Komedya omyłek (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt pierwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Komedya omyłek
Rozdział Akt pierwszy
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Comedy of Errors
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Sala w pałacu książęcym.
(Wchodzą: Książę, Egeon, Stróż więzienia, Słudzy sądowi i Służba).

Egeon.  Coś zaczął, książę, dokończ bez spóźnienia,
Niechaj się z życiem skończą me cierpienia.
Książę.  Marne twe słowa, kupcze z Syrakuzy,
Praw naszych gwałcić nie myślę dla ciebie.
Krwawa niezgoda, którą między nami
Zrodziło księcia twego okrucieństwo
Względem niewinnych kupców, mych poddanych,
Którzy, gdy życia okupić nie mogli,
Surowe prawo krwią pieczętowali,
Z mojego serca wypędziła litość.
Od czasu, gdy się zapaliła wojna
Między spółziomków twych tłuszczą a nami,
Na walnych zborach zapadły ustawy,
Tak w Syrakuzie, jak i w naszem mieście,
Że wszelki handel ustal między nami,
Że jeśli człowiek zrodzony w Efezie
Będzie schwytany na naszych jarmarkach,
Jak każdy kupiec rodem z Syrakuzy,
Co się w Efezie odważy pokazać,
Zapłaci gardłem i dóbr konfiskatą,
Jeśli tysiąca grzywien nie wyliczy
Na okup swego zuchwalstwa i życia.

Gdy twój dobytek, najwyżej ceniony,
Dochodzi ledwo stu grzywien wartości,
Ustawy nasze na gardle cię karzą.
Egeon.  To mą pociechą, że z zachodem słońca
Cierpień mych wszystkich doczekam się końca.
Książę.  Lecz wprzódy w krótkich opowiedz mi słowach,
Dlaczego dom twój rodzinny rzuciłeś,
I co cię mogło przygnać do Efezu?
Egeon.  Z wszystkich boleści boleść jest największa,
Żal opowiadać niewypowiedziany.
Lecz by świat wiedział, że nie z tej przyczyny,
Żem wasze prawa zgwałcił, śmierć mam ponieść,
Lecz, że poszedłem za głosem natury,
Powiem, co smutek dozwoli powiedzieć.
Ujrzałem światło dzienne w Syrakuzie,
Pojąłem żonę, która, gdyby nie ja,
Błogieby życie w swojem wiodła mieście,
Która i ze mną byłaby szczęśliwą,
Gdyby się losy na nas nie sprzysięgły.
Rósł mój majątek, radość była w domu,
Do Epidamnus każda podróż moja
Wielkie pieniądze przynosiła w zysku;
Wtem wieść odbieram, że agent mój umarł;
Trwoga o towar, na szwank wystawiony,
Z objęć małżonki wydarła mnie nagle.
Po długich sześciu miesiącach rozdziału,
Choć bolejąca pod słodkim ciężarem,
Który kobietom przeznacza natura,
Zona ma, wszystkie załatwiwszy sprawy,
Gdziem czekał na nią, przybyła bezpiecznie,
A za przybyciem została w dni kilka
Szczęśliwą matką rozkosznych dwóch chłopców,
A dziwnym trafem tak sobie podobnych,
Że imię tylko obu rozróżniało.
O jednej porze, w tej samej gospodzie,
Równie podobnych do siebie dwóch synów
Naraz uboga powiła kobieta;
Od biednej matki kupiłem bliźniaków,

Ażeby później dzieciom mym służyli.
Lecz wkrótce żona, z synów moich dumna,
Co dzień nagliła o powrót do domu,
I ach! zbyt prędko uległem jej woli.
Więc w Epidamnus siedliśmy na okręt;
Lecz już o milę od brzegu bałwany,
Zawsze posłuszne wiatrom rozdąsanym,
I żal i rozpacz w duszach nam zbudziły:
Za chwilę wszelka zagasła nadzieja.
Słabe światełko, co spadało z nieba,
Tylko straszniejszą dawało rękojmię,
Że lada chwila śmierć zajrzy nam w oczy.
Choć sam gotowy umrzeć bez szemrania,
Żony mej słysząc szlochania i krzyki,
Nieuniknionym losem przerażonej,
I słysząc płacze słodkich mych niemowląt,
Które kwiliły za przykładem matki,
Niebezpieczeństwa jeszcze nieświadome,
Myślałem, jakby śmierć naszą opóźnić,
Bo jakby ujść jej, nie było nadziei.
W łodzi szukali majtkowie ratunku,
Nam został okręt napół zatopiony.
Żona troskliwsza o młodsze niemowlę,
Wiąże je, płacząc, do drąga, co zwykle
Służy wśród burzy za maszt zapasowy,
A razem jedno z dwóch kupionych bliźniąt;
Równą usługę jam dwom drugim oddał.
Kiedy bolesną skończyliśmy pracę,
Z wlepionem okiem w skarby nam najdroższe,
Ja się i żona moja nieszczęśliwa,
Przywiązaliśmy do dwóch kończyn masztu.
Świszczące wichry i prądy nas niosły,
Jak się nam zdało, do brzegów korynckich.
Kiedy nakoniec z chmur wyjrzało słońce,
Mgły rozpędziło wiszące nad nami,
Siłą promieni swych ukołysało
Ryczące fale, ujrzeliśmy razem
Z dwóch stron płynące dwa ku nam okręty,

Z Koryntu jeden, z Epidauru drugi.
Lecz nim dobiegły, — nie wymagaj więcej —
Z tego, com wyrzekł, sam domyśl się reszty.
Książę.  Mów dalej, starcze, bo nad twoim losem
Możemy płakać, nie mogąc przebaczyć.
Egeon.  Gdyby bogowie tak jak ty zdziałali,
Skarżyć ich teraz nie miałbym powodów,
Ze bez litości ongi dla mnie byli.
0 pięć mil jeszcze statki od nas były,
Gdy nawa nasza trąciła o skałę,
A uderzenie było tak potężne,
Ze maszt w pośrodku strzaskał się na dwoje.
Los, co sprowadził ten rozwód okrutny,
Zostawił razem mnie i żonie mojej
Słodkiej pociechy i łez gorzkich powód.
Jej część, niestety! niosącą na sobie
Nie mniejszą boleść, ale mniejszy ciężar,
Z większą chyżością wiatry pogoniły,
1 w naszych oczach, z Koryntu rybacy,
Jak się nam zdało, troje ocalili.
Nas także wkrótce drugi okręt zbawił.
Gdym dzieje nasze majtkom opowiedział,
Dali gościnne rozbitkom przyjęcie,
Nawet pragnęli wydrzeć łup rybakom,
Tylko ich barki marsz nazbyt leniwy
Zmusił ich wkońcu do ojczyzny płynąć.
Tak całe szczęście żywota straciłem.
Na to mnie tylko zły los mój oszczędził,
Bym nieszczęść moich smutne prawił dzieje.
Książę.  Opowiedz teraz, co się wydarzyło
Tobie i dzieciom, za któremi płaczesz
Od dnia niedoli do dzisiejszej chwili.
Egeon.  Syn młodszy, ale trosk mych przedmiot starszy,
Zaledwo doszedł osiemnastej wiosny,
Zaczął o losy brata się kłopotać,
Nalegał, aby z sługą, który także
Utracił brata jednego z nim miana,
W świat mógł wyruszyć i szukać go wszędzie.

Tęskny zobaczyć zgubione me dziecię,
Na szwank stawiłem to, co mi zostało.
Gdym się po Grecyi przez lat pięć wałęsał,
Gdym wszystkie Azyi splądrował wybrzeża,
Płynąc z powrotem, wbiegłem do Efezu,
Nie tak w nadziei, że znajdę mą stratę,
Jak, żeby miejsca jednego nie minąć,
Na którem ludzie obrali siedlisko.
Tu się żywota mego skończą dzieje,
A śmierć przedwczesną bez szemrania przyjmę,
Bylem usłyszał, że dzieci me żyją.
Książę.  Przez los skazany, biedny Egeonie,
Na wszelką cierpień ludzkich ostateczność,
Gdyby to prawu nie było przeciwne,
Mojej koronie, przysięgom, godności,
Których król zgwałcić, choćby chciał, nie może,
Wierzaj mi, byłbym sam twoim rzecznikiem.
Lecz chociaż wyrok zapadł już na ciebie,
Choć go odwołać nie w mojej jest mocy
Bez ciężkiej krzywdy dla mego honoru,
Jaką mi wolno, okażę ci łaskę:
Jeszcze ci jedną całą dobę daję,
Ażebyś szukał swojego zbawienia.
Próbuj przyjaciół, których masz w Efezie,
Żebrz, lub pożyczaj, byłeś znalazł summę,
I żył — inaczej dług zapłacisz gardłem.
Prowadź go, stróżu.
Stróż.  Rozkaz się twój spełni.
Egeon.  Niema ratunku! Nadzieja ucieka!
I śmierć się tylko na dobę odwleka. (Wychodzą).

SCENA II.
Plac publiczny.
(Wchodzą: Antyfolus i Dromio z Syrdkuzy, i Pierwszy Kupiec).

1 Kupiec.  Radzę więc, udaj, żeś jest z Epidamnus,
Lub twym towarom konfiskata grozi.
Toć właśnie dzisiaj kupiec z Syrakuzy

Był w naszem mieście przyaresztowany,
A że swej głowy nie miał czem okupić,
Umrze, stosownie do przepisów prawa,
Nim dojdzie słońce znużone zachodu.
Zabierz pieniądze, któreś mi powierzył.
Ant. z Syr.  Ponieś je, Dromio, do naszej gospody,
Tam czekaj na mnie, dopóki nie wrócę.
Jeszcze godzinę mamy do obiadu.
Czas ten poświecę, aby miasto zwiedzić,
Gmachom się przyjrzeć, zważać obyczaje,
A potem spać się co prędzej położę,
Bo czuję długiej podróży fatygę.
Ruszaj!
Drom. z S.  Niejeden wziąłby cię za słowo,
I z dobrą kieską ruszyłby daleko. (Wychodni).
Ant. z Syr.  Wierny to sługa, panie, który często,
Gdy troska czarną myślą mnie owieje,
Wesołym żartem pogodę mi wraca.
R, acz teraz ze mną parę ulic zwiedzić,
I obiadować ze mną w mej gospodzie.
1 Kupiec.  Daruj, że przyjąć nie mogę zaprosin,
Lecz muszę śpieszyć do pewnego kupca,
Z którym się dobry nastręcza interes.
Jeżeli zechcesz, o piątej godzinie
Mogę na rynek przyjść na twe spotkanie
I zostać, póki spać się nie położysz;
Tylko na teraz opuścić cię muszę.
Ant. z Syr.  Do zobaczenia! Tymczasem, samotny,
Na chybił trafił będę się wałęsał.
1 Kupiec.  A więc cię z własnem zostawiam twem szczęściem.

(Wychodzi).

Ant. z Syr.  Kto z mojem własnem zostawia mnie szczęściem,
Ten mnie zostawia w smutnem towarzystwie.
Jestem na świecie jak ta kropla wody,
Co drugiej kropli szuka w oceanie,
A co, nim znajdzie swoją towarzyszkę,
Ginie samotna i niepostrzeżona.
Tak ja, gdy gonię za matką i bratem,

Ich nie znalazłem, a sam biedny ginę.

(Wchodzi Dromio z Efezu).

Lecz wraca żywy akt moich urodzin.
Cóż się to stało, że tak prędko wracasz?
Drom. z Ef.  Tak prędko? Raczej, że tak późno wracam.
Kapłon się pali, prosię z rożna spada,
Już na zegarze wybiła dwunasta,
Pani na twarzy mej wybiła pierwszą,
A jej gorącość stąd, że obiad stygnie,
A obiad stygnie, bo pan nie powraca,
A pan nie wraca, po pan nie jest głodny,
A pan nie głodny, bo pan post przełamał;
Lecz my, co znamy post i dni krzyżowe,
Pościm za grzechy nasze i panowe.
Ant. z Syr.  Wstrzymaj kołowrot, a powiedz mi, proszę,
Gdzie są pieniądze, którem ci powierzył?
Drom. z Ef.  Dziesiątek, który dał mi pan we środę
Na podogonie do siodła mej pani?
Już dawno, jak go siodlarzowi dałem.
Ant. z Syr.  Pamiętaj tylko, że śmiać mi się nie chce;
Daj pokój żartom, powiedz, gdzie pieniądze?
W obcem nam mieście jak śmiesz taką summę
Bez żadnej straży w gospodzie zostawiać?
Drom. z Ef.  Zachowaj, panie, żarty do obiadu.
Od mojej pani przynoszę poselstwo
Na twarzy mojej przypieczętowane.
Nie wiem, dlaczego twój, panie, żołądek,
Jak mój, bez posłów, na obiad nie dzwoni.
Ant. z Syr.  Dromio, powtarzam, skończ żarty niewczesne,
Na dnie weselsze zachowaj je, proszę.
Gdzie złoto, które dałem ci przed chwilą?
Drom. z Ef.  Panie, żadnego nie dałeś mi złota.
Ant. z Syr.  Dość tego, błaźnie, skończ twoje błazeństwa.
Jak wykonałeś dane ci zlecenie?
Drom. z Ef.  Mojem zleceniem jest szukać cię, panie,
Byś szedł do domu twego pod Fenixem,
Gdzie pani z siostrą na obiad cię czeka.
Ant. z Syr.   Raz cię ostatni pytam uroczyście,

Gdzie przechowałeś dane ci pieniądze?
Lud krotofilną rozbiję ci czaszkę,
Co stroi żarty, gdy mnie smutek gniecie.
Coś zrobił z moich czerwieńców tysiącem?
Drom. z Ef.  Mam, prawda, kilka czerwieńców wybitych
Twą ręką, panie, i ręką mej pani,
Lecz wszystkie razem nie robią tysiąca.
Gdybym chciał teraz oddać ci je wszystkie,
Nie wiem, jak wielką sprawiłbym ci radość.
Ant. z Syr.  Wybitych ręką pani? Jakiej pani?
Drom. z Ef.  Twej żony, pani mojej pod Fenixem,
Co pości, póki nie wrócisz na obiad,
I prosi, żebyś na obiad się śpieszył.
Ant. z Syr.  I ty śmiesz, łotrze, w oczy ze mnie szydzić?
Mimo zakazu? Weżże twoją płacę (uderza go).
Drom. z Ef.  Panie, co robisz? Niechże od twej ręki
Moje mnie dobre pięty uratują (wybiega).
Ant. z Syr.  Gotówbym przysiądz, że z głupiego łotra
Moje pieniądze jakiś wydrwił oszust.
Mówią, że w mieście tem oszustów nie brak;
Jest tu dostatkiem ćwiczonych kuglarzy,
I czarowników durzących zaklęciem,
Czarownic zdolnych z duszą ciało zabić,
Poprzebieranych rzezimieszków bandy
W głównej kwaterze sąsiednich opryszków;
Bez straty czasu musim stąd uciekać.
Biegnę do domu, lecz z wszystkiego tuszę,
Że z moim workiem pożegnać się muszę (wychodzi).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.