Keraban Uparty/Część pierwsza/Rozdział IV


Rozdział III Keraban Uparty • Część pierwsza • Rozdział IV • Juliusz Verne Rozdział V
Rozdział III Keraban Uparty
Część pierwsza
Rozdział IV
Juliusz Verne
Rozdział V

Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w XIX w.
Stosowane słownictwo i ortografia pochodzą z tej epoki, prosimy nie nanosić poprawek niezgodnych ze źródłem!


Keraban najupartszy z upartych stawia się hardo władzom otomańskim.


Kadżi przybył zawiadomić pana swego że kaik jego oczekuje w porcie.

Kaików takich uwija się tysiące po wodach Bosforu i Złotego Rogu. Są to łodzie dwu-wiosłowe, ostro zakończone z obu stron aby można było kierować niemi w podwójnym kierunku. Mają kształt łyżw piętnaście po dwudziestu stóp długich, zbudowane są z drzewa bukszpanowego lub cyprysowego, a wewnątrz rzeźbione lub malowane. Szybko i nader zręcznie łodzie te płynąc, krzyżują się i wymijają w pięknej cieśninie oddzielającej wybrzeża dwóch lądów.

Keraban z Van Mittenem a za nimi Brunon i Nizib skierowali swe kroki ku statkowi, gdy dał się widziéć ruch jakiś w tłumie zalegającym Top-Hane. Keraban zatrzymał się, pytając:

– Co się tam stało?

W tejże chwili wchodził na plac naczelnik policyi przedmieścia Galata, otoczony strażą. Przed nimi szedł dobosz z bębnem i trębacz; jeden uderzył w bęben, drugi zatrąbił i powoli nastała cisza.

– Zapewne znów jakie niemądre postanowienie, za mruczał Keraban, tonem człowieka umiejącego zawsze i wszędzie bronić praw swoich.

Naczelnik policyi rozwinął papier z urzędowemi pieczęciami, i odczytał głośno następujące postanowienie.


„Z rozkazu Muszyra przewodniczącego w Radzie policyjnej, od dnia dzisiejszego nakłada się podatek dziesięć parasów, na każdego przepływającego Bosfor, czy to z Konstantynopola do Skutari, czy ze Skutari do Konstantynopola, bez względu czy płynąć będzie kaikiem, czy jakim bądź statkiem parowym lub żaglowcem. Każdy odmawiający opłaty tego podatku, ulegnie karze pieniężnej lub więzieniu.

Dan w pałacu, 10 miesiąca Szaabanu.

„Podpisano: Muszyr.”

Szmer niezadowolnienia powitał nowy ten podatek, wynoszący nie całe trzy grosze.

– Znów nowy haracz! zawołał stary jakiś Turek, który powinien był przecie oswoić się z finansowemi wymaganiami Padiszaha.

– Dziesięć parasów! cena pół filiżanki kawy! rzekł inny.

Naczelnik ogłosiwszy rozkaz, chciał pójść dalej, gdy w tem Keraban zbliżył się do niego.

– Tak więc, rzekł, nowy znów podatek dotknie przepływających Bosfor?

– Taki jest rozkaz Muszyra.

A postanowienie to kiedy wchodzi w wykonanie?

– Od chwili ogłoszenia.

– Więc jeźlibym, jak to mam zwyczaj codziennie, dziś wieczorem udał się do Skutari…

– Zapłaci pan dziesięć parasów.

– Tak pan sądzi? zapytał Keraban i skrzyżowawszy ręce na piersiach, popatrzył śmiało w oczy naczelnikowi policyi, mówiąc dalej głosem zdradzającym gniewne rozdrażnienie. Kaik mój oczekuje na mnie, a ponieważ zabieram z sobą przyjaciela Van Mitten’a, oraz mego i jego służącego…

– Więc razem zapłacisz pan 40 parasów – ale cóż to dla niego znaczy?

– Nie o to chodzi czy mi co znaczy zapłacić 40 parasów, czy choćby sto, tysiąc, czy sto tysięcy, czy pięćkroć. Dość że odpłynę i nie zapłacę.

– Przykro mi że muszę sprzeciwić się panu Kerabanowi, ale powtarzam że nie dostaniesz się do Skutari, nie zapłaciwszy podatku.

– Otóż dostanę się! krzyczał.

– Nie!

– Tak, mówię!

– Przyjacielu Kerabanie… zaczął Van Mitten chcąc go odciągnąć.

– Dajże mi pokój, odrzekł gniewnie. Podatek ten jest niesłuszny, któremu poddawać się nie należy! O! nigdy, przenigdy rząd Starych Turków nie byłby obciążał podatkiem kaików Bosforu.

– Być może, ale rząd nowych Turków, potrzebując pieniędzy, nie waha się tego uczynić, odrzekł naczelnik policyi.

– Zobaczymy! krzyknął Keraban.

– Żołnierze! zawołał naczelnik policyi do towarzyszącej mu straży, rozkazuję wam czuwać nad wykonaniem nowego postanowienia.

– Chodź, Van Mitten, zawołał Keraban, Nizibie, Brunonie, idźcie za nami!

Lecz jak tylko zwrócił się ku zejściu do portu, żołnierze zagrodzili mu drogę i musiał się zatrzymać.

– Z drogi! krzyknął; przez Allaha! przejdę i nie dam ani parasa.

– Pójdziesz pan, ale do więzienia! i nie wyjdziesz z niego póki nie zapłacisz wysokiej kary pieniężnej! krzyknął zniecierpliwiony nareszcie naczelnik policyi.

– Udam się do Skutari! wrzeszczał Keraban.

– Nic z tego! bez zapłaty podatku nie przepłyniesz Bosforu, a do Skutari niepodobna dostać się inaczej…

– Tak sądzisz? odparł Keraban zacisnąwszy pięście, czerwony jak burak, otóż mówię ci, że nie przepłynę Bosforu, nie zapłacę i będę w Skutari!

– Doprawdy?

– Tak, choćbym miał… choćbym miał opłynąć morze Czarne.

– Odbyć siedemset mil drogi aby nie zapłacić dziesięciu parasów! zawołał naczelnik policyi wzruszając ramionami.

– Wolę przebyć tysiąc, dziesięć tysięcy, sto-tysięcy mil, niźli zapłacić niesłusznie choćby jeden, choćby pół parasa.

– Ależ mój przyjacielu… wtrącił Van Mitten.

– Dajże mi pokój! krzyknął Keraban.

– Dobrego piwa sobie nawarzył, rzekł Brunon do Niziba.

– Przejadę przez Turcyę, Chersones, Kaukaz, Anatolię i przybędę do Skutari, nie opłaciwszy ani parasa waszego niecnego podatku.

– Zobaczymy! odrzekł z szyderskim uśmiechem naczelnik policyi.

– Nie zaczekasz pan na to długo, krzyczał Keraban rozłoszczony do najwyższego stopnia, wyjadę dziś wieczorem.

– Ależ, przyjacielu Kerabanie… odezwał się znów Van Mitten pragnący odwieźć go od tak szalonego zamiaru, cóż będzie z weselem siostrzeńca twego Ahmeta?

– Właśnie mi teraz wesele w głowie, oburknął się Keraban.

Scarpant szepnął Yarhudowi:

– Chodź nie mamy godziny do stracenia.

– Rzeczywiście, odrzekł Maltańczyk; jutro pierwszym rannym pociągiem kolei adryanopolskiej jadę do Odessy.

I obydwa odeszli. Jednocześnie Keraban zwrócił się nagle do swego sługi.

– Nizib!

– Słucham, panie.

– Pójdź za mną do kantoru, chodź i ty Van Mitten, i ty Brunonie, jedziemy razem.

– Co? zapytali oba z największem zdziwieniem.

– Nie inaczej. Zaprosiłem cię, przyjacielu, na obiad do Skutari, więc, przez Mahometa będziesz obiadował tam ze mną… za powrotem.

– Jakże to prędko nastąpi? zapytał zdziwiony Van Mitten.

– Za miesiąc, za rok, za dziesięć – mniejsza o to! przyjąłeś zaproszenie na obiad musisz zjeść go ze mną, odrzekł głosem nie dopuszczającym zaprzeczenia.

– Pozwól, przyjacielu Kerabanie…

– Nie, Van Mitten, nic nie pozwalam. I to powiedziawszy zwrócił się ku placowi.

– Djabeł nie człowiek! rzekł Van Mitten do Brunona, niepodobna mu się oprzeć.

– Jakto, ulegniemy dziwactwu tego upartego fantastyka?

– Podobno to nastąpi, bo mniejsza gdzie będę, tu czy gdzie indziej, byle nie w Rotterdamie, odpowiedział.

– Ależ panie…

– A skoro ja towarzyszę memu przyjacielowi, i ty musisz jechać, Brunonie.

– Masz tobie! odpowiedział.

– No, chodźmy! zawołał Keraban, a zwracając się do naczelnika policyi spoglądającego na niego z drwiącym uśmiechem, dodał:

– Wyjeżdżam dziś jeszcze, i na przekor wszelkim waszym postanowieniom dostanę się do Skutari nie przepływając Bosforu, nie płacąc wam ani jednego parasa.

– Szczęśliwej drogi! bardzo bym pragnął widziéć pana wracającego z tak ciekawej podróży, rzekł mu naczelnik policyi.

– Wielkąby mi to sprawiło przyjemność spotkać tu pana gdy powrócę, odrzekł Keraban.

– Muszę jednak uprzedzić, iż jeźli opłata będzie jeszcze obowiązującą, nie pozwolę panu przepłynąć Bosforu aby wrócić do Konstantynopola, jak tylko za uiszczeniem po dziesięć parasów od osoby, rzekł naczelnik policyi.

– Jeźli ta niesłuszna opłata nie będzie zniesioną, potrafię wrócić do Konstantynopola, nie dawszy wam ani jednego parasa, odrzekł Keraban.

To powiedziawszy wziął pod rękę Van Mitten’a, skinął na Niziba i Brunona aby szli za nimi, i znikli w tłumie przyklaskującym głośno temu stronnikowi starych Turków, tak zawzięcie broniącemu praw swoich.

W tejże chwili rozległ się wystrzał armatni; słońce zaszło pod horyzont morza Marmora, skończył się post Ramazanu, wierni poddani Padiszaha mogli wynagrodzić sobie długi dzień umartwień.

Cały Konstantynopol zmienił się jak scena w teatrze. Głośne śmiechy i okrzyki radości, zastąpiły ciszę zalegającą dotąd Top-Hane; w mgnieniu oka pozapalano fajki, cygaretki, nargile, woń ich i dym rozchodziły się w powietrzu. Kawiarnie zapełniły się głodnymi i spragnionymi gośćmi; ulubione na Wschodzie potrawy pojawiły się na stołach i wystawach sklepowych, a małe lampki przytwierdzone do miedzianych drutów, podnosiły się w górę i opuszczały na dół, poruszane ręką właścicieli kawiarni.

Stare miasto i nowe dzielnice świetnym zajaśniały blaskiem. Meczety: Św. Zofii, Suleimana, Sułtana Ahmeta, wszystkie gmachy religijne i świeckie błyszczały różnokolorowemi ogniami. Od jednego do drugiego minaretu, ciągnęły się illuminowane ustępy z koranu, jakby kreśląc jego zasady na ciemnem tle nieba. Przesuwające się po Bosforze kaiki z płonącemi lampkami, które fale poruszały nieustannie, migotały fantastycznie tak iż zdawać się mogło iż gwiazdy ze sklepienia niebios spadły w jego łożysko. Wznoszące się na wybrzeżach pałace, wille stojące od strony Azyi i Europy, Skutari, dawne Chryzopolis i jego amfiteatr, piętrzące się domy, przedstawiały jakby rzędy ogni, których blask podwajał się przez odbicie w wodzie.

Zdala dochodziły odgłosy tamborin, gitar, taburek, fletów, rebelów, połączone ze śpiewaniem psalmów wieczornych, a z wyżyn minaretów przeciągły głos muezinów rzucał rozbawionemu miastu ostatnie wezwanie do wieczornej modlitwy, składające się z jednego wyrazu tureckiego i dwóch arabskich: „Allah, hoekk kebir!” (Bóg jest wielki!)