[602]XXII. Klęska Sennacheryba.
Jak wilk na stado — na nas przypadł syn Assura,
Na jego hufach lśniły złoto i purpura,
A ostrza dzid błyszczały jako w falach zorze,
Gdy w noc brzeg Galilei kąpie sine morze.
Liczni, jak liść, gdy lato zieleni konary
Lasów, szli o zachodzie szeleszcząc sztandary,
I jako liście leśne, gdy tchnie wiatr jesieni,
Nazajutrz legli w prochu martwi, rozproszeni. —
Bo anioł śmierci skrzydła na wichrze rozpłynął,
Tchnął w oblicze najezdcy — i najezdca zginął;
Zagasł wzrok wojowników, stężały powieki,
Serca raz jeszcze drgnąwszy, ucichły na wieki.
Patrz, tu padł rumak, nozdrze jeszcze w górę trzyma,
Lecz już nie duma dawna tak mu je rozdyma;
Wkoło trawę konania ubieliły piany,
Chłodne jak szron na skale przez morze zraszanéj.
Tam, z zmienionemi rysy wybladli żołnierze,
Rosa przypadła czoła, a rdza ich pancerze;
Zwinięte ich sztandary, milczące namioty,
Milczy spiż trąb, rzucone pociski i groty.
I słychać krzyk ogromny wdów Assura szlochu,
Pokruszone bożyszcza walają się w prochu;
Bez miecza moc pogańska i mnogie szeregi,
Przed Twém spojrzeniem, Panie, stopniały jak śniegi.