańcuszkach zwieszał się półksiężyc złoty; stanik zapięty na emaliowane klamry, zdobiły jeszcze filigranowe śpilki w kształcie palm indyjskich a szyję błyszczące podwójne naszyjniki, zwane „guerdanliks” ułożone z agatów.

Ale i Van Mitten niemniej wspaniale wyglądał. Ubiór wschodni nadawał mu jakąś marsowatą postawę, pewien wyraz dzikości i dumy, tak niezgodny z jego holenderskim temperamentem. Miał na sobie płaszcz muślinowy, zdobny aplikacyą; szerokie czerwone atłasowe pantaliony wsunięte w buty z ostrogami, zdobne złotym haftem, fez na głowie i suknię otwartą, z długiemi aż do ziemi dostającemi rękawami.

Strój ten, doskonale dopasowany do figury Van Mittena kupiony był w wielkim bazarze Trebizondy. Tam także nabyto przeróżną kosztowną broń, którą miał zatkniętą za pasem bogato zahaftowanym opasującym mu biodra.

Obrządek zaręczyn odbył się według przyjętego zwyczaju; tylko Yanar i pani Sarabula zarzucali narzeczonemu zbytni chłód i obojętność. Zaszczyt spisania niezbędnych aktów, powierzono owemu sędziemu, który tyle zmyślności i przebiegłości okazał w karawanseraju Risarskim: on też pierwszy złożył życzenia oblubieńcom.

Po spisaniu aktu, narzeczeni i towarzyszący im orszak, udali się wśród ogromnego tłoku ludności do meczetu, który był niegdyś kościołem bizantyńskim, i którego ściany zdobią piękne mozajki. Tu rozległy się pieśni kurdyjskie, odznaczające się większą harmonią, artyzmem i melodią niż śpiew turecki i armeński. Do głosów przyłączyła się muzyka na instrumentach wydających jakby szczęk metaliczny, wśród którego odróżniał się piskliwy ton pary fletów. Następnie iman odmówił modlitwę, i Van Mitten został narzeczonym pani Sarabuli, której Keraban winszował z nieco drwiącą miną.

Tegoż wieczora, w najwspanialszym w mieście pałacu, wspaniale urządzonym, tysiące wiernych cisnęło się dla przyjęcia udziału w uroczystości wstąpienia do nieba Proroka, dla której przybyli do Trebizondy ze wszystkich okolic muzułmańskiej Azyi.

Pani Sarabula korzystała z tej sposobności aby się ukazać publicznie obok narzeczonego: Keraban, Ahmet, obie dziewczęta, Brunon i Nizib, wzięli udział w tych uroczystościach, jaśniejących niezrównanym przepychem i wystawnością.

I rzeczywiście był to widok cudowny, lecz łatwiej byłoby go odmalować niż opisać, choćby zapożyczając okresów i obrazowości od największych poetów.

Niedarmo mówi przysłowie tureckie: „Bogactw szukaj w Indyach; rozumu w Europie; przepychu i wystawności u Turków.”

Z takim to niepojętym przepychem odbywała się uroczystość, której dodawały uroku śliczne tańce dziewcząt z Azyi Mniejszej. Podstawę uroczystości stanowi legenda że aż do pojawienia się i śmierci Proroka, przypadłej w dziesiątym roku Hegiry, sześćset trzydzieści dwa lat po nowej erze, raj zamknięty był dla wszystkich wiernych uśpionych w przestrzeniach. Dnia tego prorok ukazał się wierzchem na hippogrifie1 oczekującym na niego przed drzwiami świątyni w Jerozolimie. Następnie cudowny grobowiec jego uniósł się z ziemi ku niebiosom, i dotąd pozostaje zawieszony między zenitem z nadirem, w pośród rozkoszy i przepychu mahometańskiego raju. Wtedy wszyscy zbudzili się dla oddania czci Prorokowi; rozpoczął się nareszcie okres wiekuistego szczęścia dla wiernych, i Mahomet wzniósł się w świetnej apoteozie, a jednocześnie gwiazdy muzułmańskiego nieba, krążyły w około Ałłacha, pod postacią niezliczonych hurysek.