<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Kontrabanda broni
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 15.9.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Trzej rozbitkowie

Hans Damp, Willi Looks i Peter Duschen, trzej bezrobotni marynarze niemieccy siedzieli na pustych skrzyniach w porcie Beiry.
Każdy marynarz, który w swym życiu choć raz opłynął przylądek Dobrej Nadziei wie, że nie ma w świecie portu bardziej niegościnnego od Beiry.
Brak talentu organizacyjnego i lekkomyślność portugalska podały sobie ręce w tym małym miasteczku. Mimo to Anglicy utrzymują tam swój konsulat, umieszczony w wygodnym budynku kolonialnym, sąsiadującym z jednej strony z dużym składem towarowym angielskim.
Rząd portugalski nie troszczył się bynajmniej o ulepszenie urządzeń Beiry. Nie ma tam, oczywiście, żadnego pomostu, który pozwalałby zawinąć do portu większym okrętom. Okręty stanąć muszę daleko od brzegu, a wyładunek towarów i pasażerów odbywa się z pomocą zwykłych łodzi, należących do tubylców.
Hans Damp, Willy Looks i Peter Duschen byli rozbitkami niemieckimi. Okręt angielski wyratował ich po katastrofie okrętu „Magda“.
„Magda“ wiozła duży ładunek kauczuku i cennego drzewa z Zanzibaru. Okrążając przylądek Dobrej Nadziei, napotkała na cyklon. Podczas wielu dni marynarze po bohatersku walczyli z żywiołem. Większość ich zginęła.
Hans Damp i jego towarzysze, spotkali się na statku, który ich ocalił z wyjątkową serdecznością. Jeden z pasażerów, typ prawdziwego angielskiego gentlemana dał każdemu z nich pokaźną sumę pieniędzy i rzekł w chwili, gdy wysiadali w Beirze:
— Jeśli nie będziecie mogli znaleźć zajęcia w tym zakazanym porcie i nie będziecie mieli pieniędzy na powrót do ojczyzny, napiszecie do mnie do Zanzibaru. Zostawię wam swój adres.
Obecnie rozbitkowie od trzech przeszło tygodni, włóczyli się bez celu po Beirze.
Wydali już wszystko, co otrzymali od angielskiego pasażera na pokładzie. Gnieździli się w przybudówce hotelu, służącego za przytułek przejezdnym tubylcom i kupcom arabskim.
Tegoż ranka zwrócił się do nich właściciel hotelu. Był to człowiek tłusty o twarzy nieprzyjemnej i łysej czaszce, po której przebiegały wyraźnie błękitne żyły. Wręczył im rachunek. Trzem marynarzom brakowano sześciu szylingów do jego pokrycia.
— Widzę — rzekł hotelarz, — że gruntujecie z pieniędzmi. — W moim hotelu jest tylko miejsce dla klijentów, którzy płacą. Zechcijcie więc poszukać sobie innego noclegu i to od dzisiejszego wieczora.
— Co za rekin — rzekł Hans Damp. — A gdybyśmy się tak zgłosili do konsula angielskiego, aby nam pomógł przedostać się do miejsca, gdzie urzęduje konsul niemiecki?
Willi Looks z rozwagą żuł swój ostatni kawałek tytoniu.
— Moim zdaniem lepiej zostać gdzie jesteśmy, Hans. Znam Anglików, gdyby nas wysłali, zapakowaliby nas do skrzyń i napisali na górze: „ostrożnie! Niemcy!“ Niech mnie diabli porwą jeśli zgodzę, się podróżować w takich warunkach.
— Dobrze, ale cóż zrobić? — zapytał Petter Duschen. —
— Nie mogę dać się pożreć rekinom! Chcę wracać do kraju.
— Tak, mój stary — rzekł Hans Damp. — Nie ma innej rady. Ale jak to zrobić?
Wszyscy troje podnieśli się i ruszyli w drogę. Wkrótce doszli do głównej ulicy Beiry.
— Spójrz tylko Hans — zawołał Willy Looks, wskazując swym towarzyszom piękną werandę, zabezpieczoną przed słońcem żaglowym płótnem.
Leżało na niej dwunastu Anglików w hełmach tropikalnych, wyciągniętych na wygodnych leżakach. Od czasu do czasu gasili pragnienie zamrożoną whisky and soda, oraz różnymi lemoniadami.
— Ci ludzie muszą mieć sporo pieniędzy — rzekł Hans Damp. — Całe dni leżą tu wyciągnięci i piją, ile wlezie.
— Słuchajcie chłopcy — rzekł nagle Hans Damp. — Czuję wściekłe pragnienie!
Radość odbiła się nagle na szczerym obliczu młodego Willy Looksa. Wyjął z kieszeni swój nóż marynarski otworzył go i począł wypruwać podszewkę marynarki.
— Oszalałeś! — zawołał Peter Duschen. — Słońce przepaliło ci mózg. Czego tam szukasz?
— Zupełnie zapomniałem... Zaszyłem kiedyś dwa dolary. Robię to zawsze, gdy wyruszam na morze. Chciałem to odłożyć sobie... Ale naprawdę dzisiaj pragnienie nam wszystkim zbyt dokucza... Widzisz są pieniądze!
Peter Duschen skoczył do góry z radości.
Nasunął głęboko na oczy swą czapkę marynarską i począł wybijać w miejscu taniec ludowy z okolic, w których się wychowywał.
Anglicy, ze swej werandy, spoglądali ze zdumieniem na dziwny taniec szalejącego marynarza. W chwili, gdy dwaj towarzysze zamierzali właśnie wejść do pobliskiego sklepu, aby rozmienić banknot, Anglicy wysłali do nich czarnego służącego.
— Biali panowie chcą, żebyście raz jeszcze pokazali im swój taniec. — rzekł.
— Co takiego? — ryknął Peter Duschen. — Powiedz swym Anglikom, że mogą mnie...
Willi Looks szturchnął go w bok.
— Nie bądź głupi stary. Idźże tam. Pójdę razem z tobą. Będziemy mogli zarobić trochę pieniędzy.
— Masz rację — odparł Peter Duschen. — Nie jesteś znów taki głupi... Mówiąc to ujął Willyego pod ramię i poszedł w kierunku werandy.
Jeden z Anglików, człowiek starszy z siwą brodą, wyszedł na ich spotkanie i zapytał doskonałą niemczyzną, jaki to był taniec?
— Pochodzę z Pomorza — odparł Peter Duschen. — Taniec ten tańczymy często w naszych okolicach. Znają go tylko nasi rodacy.
Anglicy uśmiechnęli się, a starszy z nich zwrócił się znów do Peter Duschena.
— Czy zechcielibyście raz jeszcze zatańczyć?
— Naturalnie, że chcę — odparł Peter. — Mój towarzysz zgodzi się również. Chce nam się tylko bardzo pić. Ponadto nie mamy nic do żucia. A poza tym nie mamy ani grosza.
Anglicy roześmieli się znowu. Sięgnęli do kieszeni i z nonszalancją, właściwą synom Albionu, poczęli rzucać marynarzom szylingi a nawet półfuntowe monety. Pieniądze padały do stóp rozbitków.
Peter Duschen wzdrygał się, przeciwko temu. Bolało go, że traktują go jak murzyna lub żebraka.
— Willy — rzekł — biorą nas chyba za murzynów, że nam tak rzucają jałmużnę?
— Ale zostaw — odparł Willy. — Kto potrzebuje pieniędzy ten nie zwraca uwagi na sposób, w jaki mu je podają.
Szybko podniósł pieniądze. Było około trzech funtów sterlingów.
Anglicy nagrodzili ich występy rzęsistymi brawami. Groteskowy taniec podobał im się niesłychanie. Był to prawdziwy egzotyzm w głębi Afryki, ten staro — niemiecki taniec, tańczony przez oberwanych marynarzy.
Chcieli już odejść, gdy stary gentleman zbliżył się do nich i rzekł:
— Gdybyście mogli przyjść tu dziś wieczorem, moglibyście zatańczyć swój taniec przed mymi rodakami, którzy wracają z polowania.
— Zrobione — rzekł Willy Looks, którego grad pieniędzy wprawił w dobry humor.
Wkrótce potym wrócili do swych beczek, stojących po drugiej stronie ulicy. Usiedli w cieniu i poczęli rozglądać się za swym trzecim towarzyszem.
— Gdzież u diabla podziewa się Hans Damp? — zapytał Peter. — Jestem głodny, jak wilk.
— Ja również rzekł Looks. — Za pieniądze, któreśmy zarobili, możemy sobie obstalować u Greka porządną porcje roztbeefu.
— Roztbeef? Tfu! Chcesz powiedzieć porcję pieczeni z zebu? Twarde to że można wyłamać na tym zęby.
Dyskutując w ten sposób nad zaletami antylopowego mięsa, uczuli ogarniające ich znudzenie. W półśnie wpatrywali się milcząco w drzwi konsulatu brytyjskiego, za którymi znikł Hans Damp.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.