<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Przerwa-Tetmajer
Tytuł Kolumny Samsona
Pochodzenie Poezye IV, cykl Wiersze różne
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1900
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KOLUMNY SAMSONA

25. I stało się, gdy byli dobrej myśli,
że rzekli: Zawołajcie Samsona, aby
błaznował przed nami.
Księga Sędziów.

Przyprowadzono go popod kolumny,
Aby błaznował.
Lud zgarnął się tłumny,
A wielka radość była weń rzucona,
Bowiem Pan podał im w ręce Samsona
I we więziennym domu go zamknięto;
Więc wielkie było w Filistynach święto
I wielkich ofiar bił dym dla Dagona.[1]

Wyprowadzono go z domu więzienia,
Aby błaznował i poił weselem
Tych, których kruszył grzmot jego imienia
I co na odgrom jego kroków drżeli,

A którzy teraz, spokojni i śmieli,
Mogli się pastwić nad nieprzyjacielem...
Był ślepy, siły pozbawiony, w pętach.
Ów straszny Samson, który, o sromoto!
Sam tysiąc mężów zabił kością: oto
Trwogi nie budzi nawet w pacholętach
I nędzne chłopię prowadzi olbrzyma
Z wyłupionemi, krwawemi oczyma.

Samsonie! błaznuj! błaznuj nam Samsonie!
Wola lud gwarny, jak fale ryczące,
A co przedniejszych z ludu trzy tysiące
Siadło wśród niewiast na płaszczyźnie pował,
By patrzeć z dachu, jak będzie błaznował.
Tłum szalał śmiechem — ten mocny, ten krwawy,
Ten wróg szyderca, skrępowany w liny,
Jest dziś zabawą, skacze dla zabawy,
Trzymany ręką nieletniej dzieciny!
I można plwać nań i w oślepłe oczy
Miotać mu piasek, aż je krew ubroczy,
I można rzucać mu na zgiętą głowę
Klątwy i gorsze klątew urąganie:

Samsonie! Wzywaj strasznego Jehowę!
Niech zejdzie z niebios i przed tobą stanie!
On wszakże wywiódł z Egiptu Mojżesza
I Jozuemu przygwoździł krąg słońca,

I morze rozdarł od końca do końca —
Niech cię wybawi!...
Urąga mu rzesza,
A on, pośrodku stojąc, czuł, jak wzbiera
W nim tak nienawiść, iż brzmieją mu żyły
I dech się w piersiach rozdętych zapiera,
I wszystka krew w nim i wszystkie w nim siły
I wszystka myśl w nim i czucie i ciało:
Wszystko się jedną nienawiścią stało!...
Ha, tłum piekielny!... Ha! Jak tego wroga
On nienawidzi!... To padalcze plemię,
Którego wałem raz zawalił ziemię,
Zdradą go wzięło, szydzi zeń i z Boga!...
I tak się modlił w duchu: Panie Boże!
Przez oto wszystko, co tutaj ponoszę,
Przez hańbę moją, bicz i te obroże:
Ten raz mię tylko jeden zmocnij, proszę,
Abym za moje wyłupione oczy
I wieczną mękę w ciemnościach ponurych
I wieczną śmierć mą: zmiażdżył ten łeb smoczy!...

I kazał wieść się pod słupy, na których
Był dach stawiony i oparł się o nie,
A lud wył nad nim: Błaznuj nam Samsonie!...
I oto uczuł pod słupami temi,
Jak łaska Pańska zstępuje nań z góry,
Bo mu się ugiął pod stopą bok ziemi

I głaz zadźwięczał, gdy wstąpił pod mury.
I rozparł ramię na lewo i prawo,
Jak krzyż, a krew mu biła w piersiach lawą.
Rozprężył ręce — o rozkosz! z kamienia
Wypełzł strach blady i zadrgał mu w rękach!
O Boże! Zda się, światło przepromienia
Wydarte oczy! O Panie w niebiosach!
Dzięki Ci, dzięki! Bo oto we włosach
Ogień, żar żywy krąży; w włosów pękach
Sto gromów biega...
Sto śmierci daj, Panie,
Daj lęk okropny i wolne skonanie,
Daj taką boleść i takie męczarnie,
Których myśl ludzka cała nie ogarnie,
Których przeczuciem krew się w żyłach ścina!
Lecz daj w tej śmierci śmierć dla Filistyna!
Panie! Daj w łasce Swojej, niech się ziści,
Ogrom Twych sądów i tej nienawiści...
I jako niegdyś hen, w gazejskiej bramie:
Wciągnął w pierś wicher i wyprężył ramię...
Zgięły się słupy — a potem odrazu
Pękły, upadły i lawina głazu
Runęła z trzaskiem... Ziemia wskroś zadrżała,
Walą się mury, krzyk grozy w motłochu,
Wyjąc, spadają z dachu krwawe ciała —
Huk, łomot, piekło...
Wzdęta chmura prochu

Zakryła słońce...
Rozpierzchnięta tłuszcza
Patrzy zdaleka, zgrozą oniemiała,
Jako bawolic stado, gdy z bawołem
Lew się w kurz zarył, padłszy z nim pospołem.
Czarny kłąb prochu wzroku nie przepuszcza —
Wreszcie przejrzeli... O piekielne dzieło!
Pośród strzaskanych, krwią oblanych słupów:
Strasznych, zmiażdżonych trzy tysiące trupów!
Ciał trzy tysiące!... Już nie słychać jęków,
Pod hurmą gruzów wszystko już zginęło —
Milczenie śmierci, straszniejsze od szczęków,
Wojennej wrzawy i topielców wycia,
Weszło na zwały...
A on tam, bez życia,
Ostatkiem swojej zgruchotanej twarzy
Niebu się śmieje, błogosławi Pana!
Och! Najstraszliwszy z śmiertelnych grabarzy,
Straszny, jak pomór!... Zemsta dokonana...
Samsonie! Zemsty dokonane dzieło!
Niech wielbi Boga twa krew, co się niebu
Z śród gruzów jeszcze dymi, jak ofiara.
O dym dziękczynny! Takiego pogrzebu
Nikt jeszcze nie miał — ani taka kara
Była słyszaną...









  1. Dagon — bóg filistyński.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Przerwa-Tetmajer.