Kościół Panny Maryi w Paryżu/Księga dwunasta/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kościół Panny Maryi w Paryżu |
Podtytuł | (Notre Dame de Paris) |
Rozdział | Châteaupers na wyprawie |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Marceli Skotnicki |
Tytuł orygin. | Notre Dame de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała księga dwunasta Cały tekst |
Indeks stron |
Zapewne pamięta czytelnik przykre położenie, w jakiem zostawiliśmy Quasimoda. Biedak, obskoczony ze wszech stron, jeżeli nie postradał odwagi, stracił wszelką nadzieję ocalenia cyganki. Biegał po galeryi jak szalony. Kościół Panny Maryi miał być wzięty przez truandów. Nagle tentent koni rozległ się po ulicach sąsiednich i wkrótce kolumna jazdy wbiegła na plac, jakby huragan.
— Dalej, naprzód! — zawołał dowodzący.
Truandowie struchleli.
Quasimodo, nie słysząc, widział gołe pałasze, pochodnie, lance, całą jazdę i na jej czele kapitana Febusa; po nieporządku truandów poznał jednych przestrach, pomieszanie drugich, i, nową natchnięty siłą, znowu kilku oblegających, którzy się na galeryę dostawali, zepchnął.
W rzeczy samej byłyto wojska królewskie.
Truaudowie bronili się z rozpaczą. Wzięci zboku i ztyłu jednocześnie, oblegający i oblężeni, byli w podobnem położeniu, co w roku 1640 Turyn, który Tomasz Sabaudzki oblegał, a markiz Leganez blokował.
Bój był straszny. Kawalerya królewska, w pośród której mężnie się odznaczał kapitan Febus de Châteaupers, wszystko rąbała w sztuki. Truandowie, źle uzbrojeni, pienili się ze złości i kąsali. Mężczyźni, kobiety, dzieci, rzucali się na konie i zębami gotowi byli je rozszarpywać. Inni pochodniami palili twarze łuczników. Inni osękami z koni ściągali jeźdźców. Walka była okropną!... Zauważono nawet jednego, który kosą podcinał nogi koniom. Śpiewał on przez nos, idąc, i wkoło kosą wywijał. Ze spokojem dostał się w sam środek jazdy, i ciął wolno i regularnie, jak kośbiarz na polu. Byłto Clopin Troille-fou. Poległ od kuszy.
Oblężeni pierzchać poczęli. Pootwierały się okna i sąsiedzi, słysząc, że wojsko królewskie wmieszało się w tę sprawę, ze wszystkich pięter sypnęli na żebractwo kulami. Obszar przedkatedralny pełen był dymu i kurzu.
Truandowie nakoniec ustąpili. Zmęczenie, przestrach, brak dobrej broni, niespodziany napad, strzały z okien, śmierć Clopina, wszystko ich pokonywało.
Trzeba było ustąpić. Udało im się nakoniec przerwać jedną z linij oblegających i uciekać poczęli we wszystkich kierunkach, zostawiając na placu gromady poległych.
Quasimodo, widząc tę porażkę, ukląkł, wzniósł ręce dogóry i, upojony radością, jak ptak wbiegł szybko na górę do izdebki tej, której bronił tak walecznie. Teraz chciał upaść na kolana przed tą, którą powtórnie ocalił.
Wszedłszy do izdebki zastał ją próżną.