Keraban Uparty/Część pierwsza/Rozdział X


Rozdział IX Keraban Uparty • Część pierwsza • Rozdział X • Juliusz Verne Rozdział XI
Rozdział IX Keraban Uparty
Część pierwsza
Rozdział X
Juliusz Verne
Rozdział XI

Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w XIX w.
Stosowane słownictwo i ortografia pochodzą z tej epoki, prosimy nie nanosić poprawek niezgodnych ze źródłem!


Zniewolony okolicznościami, Ahmet przedsiębierze energiczne postanowienie.


Dzień dobry przyjacielu Selimie, dzień dobry; niech Allah strzeże ciebie i domu twego!

To powiedziawszy Keraban uścisnął dłonie swego przyjaciela.

– Dzień dobry, synowcze Ahmecie! i gorąco uścisnął Ahmeta.

– Dzień dobry, dobra Amazyo; i przyszłą synowicę pocałował w oba policzki, a wszystko to odbyło się tak prędko że nikt nie zdążył słowa wymówić, poczem dodał:

– No, a teraz do widzenia i w drogę.

Nie przedstawił nikomu flegmatycznego Holendra, i ten wydawał się jakąś niemą figurą w dramacie rodzinnym. Gdy Keraban ściskał tak i całował wszystkich dokoła, pewni byli że przyjechał aby przyśpieszyć małżeństwo, to też łatwo pojąć ich osłupienie gdy zawołał: W drogę!

Ahmet pierwszy oprzytomniał i zapytał:

– Co mówisz, stryju?

– Mówię: w drogę i do widzenia, mój synowcze.

– Jakto?… chce stryj odjechać?

– Tak, w tej chwili.

Ogólne nastąpiło osłupienie, a Van Mitten rzekł do ucha Brunona.

– Doprawdy bardzo to zgodne z usposobieniem mego przyjaciela Kerabana.

– Aż nadto zgodne, odrzekł Brunon.

Amazya spoglądała na Ahmeta, Ahmet na Selima, a Nedia wlepiła wytrzeszczone oczy w tego bajecznego stryja, który umiał odjeżdżać nie przyjechawszy.

– No! chodźmy Van Mitten, rzekł Keraban zwracając się ku drzwiom.

– Czy nie zechce mi pan powiedziéć, rzekł Ahmet zwracając się do Van Mittena.

– A cóż ja mogę panu powiedziéć? odrzekł Holender idący już za przyjacielem. Keraban zatrzymał się na samem wychodnem, i rzekł zwracając się do bankiera.

– Ale, ale, byłbym zapomniał; proszę cię, przyjacielu, Selimie, zmień mi kilka tysięcy piastrów na monetę rossyjską.

– Kilka tysięcy piastrów? powtórzył bankier nie rozumiejąc.

– Tak, Selimie, bo potrzebuję tych pieniędzy na podróż przez kraj rossyjski.

– Stryju kochany, powiedzże nam nareszcie co to wszystko znaczy? zapytali razem Ahmet i Amazya.

– Jakie ażyo opłaca się obecnie? zapytał Keraban nie odpowiadając.

– Trzy i pół od sta odrzekł Selim, który w tej chwili przypominał sobie że jest bankierem.

– Co!… aż trzy i pół od sta?… zawołał Keraban.

– Ruble poszły w górę, odrzekł bankier, skutkiem licznych zażądań kurs ich bardzo się poprawił…

– No, przyjacielu Selimie, dla mnie niech będzie tylko trzy i ćwierć od sta.

– A! dla ciebie, przyjacielu Kerabanie, zmienię za darmo.

Yarhud stojący w końcu galeryi, bacznie przyglądał i przysłuchiwał się wszystkiemu, aby wymiarkować czy to co zaszło szkodę lub korzyść mu przyniesie.

– Stryju! zawołał Ahmet chwytając za rękę Kerabana w chwili gdy już stanął we drzwiach, czy nie pożegnasz się z nami? Uściskałeś nas w chwili przyjazdu…

– Nie, kochany synowcze, przerwał Keraban, było to w chwili wyjazdu.

– Nie chcę ci przeczyć, kochany stryju, ale proszę chciejże nam przynajmniej powiedziéć po co przyjechałeś do Odessy?

– Nie byłbym wcale tu przyjechał, gdyby nie to że leży na mej drodze. Wszak prawda, przyjacielu Van Mitten?

Za całą odpowiedź Holender poważnie kiwnął głową.

– A! prawda! zapomniałem przedstawić panów wzajemnie, rzekł Keraban, i zwracając się do Selima: Mój przyjaciel Van Mitten którego wiozą do siebie na obiad do Skutari.

– Na obiad do Skutari! zawołał bankier zdziwiony niewymownie.

– A tak, odrzekł Van Mitten.

– A to służący jego Brunon, tak wierny i przywiązany do swego pana, że nie chciał się z nim rozłączyć.

– A tak, odrzekł Brunon, kręcąc głową z niezadowoleniem.

– No! a teraz komu w drogę temu czas! zawołał Keraban.

– Nie sądź, kochany stryju że chcę w czemkolwiek sprzeciwiać się twej woli; ale proszę racz powiedzieć, którędy postanowiłeś jechać z Konstantynopola do Skutari, skoro Odessa leży na tej drodze?

– Drogą ciągnąca się wokoło morza Czarnego, odrzekł Keraban.

– Około morza Czarnego!… powtórzył Ahmet zdumiony.

Nastał chwila milczenia. Widząc ogólne osłupienie, Keraban zawołał:

– I cóż upatrzyliście w tem tak nadzwyczajnego że aby z Konstantynopola udać się do Skutari, okrążam morze Czarne?

Bankier Selim i Ahmet spojrzeli po sobie niespokojni; czyżby Keraban dostał pomięszania zmysłów?…

– Przyjacielu Kerabanie, rzekł bankier Selim, nie chcemy ci się sprzeciwiać…

Przezorność nakazywała zawsze od tych słów zaczynać rozmowę z upartym Kerabanem.

– Nie chcemy, broń Boże przeczyć ci, ale zdaje nam się że jest bliższa droga z Konstantynopola do Skutari; wszak dość przepłynąć Bosfor?

– Bosfor nie istnieje już! odrzekł Keraban.

– Bosfor nie istnieje! powtórzył osłupiały Ahmet.

– Dla mnie przynajmniej! dodał Keraban. Obecnie istnieje on tylko dla tych, którzy chcą poddać się opłacie najniesłuszniejszego podatku dziesięć paras od osoby, jakim rząd nowych Turków obciążył te wolne dotąd od wszelkiego ździerstwa wody.

– A!… więc to nowy podatek! zawołał Ahmet, pojmując w tej chwili na jakie trudy i zawikłania naraził stryja jego nieznośny upór.

– Tak, nowy podatek, rzekł Keraban, unosząc się coraz więcej. Właśnie w chwili gdy miałem wsiąść do mego kaika, aby udać się na obiad do Skutari z moim przyjacielem Van Mitten’em, ogłoszony został ten dziesięć-parasowy podatek. Ma się rozumiéć że nie chciałem go opłacić… i nie dozwolono mi odpłynąć. Powiedziałem tym zdziercom że potrafię dostać się do Skutari nie przepływając Bosforu… odpowiedzieli że to niemożebne… Otóż możebne odparłem – i postawię na swojem! Przez Allaha! wolałbym sobie uciąć rękę, niż włożyć ją do kieszeni dla wyjęcia z niej dziesięciu parasów. Ha! nie znają jeszcze Kerabana!

Tak, oni nie znali Kerabana, ale przyjaciel jego Selim, synowiec Ahmet, Van Mitten i Amazya znali dobrze jego upór, i wiedzieli dobrze iż w takich okolicznościach niepodobna było skłonić go do zmiany postanowień. Trzeba więc było poddać się jego fantazyi, wszelki upór wywołałby nowe zawikłania.

– Ma stryj słuszność, rzekł Ahmet nie chcąc go drażnić.

– Zupełną słuszność, rzekł Selim.

– Ja zawsze mam słuszność, odrzekł Keraban.

– Trzeba stawiać opór niesłusznem wymaganiom, rzekł Ahmet, choćby to miało przywieść do utraty majątku…

– A choćby i życia nawet! dodał Keraban.

– No tak, ale sądzę że nic nie zmusza stryja do tak nagłego odjazdu?

– Przeciwnie, mój synowcze; wiesz przecie że muszę wracać przed sześciu tygodniami.

– Mógłby stryj zabawić choćby z tydzień…

– Ani nawet dnia jednego, ani nawet jednej godziny.

Ahmet skinął na Amazyę aby mu przyszła w pomoc.

– A nasz ślub, panie Keraban, zapytała biorąc jego rękę.

– Ślub wasz nie odwlecze się wcale, odrzekł. Trzeba aby odbył się przed końcem przyszłego miesiąca więc się odbędzie. Podróż moja ani o jeden dzień go nie opóźni… z warunkiem przecież abym odjechał natychmiast.

I tak runął odrazu cały gmach nadziei jak wszyscy zbudowali sobie na nieprzewidzianem przybyciu Kerabana. Małżeństwo nie zostanie przyśpieszone ale też i nie opóźnione, jak mówił. Ale któż mógł przewidzieć co może zajść podczas tak długiej podróży?

Ahmet zmarszczył czoło niezadowolniony; szczęściem stryj nie spostrzegł tego, zarówno jak nie widział zasępionej minki Amazyi, i nie słyszał jak Nedia zawołała:

– A niedobry! szkaradny stryj!…

– Zresztą, dodał Keraban tonem człowieka wiedzącego że nikt nie oprze się jego woli, z resztą liczę na to że Ahmet pojedzie ze mną.

Serce Ahmeta ścisnęło się na te słowa stryja; Amazya posmutniała, a Nedia oburzona miała ochotę wydrapać oczy Kerabanowi.

Kapitan Guidary nie stracił ani słówka z tej rozmowy; rzeczy przybierały korzystny dla niego obrot.

Jakkolwiek bankier Selim nie bardzo obiecywał sobie że zdoła zmienić postanowienie przyjaciela, jednak miał sobie za obowiązek sprobować tego.

– Czyż nieodzownem jest, przyjacielu Kerabanie, aby Ahmet odbył z tobą tę podróż w około morza Czarnego?

– No, nieodzownem nie jest, ale sądzę że Ahmet bez wahania towarzyszyć mi będzie.

– Jednakowoż… zaczął Selim.

– Jednakowoż?… powtórzył Keraban zaciskając zęby, jak to bywało gdy zamierzał się sprzeczać.

Po tych słowach Kerabana nastała chwila milczenia, która obecnym wydała się niesłychanie długa. Wtem Ahmet powziął energiczne postanowienie. Przysunąwszy się do narzeczonej przedstawił jej aby nie sprzeciwiać się woli stryja; że jeźliby pojechał bez niego, podróż trwać może daleko dłużej, i że dołoży największych usiłowań aby jechać jak można najprędzej, przed końcem przyszłego miesiąca, aby dowieźć stryja na lewy brzeg Bosforu.

Amazya zrozumiała że nie ma innej rady i milcząco skinęła głową.

– Jestem posłuszny, stryju, pojadę z tobą, ale…

– O! żadnych ale, panie synowcze.

– Niech i tak będzie, odrzekł Ahmet, ale w duszy pomyślał sobie:

– Czekaj najupartszy stryju, nie dam ci chwilki wytchnienia tak pędzić będziemy.

– No! ruszajmy! zawołał Keraban, a zwracając się do Selima, dodał: a moneta rossyjska na którą masz zamienić moje piastry?

– Zrobimy to w Odessie, gdzie chcę cię odprowadzić.

– Dalej Ahmecie! zawołał Keraban, jedźmy.

Nastąpiły ostatnie pożegnania; wszyscy mniej więcej byli wzruszeni; jeden tylko Keraban nie widział, czy też nie chciał widziéć ogólnego rozrzewnienia.

– Czy powóz gotów? zapytał wchodzącego na galeryę Niziba.

– Powóz gotów, odrzekł tenże.

– Dalej w drogę! krzyknął Keraban. Aha! panowie tegocześni Turcy, co to ubieracie się z europejska! Aha! panowie nowi Turcy, poddający się wymaganiom i rozkazom Mahmuda, pokażę ja wam że są jeszcze Starzy Turcy których nigdy poskromić nie zdołacie!!!

Nikt mu nie przeczył, a jednak unosił się coraz więcej.

Aha! wołał, chcielibyście wziąć w monopol wody Bosforu!… otóż potrafię się obejść bez niego… drwię sobie z waszego Bosforu!…

Trzeba było widziéć Kerabana, z jak groźną miną wypowiedział ostatnie słowa.

– Ahmecie! Van Mitten’ie! czas ubiega, jedźmy!

Stał już na progu gdy Selim zatrzymał go pytaniem.

– Przyjacielu Kerabanie, jedna uwaga…

– Żadnych uwag nie słucham.

– No! to pozwól zadać sobie proste zapytanie. Gdy okrążywszy morze Czarne, przybędziesz do Skutari, co uczynisz potem?

– Ja?…

– Sądzę że nie zamieszkasz tam stale, i nie opuścisz na zawsze Konstantynopola w którym utrzymujesz swój dom handlowy?

– Wszystko to da się pogodzić, przyjacielu Selimie. Wszak nic się temu nie sprzeciwia abyś z Amazyą przybył do Skutari? Co prawda, zapłacisz po dziesięć parasów od osoby za przepłynięcie Bosforu, ale honor nie wzbrania ci tego. Co do mnie, to rzecz inna.

– O! tak, tak! przybądźcie do Skutari za miesiąc! zawołał Ahmet, i zaczekajcie tam na nas, a uczynimy wszystko co tylko będzie możliwem, abyście nie czekali długo.

– Zgoda! pojedziemy więc do Skutari, ale powiedz mi, przyjacielu Kerabanie, czy po weselu nie powrócisz do Konstantynopola?

– Powrócę! powrócę najniezawodniej, odpowiedział.

– W jakiż sposób?

– Albo przeklęty ten podatek zostanie zniesiony a wtedy przepłynę Bosfor bez opłacenia go…

– Lecz jeźli to nie nastąpi?

– Wtedy, odrzekł z imponującą miną, wtedy, przez Allaha! powrócę tą samą drogą jaką wyjechałem… powtórnie okrążę morze Czarne!