Król-Duch (Słowacki)/Pieśń trzecia

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Słowacki
Tytuł Król-Duch
Rozdział Pieśń trzecia
Pochodzenie Dzieła Juliusza Słowackiego tom IV
Redaktor Henryk Biegeleisen
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1894
Druk Drukarnia i litografia Pillera i Spółki
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 

Cały tom IV
Indeks stron
PIEŚŃ TRZECIA.

I.

Na dworach wówczas nasze Wojewody
Trzymali sobie nadwornych Gęślarzy.
Ci byli jako rycerstwa Rapsody
Zazwyczaj mądrzy, ślepi już i starzy.
Jako pancerze srebrne długie brody       5
Na piersiach mieli, a słoneczność w twarzy.
Liry nosili małe, ale sławne,
W koral lub w srebro lub bursztyn oprawne.


II.

W ręku trzymali niby pastorały
Długie, wierzbowe, ostrugane kije.       10
Tymi — bywało — chłopczyków chorały
Pędzą — i wiodą takt przez harmonije;
A kiedy w górę kij podniosą biały —
Wtenczas z choralnéj pieśni piorun bije:
A kiedy spuszczą na dół berło dziada —       15
To na kolana pieśń jak Anioła spada.


III.

O takim kiju, z lireczką u pasa
Stał stary Rapsod Swityna u proga.
Na płaszczu — pomnę — była różna krasa
I łaty różne; — zda się, że płaszcz z Boga,       20
Na którym zorza w błękitach dogasa
I różne światła płoną. — Jego noga
Bosa dziś świeci przed memi oczyma,
W obowiązkach, srebrna jak muszla pielgrzyma.


IV.

Tak z wysławioną naprzód nogą bosą       25
Podróżny żóraw, na białym kosturze
Oparty, z twarzą jasną, srebrnowłosą,
Stał w płaszczu starym jak w błękitnéj chmurze
I list podawał. — Iryda za kosą
Wlekąca tęczę, gwiaździce i róże       30
Nie jest mi piękną tak... gdy z niebios spada...
Jak to wspomnienie dawne — tego dziada!


V.

O! złote serce śpiewaka i sługi
Tak po męczeńsku cierpiące dla Pana!
Miéj grób! którego nie rozorzą pługi       35
Do zaklętego podobny kurhana;
Wiecznie tu wstawaj w pieśni! i wiek długi
(Aż znowu ta pieśń będzie zapomniana)
Przykładem ludzi do miłości znęcaj!
Śpiewaj! — a liry też czasem pokręcaj!       40


VI.

Niech mi przypomni czary tobie znane,
I słowa dobre na serc otwieranie,
Porządne, ważne i uszykowane
Rzędem, jak dźwięku anioły w organie;
A przebacz mi już tę okropną ranę       45
I to straszliwe nóg przyćwiekowanie
Któreć odjęło (to coć najboleśniéj!)
Twój najpiękniejszy czar — wędrowność pieśni!


VII.

On mi podawał list, — a ja na nodze
Jego oparłem miecz żelazny, krzywy,       50
I czułem że mu między kości wchodzę:
A on stał — jak Bóg wielki — bo cierpliwy!
Mieczem przygwożdżon w kamiennéj podłodze
Którą czerwienił krwawy koral żywy...
Stał... obwinięty ów żebrak w błękicie...       55
I tak się na mnie patrzał, jak na dziécię.


VIII.

A ja nie zdjąwszy miecza z jego rany,
Owszem głębiéj go zapędzając w koście,
Czytałem słowa, które jak szatany
Paliły mi mózg i gryzły wnętrznoście.       60
Ten list! na sercu mojém zapisany,
Nad wszystkie ducha mego okropnoście
Głębiéj swe straszne zarzuty wykował!
Bo mną ten człowiek gardził — choć miłował...


IX.

„Kacie Ojczyzny mojéj! i tyranie!       65
Mój królu wczora! (pisał Swityn stary)
Na dobrowolne poszedłem wygnanie,
Abyś przez mój zgon nie dopełnił miary...
Ty mię wyganiasz? a ja o mój Panie!
Żołnierzy wszystkich serca i sztandary       70
Zostawiam tobie, — sam znikam bez wieści —
Sam nic nie biorę z sobą — prócz boleści...


X.

A byłbym chętnie dał głowę strudzoną
Pod miecz twój; chętnie w ręce twoje złożył
Tę głowę ściętą ale uśmiechnioną       75
Któréj Bóg nigdy śmiercią nie zatrwożył:
Gdybyś ty jeszcze miał człowieka łono,
O nad kościami ludzi się nie srożył,
Gardząc miłości ostatniém spojrzeniem,
Mszcząc się nad kością — jak pies nad kamieniem.       80


XI.

Aniołowie mię dziś ostrzegli złoci
We śnie. — Twój sam duch stanął pod kotarą
Tak jak pochodnia świecąca w wilgoci,
Cały oświecon ogniami i parą.
Tyś mię sam ostrzegł!... a to nie z dobroci, —       85
Ale żeś taką dziś stał się poczwarą,
Że słychać ciebie — i czuć — choć z daleka —
Kiedy pomyślisz — o śmierci człowieka...


XII.

Duch litośniejszy twój jest Ci za szpiega,
On naprzód zgniłe twe serce wypyta,       90
A potem chodzi i ludzi ostrzega,
Gdy twoje ciało śpi — a ząb twój zgrzyta:
Duch twój wychodzi i po kraju biega
I targa włosy — jęczy jak kobieta —
Ty zmordowany jego lamentami       95
Wstajesz, nie wiedząc żeś płakał nad nami...


XIII.

Jakiś cię Anioł okropny odmienił
I przysłał dzieło wypełniać straszliwe:
Lud rozhartował — a ciebie skamienił,
I kazał ludy orać jako niwę —       100
Abyś co? — wiatry wiejące spłomienił
Duchami? które wyszły z ciał — a żywe
Wkrótce w Anielskiéj zjawią się ozdobie...
Jak wiatr na ciebie! — i przeciwko tobie!...


XIV.

Miéj więc dzień jeszcze ten jeden w zarządzie       105
Siłę która jest w mieczu i toporze...
Ja ciebie czekam na ostatnim sądzie
Z tym listem... który w mogiłę położę!
Czekam za światem ciebie! na wylądzie
Brzegu o który grzmi ogniste morze       110
Krwią twoją jasne i zafarbowane!
Czekam! — z tym listem przeciw Tobie stanę!...


XV.

Tu ci nie błyśnie więcéj moje lice,
Choć niedaleko lecę... żóraw szary.
Pobytu mego mają tajemnicę       115
Ja tylko — mój koń — i mój Rapsod stary.
Prędzéj byś zgonił letnią błyskawicę
Niż mego konia. — Człowieka zaś wiary
(Jeśli cię starość i pieśń pełna wdzięku
Nie skruszą?) spróbuj królu, masz go w ręku!“       120


XVI.

Taki był straszny starego Swityna
List... ja w nim groźbę jęczącą słyszałem,
I opór ducha, który się zaczyna
Od jęku tylko... a staje się ciałem.
Więc jak skrzydlata skoczyłem gadzina       125
Z całą wściekłością! z całym ducha szałem!
Choćby królestwo całe przyszło ruszyć!
Wszystko!... a złamać harfiarza — lub skruszyć!


XVII.

Stary był... pomnę.. Zorjan się nazywał. —
Gdy go palono, cichszy od owieczki,       130
Na lirze sobie czasami podgrywał.
I szedł przez ogień z uśmiechem piosneczki.
Ani klątw rzucał — ani wydobywał
Głosu wielkiego z maleńkiéj lireczki:
Głaskał ją tylko (wyjaśniwszy lice),       135
Niby zlęknioną, białą gołębicę.


XVIII.

Zdawał się mówić i twarzą i ręką,
Jakby nad brzegiem szemrzącego zdroja:
„Nie bój się liro! bo śmierć nie jest męką!
Ani się lękaj cielesnego zdroja!...       140
Nie bój się moja maleńka lirenko,
Nie bój się siostro! nie bój córko moja! —
A na toż by to nasza mądrość była,
Gdyby przed śmiercią skonać nie uczyła?


XIX.

Przyjmowano cię po domach i chatach,       145
Pókiś ty ze mną była wędrownicą.
Bądźże dziś wdzięczna — a nie płacz przy katach,
Bo się ucieszą i ton twój pochwycą.
Czekaj — wstaniemy oboje po latach,
Gdy błysną łuki z tęcz nad okolicą!...       150
Wstaniemy razem z wielką jaką zgrają
Harfiarzy, co jak Anioły śpiewają!


XX.

Czekajże liro!... śpij!... Błogosławiona
Ta błyskawica jasna i rumiana!“
Tu wzięty w złote ogniste ramiona       155
Zniknął. — A mój duch uczuł wtenczas Pana.
Czeluść okropna mych ust otworzona,
Suchość i jakaś pożarność gardlana...
Pierś, która wiatru się więcéj nie bierze,
Ostrzegły... że już do piekła należę...       160


XXI.

Dysząc na konia siadłem... od popiołów
Które pożarły pieśń obsypan... w szale.
A tłum siepaczy, jakby archaniołów,
Ubrany w złoto, w bursztyn, w miedź i w stale,
W skrzydła — w moc wielką tortur, gwoździ, kołów       165
Zaopatrzony;... za mną w Wisły fale
Rzucił się gotów mordować do końca.
Wszyscy na koniach jaśniejszych od słońca.


XXII.

Ja przodem. — W czerep czarny, ołowiany,
Ukrywszy głowę moją jak w kapturze,       170
Bom w sobie uczuł wstyd nieopisany (w chmurze
Twarz mieć jak gryszpan, wzrok jak ogień,
Przypadłem w zamek jeden nad Wiślany,
Który zastałem cały już w purpurze —
Że trupy swoje wyrzezane chował.       175
Duch mój przedemną tam był — i mordował.


XXIII.

I przestraszyłem się — bo mi z pamięci
Wczora wydane rozkazy wypadły. —
Katowie stali wszyscy trwogą zdjęci.
Stali blademi przedemną widziadły;       180
Jam wrzeszczał: kto tu prędzéj niż me chęci?
Niż myśli moje? kto srożéj zajadły
Na krew Swityna niż ja, wpadł w pokoje?
Kto tu wypełnił jak Bóg — myśli moje?


XXIV.

Duchowi memu to przypisać muszę,       185
Bo ziemia nie ma takich rozbójników!
Zmiękczyłyby ich te dzieciątek dusze,
Ta wyspa pełna wierzb, olch i słowików;
Te sionki z cedru... które głosem ruszę —
A one pełne ech, jęków i krzyków,       190
Swityna głosem brzmią na każdym piętrze
Jakby starego instrumentu wnętrze.


XXV.

Ja jeden... który do szaleństwa skłonność
Mam — wpadłem tutaj o jutrzenki świtach;
Ani sal cisza, ani belek wonność,       195
Ani pieśń rodu śpiewana w sufitach,
Ani mię zemsty nieudolnéj płonność,
Ani szatan tu, ani Bóg w błękitach
Nie zatrzymali. — Nic nie ma na Niebie!
Ja sam jak pan Bóg będę sądził siebie!       200


XXVI.

To mówiąc kostur wraziłem okuty
W ścianę i rzekłem do moich oprawców:
Tę noc na ucztę; jutro dzień pokuty
Dla mnie i dla was zbrodni wykonawców. —
Tu zamek cały błysnął nakształt huty       205
Ognisk czerwienią... a ja, tych bladawców
Zbrodniami bladych otoczony wieńcem,
Siadłem — trup jasny pijaka rumieńcem.


XXVII.

I ucztowaliśmy w zamku wygodnie.
Swityna własne nam służyły misy,       210
Stągwie, kobierce, czary i pochodnie,
I krwią cuchnące wonnych ław cyprysy.
Czary nam do rąk podawały Zbrodnie —
Widma... w płaszczach z krwi, z zielonemi rysy,
Stojące z boku upiory czerwone,       215
Wyraźne... a gdyś spójrzał wprost — zniknione.


XXVIII.

A wtém przyleciał giermek zadyszany
I te wyrazy z ust wyrzucił skore:
Panie! Ogromny znak jest ukazany!
Na niebie miotła płomienista gore. —       220
Jam zbladł: i kostur wyrwawszy ze ściany,
(Sądząc, że widzę ducha albo zmorę
Która mi wróżbę nieszczęśliwą szczeka)
Na wskróś przeszyłam w pierś tego człowieka.


XXIX.

A sam wybiegłem na ganek odkryty,       225
Z którego widok szedł po okolicy
Na drżące wielą gwiazdami błękity,
Poddane jednéj ogromnéj gwiaździcy...
To jako wielki miecz z pochew dobyty,
Karbunkuł miała czerwony w głowicy;       230
A ten się błyskał i mienił na zarzy
Jak oko w ducha niewidzialnéj twarzy.


XXX.

Wtenczas... w téj gwieździe oczyma usiadłem,
I mocowałem się z nią jak z szatanem;
Truciznami ją serdecznemi jadłem,       235
Trawiłem jadów duchowych gryszpanem.
Więc czasem ona — a czasem ja bladłem.
Ażem nareszcie padł... jedném kolanem
Przyklękły... dysząc... przejasnemi świty
Jak rycerz w szrankach dzidą w pierś przebity.       240


XXXI.

I obaczyłem w gwiaździe niby znamie
Ognistsze... powiek mgnięcie i błysk oka:
Wtenczas uczułem że mi ducha łamie
Na wieki jakaś moc — straszna — głęboka.
Więc obróciwszy ku ludziom przez ramię       245
Twarzy — i palcem ognistego smoka
Który w niebiosach wił jasnym ogonem
Wskazując rzekłem: Przyszła z moim zgonem


XXXII.

Kometa. — I tu, coraz bardziéj blady,
I mieszając się już, rzekłem ponuro:       250
Świat zwyciężyłem: i oto są ślady
Żem duch mający moc — nad tą naturą!
Gwiazdy tę gwiazdę wysłały na zwiady
Czym żyw? czy jeszcze okryty purpurą
Czynię rzecz króla, człowieka i zboja?       255
Niebo się zlękło o świat. — To śmierć moja.


XXXIII.

Idźcie... Już więcej nie jesteście sługi
Mojej wściekłości, lecz rycerze twardzi.
Kupiłem naród krwią... i nad jéj strugi
Podniosłem ducha który śmiercią gardzi.       260
Nie jeden sobie wieśniak wieczór długi
Umili pieśnią — i tém się rozhardzi,
Że będzie o swych ojcach przypominał,
Jak śmiało na śmierć szli — gdy król wyrzynał!


XXXIV.

Co do mnie?... jam jest bicz okropny, Boży,       265
I będę cierpiał, co mi przeznaczono.
Za chwilę jednę otchłań się otworzy!
Piorun rozerwie moje wielkie łono!
Wściekłoście... jak psy spuszczone z obroży!
Żądze.!. jak słońca ogniste rozpłoną!       270
Ogromne ze mnie na wiatr pójdą cienie —
Wszech miłość zmyta w krwi — i wszech cierpienie!


XXXV.

Duch mój odpowie. Lecz wy jak dzieciątka,
Jak białych jagniąt jesteście gromada.
Wszystko com czynił, szło z jednego wątka,       275
I cały ciężar zbrodni na mnie spada.
W kurhanach tylko zastanie pamiątka,
I w pieśni długiéj wędrownego dziada,
Żem żył. — Chwasty mi porosną na grobie...
Inny was Anioł rozmiłuje w sobie...       280


XXXVI.

Ale po latach!... — Chciałem mówić więcéj,
Wtém się zaczęła kości targanina.
Przez ołowiany kaptur sto tysięcy
Szło iskier... topniał na mnie drut i cyna.
Chciałem zachować dumny kształt xiążęcy,       285
Lecz tak pękałem się jak w ogniu glina.
Oczy się chmurą zasłoniły czarną
I duch się cały skupił w jedno ziarno.


XXXVII.

Nic więcéj. — Straszne zaćmienie i głusza!
Na sercu ręki Bożéj położenie:       290
Docisk ostatni — pod którym się dusza
Pękała w skazy, a wzrok szedł w sumnienie. —
Więc jako robak co się w ogniu rusza,
Tak ona — póki w ustach było tchnienie —
Leżała na dnie swéj serdecznéj plamy...       295
Aż Bóg otworzył jéj — wieczności bramy.


XXXVIII.

Taki był koniec mojego żywota
Śpiewany długo w kraju przez Rapsodów:
Którzy nie doszli w czém była istota
Czynów? w czém wyższość od Rzymskich Herodów?       300
Nademną była myśl słoneczna, złota,
Do niéj moc ciemnych okrwawionych wschodów
Wiodła mię prosto w złotych celów progi:
Jam szedł... jak rycerz krwawo — i bez trwogi.


XXXIX.

Życie dźwięczało w każdéj ducha strunie,       305
Moc słychać było w każdym moim kroku:
Choć być na takiéj drodze? — lepiéj w trunie!
Choć z myślą taką? — lepiéj z włócznią w boku!
Prędzéj? czy później? deszcz piorunów lunie
Na orła który słońce miał na oku:       310
Na mnie — żórawia z wyciągniętą szyją
W przyszłość — pioruny Boże jeszcze biją...


XL.

Ale przezemnie ta Ojczyzna wzrosła,
Nazwiska nawet przezemnie dostała;
I pchnięciem mego skrwawionego wiosła       315
Dotychczas idzie: Polska — na ból — skała...
Fala ją druga nieraz z drogi zniosła,
I duch jéj święty poszedł w kwiaty ciała
Bezwonne, martwe... lecz com ja wycisnął
Pod krwią?... tém zawsze zwyciężył gdy błysnął!...       320


XLI.

Śpijże mój kształcie pierwszy... z ducha zdjęty...
Świecący w dali jak xiężyc na nowiu;
Upiorny... za krew wylaną przeklęty...
W koszuli z drutów i w czepcu z ołowiu.
Klątwa na ciebie! jak na dyamenty,       325
Na bazaltowe kolumny w pustkowiu
Pierwszéj natury z ducha budowane,
W ciemność i w chmury i w piorun ubrane...


XLII.

Lecz ja na tobie nogę postawiłem,
I daléj szedłem; a jużem był Boży. —       330
Morza się cofną, góry pójdą pyłem,
I świat się komet deszczami zatrwoży,
Gdy duchem spełnię — co ciałem spełniłem;
Duch — ukazany w pierwszéj świata zorzy...
Któremu Pan Bóg swych zasłon uchyla,       335
A lat tysiące są jak jedna chwila.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Słowacki.