Kościuszko — Książę Józef/Co Kościuszko robił w Ameryce?

<<< Dane tekstu >>>
Autor Cecylia Niewiadomska
Tytuł Kościuszko — Książę Józef
Pochodzenie Legendy, podania i obrazki historyczne
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Co Kościuszko robił w Ameryce?

(1776—1783)

Wiemy, że Ameryka leży za oceanem; wiemy, że dopiero przed 400 laty, za panowania w Polsce Kazimierza Jagiellończyka, Krzysztof Kolumb, Włoch z pochodzenia, pierwszy dopłynął do tej części świata na hiszpańskich okrętach; wiemy także napewno, że zamieszkujące Amerykę ludy, czerwonoskórzy Indjanie, zostali pokonani przez białych przybyszów, którzy na ich ziemi swoje państwa założyli; — ale co to za wojna, w której walczył tam Kościuszko i zyskał pierwszą chwałę pośród obcych, — o tem musimy się trochę dowiedzieć.
Kiedy Kolumb powrócił z swej pierwszej podróży, po całej Europie, rozeszły się bajeczne wieści o nieprzebranych skarbach w Nowym Świecie. Takiej ilości złota, jaką szczęśliwi odkrywcy, Hiszpanie, na swych okrętach przywozić zaczęli, nie widziano jeszcze w starej Europie. Przytem opowiadano o ciepłym klimacie, urodzajnej ziemi, łagodnej ludności, więc tłumy chciwych, ciekawych i biednych dążyć zaczęły do tej »ziemi obiecanej«. Prócz Hiszpanów, płynęli Włosi, Portugalczycy, Francuzi, Anglicy, głównie ludy w pobliżu oceanu Atlantyckiego zamieszkałe. Każdy naród zajmował jakąś część pobrzeża, uznawał ją za swoją własność, wywieszał swoją flagę, to znaczyło, iż tę część nowej ziemi zabiera dla siebie i zapewnia tu opiekę swoim osadnikom. Tym sposobem Hiszpanie osiedlali się najwięcej w Środkowej Ameryce, Portugalczycy głównie w Południowej, Francuzi i Anglicy — w Północnej.
Różni to byli ludzie. Jednych wiodła ciekawość nieznanego świata, najgorszych — chciwość złota; lecz cisnęło się też na statki mnóstwo biednych i nieszczęśliwych, których nędza lub krzywda wypędzała z ziemi ojczystej. Tam w dalekim, nieznanym kraju będą przynajmniej swobodni, nie będą mieli pana, ani wroga, tam zaczną nowe życie.
I trwało to całe stulecia.
Cóż dziwnego, że po trzech wiekach inaczej wyglądała Ameryka: czerwonoskórzy Indjanie kryli się w puszczach i stepach, a państwa białych zajęły ogromne obszary. Państwa te nazywano kolonjami, gdyż każde należało do któregoś z państw europejskich: Portugalja miała Brazylję, Hiszpanja Meksyk, wyspy i wybrzeża, w Północnej Ameryce osady angielskie stanowiły oddzielne Stany, nad oceanem Atlantyckim rozrzucone.
Osadników tu były już całe miljony, lecz uważali się zawsze za poddanych Anglji, jej płacili podatki. A kiedy Anglja prowadziła wojny i więcej potrzebowała pieniędzy, kazała Ameryce większe płacić sobie podatki. Amerykańskie pieniądze szły na potrzeby Anglji, a Ameryka naprawdę nic już od Anglji teraz nie potrzebowała.
To też Stanom sprzykrzyło się nakoniec płacić: — Jesteśmy pokrzywdzeni — zaczęli wołać coraz głośniej, — jak bezpłatne parobki pracujemy tylko dla Anglji: żywimy ją naszem zbożem, dostarczamy bawełny do jej fabryk, oddajemy jej futra, tytuń i kakao, wszystko, co ziemia rodzi, a oni za herbatę, którą nam przysyłają, każą sobie płacić podatek. Czyż to jest sprawiedliwie? — Jeżeli stanowimy cząstkę Anglji, to bądźmy naprawdę braćmi, — niech nam da równe prawa, jak innym prowincjom i miastom swoim w Europie, — niech i nasi posłowie mają miejsce w parlamencie, t. j. w angielskim sejmie, niechaj tam mówią o naszych potrzebach, niechaj praw naszych bronią. Wspólnie uchwalone podatki przyjmiemy, ale nie będziemy płacili takich, które nam narzucają bez naszej wiedzy i woli. Sami potrzebujemy dróg, mostów, miast, szkół i t. p., na to pójdą nasze pieniądze.
Z takiemi żądaniami przybyli ich posłowie do Londynu. — Bądźcie dla nas sprawiedliwi, albo przestaniemy wam płacić, — opieki waszej nie potrzebujemy, bo nic nam nie dajecie już oddawna.
Rozgniewała się Anglja na takie zuchwalstwo. — Co za śmiałość! Na to żyjecie, żebyście dla nas pracowali. Musicie słuchać naszych urzędników, bo nie umiecie rządzić sami sobą, — nie macie wojska, więc nam łatwo będzie ukarać nieposłusznych.
Wtedy Amerykanie wszystkich angielskich Stanów zjechali się na naradę: — Czem jesteśmy i czem być chcemy: państwem wolnem, czy też osadą angielską? Jeśli chcemy być wolni, musimy tę wolność wywalczyć: musimy pokazać Anglji, że mamy dostateczne siły do obrony, że potrafimy sami sobą rządzić. Za wolność krew przelać trzeba, — może lepiej oddać złoto i słuchać, co nam rozkażą?
— Wolność, wolność! — głosowały wszystkie Stany. — Nikomu podlegać więcej nie będziemy. Anglja może być naszym przyjacielem, lecz nie chcemy w niej pana. Oddamy krew za wolność.
Więc wojna. Anglja jeszcze wierzyć nie chce: przecież oni nie mają wojska? nie uczyli się sztuki wojennej?
Nauczą się na polu bitwy. Wodzem obrali sobie Waszyngtona, dzielnego obywatela, ochotnicy tworzyli pułki i oddziały, broń kupiono od sąsiadów, wyrabiano w fabrykach; zawrzały w całym kraju gorączkowe przygotowania do obrony.
W Nowym Yorku do portu przybył statek angielski z herbatą. To wymagany przez Anglję podatek: nie tyle się płaci, ile herbata warta, lecz ile podatku na nią nałożono.
Aż tu... raz, dwa, trzy!... i statek już na dnie razem z herbatą. Nikt jej w Ameryce nie kupi.
Przekonali się więc Anglicy, że nie herbatę, ale wojsko posłać muszą, jeżeli chcą panować w Ameryce. I zaczęli wysyłać wojsko.
Nie znano jednak wtedy zastosowania pary do żeglugi, statki płynęły wolno, zależne od wiatru; niełatwo do Ameryki przewieźć dostateczną ilość wojska, dużo czasu na to potrzeba.
Amerykanie też na to liczyli: wojsko zgromadzić mogą, ale muszą mieć oficerów, którzy znają sztukę wojenną; muszą też swoją sprawę przedstawić innym ludom Europy, aby wiedzieli wszyscy, o co chodzi, aby pozyskać pomoc i współczucie.
Wysłali więc do Francji mądrego i szlachetnego Benjamina Franklina, wielkiego obywatela, którego życie za wzór służyć może. Franklin umiał przedstawić Francji sprawę swej ziemi ojczystej, odwołał się zarazem do wszystkich ludów Europy, wzywając do udziału w walce swej ojczyzny o wolność i niepodległość.
I nie były daremne jego słowa: wszędzie budziły zapał, porywały najmężniejsze, najszlachetniejsze serca; ochotnicy ze wszystkich krajów spieszyli do Ameryki na obronę sprawiedliwości. Francja i Polska dały ich najwięcej: tam popłynął Kazimierz Puławski i inni, tam postanowił także udać się Kościuszko.
Jednocześnie i Anglja werbowała wojsko najemne, nie mając sił dostatecznych; jej zapłata była pewniejsza, lecz Kościuszko nie sprzedawał krwi za pieniądz.
Po skończeniu Szkoły Rycerskiej kształcił się jako inżynier wojskowy we Francji, a następnie wrócił do kraju i zamieszkał na wsi, gdyż w nielicznem naówczas wojsku polskiem miejsca dla niego nie było.
Słowa Franklina: »uciśniony wzywa pomocy« porwały go do czynu: za sprawę szlachetną zawsze gotów był oddać życie.
Walka trwała lat kilka z różnem szczęściem, wkońcu Amerykanie zwyciężyli. Anglja musiała uznać niepodległość Stanów, które od tego czasu tworzą państwo niezależne: Stany Zjednoczone Ameryki Północnej.
Pierwszym prezydentem tej rzeczypospolitej został zasłużony wódz i obywatel, Jerzy Waszyngton.
Kościuszko, jako inżynier wojskowy, pracował głównie przy fortyfikacjach, choć walczył także w polu na czele niewielkich oddziałów.
Po ukończeniu wojny generał brygady, Tadeusz Kościuszko, otrzymał znaczne grunta, dożywotnią pensję i piśmienne podziękowanie za oddane usługi, które Amerykanie umieli ocenić.
W pół wieku potem wzniesiono mu pomnik w mieście West Point, które ufortyfikował, a następnie w Waszyngtonie i w Chicago.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cecylia Niewiadomska.