<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Thompson Seton
Tytuł Kotka śmieciarka
Pochodzenie Zajmujące czytanki przyrodnicze Nr 5
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia M. Arcta
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Arct-Golczewska
Ilustrator Ernest Thompson Seton
Tytuł orygin. The Slum Cat
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

Dobre pożywienie przez parę dni u murzyna zmieniło bardzo naszego małego kotka. Nabrał siły i z nią razem, rozumu. Pozostawiony sam na wielkiem podwórzu, rozejrzał się ciekawie wokoło; — skrzynie ze starem żelastwem nie wzbudzały w nim zaufania, spojrzał więc w górę i spostrzegł w oknach klatki z kanarkami — siadł tam i patrzał na nie pożądliwym wzrokiem. Wtem nadszedł pies. Kociak przelękniony dał wielkiego susa i pod jedną ze skrzyń znalazł sobie bezpieczne schronienie. Słońce grzało tu dobrze, kociak zmrużył więc oczy i — zwinięty w kłębek, przespał tak z dobrą godzinę.
Ciepły, cichy oddech nad głową obudził małego wygnańca. Otworzył ślepki i ujrzał stojącego nad sobą wielkiego czarnego kota o błyszczących zielonych oczach. Po kwadratowej brodzie i silnym karku można było poznać, że był to kocur. Lewe ucho miał rozszarpane, a obok oczu szeroką bliznę; były to widać ślady jakiejś walki.

Kotek nasz patrzał na swego wielkiego napastnika zdziwiony, ten zaś spoglądał na małą ofiarę całkiem przyjaźnie, cofnął nawet trochę uszy ku tyłowi, machał ogonem i mruczał wcale niezłośliwie. Kociątko postąpiło ku kocurowi z niewinną minką, a ten, obtarłszy sobie brodę o jedną z łapek, odwrócił się powoli i znikł. Kociątko patrzało za nim zdziwione i nawet nie miało pojęcia, że uszło już po raz drugi śmierci, gotowanej mu przez czarnego kocura; uratowało się tylko dlatego, że było kotką, a dla kotek czarny rozbójnik zawsze czuł pewne uszanowanie i delikatność.
Zbliżał się wieczór — nasza opuszczona kotka poczuła głód. Wystawiła więc nosek pod wiatr i wdychała w siebie ożywczy prąd powietrza. Szła potem w kierunku, jaki jej wskazał nosek i doszła tak na drugi koniec podwórza, gdzie znajdowało się śmietnisko z resztkami rozmaitych jarzyn. Wśród nich znalazła dla siebie trochę pożywienia, potem napiła się wody z wiadra, stojącego pod rynną, i poszła zwiedzać podwórze z drugiej strony.
Całą noc poświęciła na zaznajomienie się z nową siedzibą i wkrótce była jak u siebie. Drugi dzień spędziła podobnie, wyspawszy się doskonale na słońcu w swoim bezpiecznym kąciku. Tak przechodziły dnie i noce bez wielkich wrażeń. Raz pojawił się nawet czarny kot, cofnął się jednak dyskretnie, zanim go zauważyła.
Wiadro z wodą stało zwykle na swem miejscu, ale śmietnisko niezawsze było tak gościnne; czasem biedna kotka nic w niem znaleźć nie mogła, a zdarzało się, że przez trzy dni pozbawiona była zupełnie jedzenia. Poszła więc dalej wzdłuż płota, zobaczyła jakąś szparę, którą się prześliznęła i znalazła się na dużej otwartej ulicy. Był to dla niej zupełnie nowy świat, ale zanim się w nim rozejrzeć mogła, jakiś wielki pies skoczył na nią, tak że ledwie zdążyła powrócić przez tę samą szparę na swe podwórko. Była tak wyczerpana i głodna, że ledwie dowlokła się do śmietniska; wyciągnęła kilka obierzyn z ziemniaków, które zaspokoiły choć trochę jej głód. Nad ranem znowu wlokła się głodna po podwórzu, a oczy jej padły na dwa wróbelki, przechadzające się po śmietnisku. Nieraz widziała je nasza Mizia i uważała je za swych towarzyszów, ale dzisiaj wzbudziły się w niej uczucia zupełnie nowe i dotychczas jej nieznane. Te wróbelki mogłyby stać się jej śniadaniem! Skryła się więc, by niepostrzeżenie je napaść — ale wróbelki równie prędko zmiarkowały zamiary kotki i szybko pofrunęły na dach.

Nie raz, ani dwa, ale kilkanaście razy próbowała nasza wygnanka szczęścia, zawsze napróżno, jedyny rezultat był ten, że odtąd Mizia uważała wróbelki — swych dawnych towarzyszów — za bardzo pożądane przedmioty jadalne.

Piątego dnia po przygodzie na ulicy kotka znowu próbowała prześliznąć się przez szparę w płocie, by tam poszukać jakiegoś pożywienia. Narazie nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo, aż tu naraz dwaj swawolni chłopcy zaczęli ciskać kamieniami na nieznajomego im jeszcze przybysza. Przerażona Mizia uciekła, ale tu znowu pies stanął jej na drodze i ujadał przeraźliwie — skoczyła biedna wbok i trafiła szczęśliwie na jakiś żelazny parkan, przez którego kraty prześliznęła się do ogródka. Słysząc ujadanie psa, pani wyjrzała z okna i zawołała na niego, żeby ucichł. Po chwili dzieci tej pani rzuciły kotce parę kawałków mięsa, które w okamgnieniu porwała i skryła się z niemi pod schodami. Tutaj doczekała się nocy i pod jej osłoną powróciła na swe podwórko.
Na takiej ciągłej walce o chleb powszedni zeszły dwa miesiące. Mizia urosła, nabrała siły, a zarazem i znajomości świata. Poznała już doskonale całą ulicę, i była nadzwyczaj zdumiona obfitością wiader z resztkami kuchennemi, które wzdłuż ulicy wystawiano co rano. Nabrała nawet pewnego wyobrażenia o mieszkańcach ulicy. Wiedziała, że w wielkim domu sąsiednim znajdował się skład ryb i konserwów i stąd wyrzucane puszki na podwórze zawierały nieraz dobre przysmaki.
Wkrótce zabrała znajomość z kulawym Piotrem i jego wózkiem, a chociaż nie zdobyła jego łaski, jednak nieraz dostał się jej niespodziewanie jaki kąsek. Zajęta cały dzień swą osobą, nabrała w poszukiwaniu pożywienia takiej zręczności i pomysłowości, że codzień odnajdowała coś nowego. Najważniejsze jednak było odkrycie mleka. Zauważyła bowiem, że codzień mleczarz przywozi mleko wozem i stając przed każdym domem, stawia blaszanki lub flaszki na ławeczkach okien lub pode drzwiami kuchennemi. Naczynia te zawsze nęciły koty, ale dobrać się do nich nie mogły, gdyż były szczelnie zamknięte. Mizia nasza jednak póty szukała, aż natrafiła na dzbanek ze zbitą pokrywką, tak że swobodnie mogła upić trochę mleka. Ach! jakież to było pyszne śniadanie!

Idąc tak coraz dalej, znalazła się pewnego dnia na swem dawnem podwórzu, przy sklepie z ptakami. Poznała odrazu swe rodzinne miejsce i tu postanowiła pozostać, bo to wielkie podwórze z żelastwem niebardzo się jej podobało. Na samym wstępie jednak spotkała drugiego kotka, który wzbudził w niej pewne obawy, tak że stanęła gotowa do walki. Już, już miała się rzucić na przeciwnika, gdy wiadro zimnej wody, wylane na nią przez kogoś z okna, otrzeźwiło ją w okamgnieniu. Skoczyła w stronę śmietniska, gdzie skryła się w pustą skrzynię, tę samą, w której ujrzała niegdyś światło dzienne, gdzie jej było tak dobrze, przytulonej do piersi matki.
Gdy ochłonęła z przestrachu, zaczęła rozglądać się wokoło. Wszystko tu było jej znane, a wkrótce poznała jeszcze coś więcej — mianowicie myszy i szczury, które gospodarowały po nocach, a które teraz ratowały ją od głodu.
W ten sposób obecnie nietylko miała zapewniony byt, ale nawet zdobyła sobie wkrótce przyjaciela, którego zaraz poznamy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Ernest Thompson Seton i tłumacza: Maria Arct-Golczewska.