Król Husytów/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Król Husytów |
Wydawca | Kasa przezorności i Pomocy Warszawskich Pomocników Księgarskich |
Data wyd. | 1913 |
Druk | Tłocznia L. Bogusławskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Posłowie czescy, przeczekawszy tydzień w Niepołomicach, odesłani zostali do Witolda na Litwę. On miał decydować. Jagiełło, nie chcąc uledz naciskowi Zbigniewa, który radził wyrzucić ich z granic kraju, a bojąc się zdziałać cośkolwiek bez wiedzy wielkiego księcia Litwy, obrał pośrednią drogę. Była w tem także i polityka. Sprzyjając Czechom, trzymało się w szachu cesarza Zygmunta, który, sprzymierzony z Krzyżakami, ciągle działał na szkodę Polski.
Młody Korybut całą, duszą przylgnął do sprawy Czechów. On byłby chętnie się wybrał z tymi posłami, ale cóż znaczyć mogło jego słowo u Witolda, u tego Witolda-tyrana, na którego nikt dotąd nie miał wpływu, którego myśli i zamiarów nikt dotąd nie przeniknął. Rozkazano mu udać się do Krakowa i czekać, a rozkazom wielkiego księcia nikt, nawet on — Korybut — opierać się nie mógł. Powtarzał więc sobie coraz częściej: cierpliwości i... czekał.
Tymczasem wir życia porywał młodzieńca, tocząc w jego sercu zaciętą walkę — walkę miłości. Agata — to jego pierwsza namiętność, zrodzona w ogniu między jedną bitwą a drugą.
Córka masztalerza jego ojca, który go pierwszy uczył dosiadać konia, Agata rosła razem z nim i wychowywali się jedno obok drugiego. Przyjaźń, zawarta w latach dziecinnych, przerodziła się w miłość, gdy z małej Agaty wyrosła czarnobrewa, nad podziw piękna, uwielbiająca swego młodego pana, jak bóstwo. Młody pan igrał z tym ogniem, dopóki w nim nie osmalił skrzydeł, bo dziewczyna przyrosła doń całą potęgą swej płomiennej natury. Goniła za nim po świecie. Trzeba ją było gwałtem odwozić do jej rodzinnych Trok i po niejakim czasie znów wracała, będąc pewna, że jej ukochany nie odepchnie. Bo i jak tu odepchnąć Agatę, kiedy ona, jak pies wierny, położy się u jego stóp.Młody kniaź płakał, rwał włosy i przysięgał, że ją odepchnie, a przecież zawsze kazał jej zostać i w obopólnym uścisku topili chwilowe rozstanie.
Ta miłość szalona dziewczęcia stała się głośną na Litwie. Kniaź Dymitr rozgniewany, kazał zamknąć Agatę w Kiejdanach, lecz Zygmunt póty ojcu u nóg leżał, dopóki jej przebaczenia nie wyżebrał.
Odjeżdżając do Krakowa, Korybut przykazał Swirmuntowi, u którego Agata po śmierci ojca była na opiece, aby jej pilnował i nie puścił pod utratą gardła. Dziewczyna prośbą, rozpaczą, łzami, rozmiękczyła twardego, jak stal, Korybutowego sługę. I byłaby się znów powtórzyła jedna ze scen, jakie się dawniej rozgrywały, gdyby nie nowe uczucie, którego Agata nie przeczuwała, a które umiała odgadnąć dopiero przy takiej okazji.
W parę dni po owej scenie u alchemika, kazał książę zaprosić Agatę na wieczerzę. Przyszła smutna i milcząca. Książę był za to rozmowny i wesoły, wprawne jednak oko kochanki odgadło, że jest coś nienaturalnego w jej młodym panu. Siadła do stołu, ale jadła nie tknęła, pomimo że książę ją zachęcał. Nalano jej wina, ale odsunęła kielich ze wstrętem, poprosiła tylko o kubek wody, ale za nim jej go podano, widziała, jak książę szepnął parę słów słudze, potem dał mu jakiś przedmiot w rękę.Wpatrzyła się bacznie w twarz jego i odgadła wszystko. Po chwili podaną wodę wypiła i wyszła z komnaty, nie mówiąc ani słowa... i już jej nie widziano więcej.
Młody kniaź był tem tak przerażony, że nie kazał służbie biedź za nią. Dopiero nazajutrz mu doniesiono, że Agata znikła bez śladu.
Młodzieniec przypisał to cudownej mocy napoju, nabytego u alchemika i z pogardą zaczął traktować Marcina z Żórawic, wynosząc tamtego pod niebiosy.
Za dawną kochanką nie uronił jednej łzy, ani westchnienia jej nie posłał niewdzięczny, bo i czemże była tamta obok tej dziewicy-anioła, do której modlił się na klęczkach, jak do świętej.
Jadwiga była uosobieniem wszystkich cnót niewieścich. Jadwiga była świętą, w niej odbiły się i cnoty i wdzięki i mądrość tamtych Jadwig błogosławionych — a czyż ona nie była ich dziedziczką?
Wzorem kawaleryi ówczesnej Korybut ogłosił się jej rycerzem i przywdział jej barwy, a z szarfą fioletową, przeszywaną złotem, która była dziełem jej rączek, nie rozstawał się dniem i nocą. Stary Jagiełło uśmiechnął się, gdy mu doniesiono o tym romansie, potem się zamyślił, jak gdyby ważył jakieś plany.
Było to w połowie grudnia. Księżniczka już od paru tygodni zamieszkiwała komnaty po nieboszczce królowej w zamku. Długie adwentowe wieczory spędzano przy ognisku wielkiego komina, który obsiadano rzędem. Każda z panien miała jakąś robotę w ręku. Ochmistrzyni przestrzegała porządku i zbytniej swywoli, ale najczęściej drzemała — za to duszą całego tego niewieściego światka była pani Elżbieta Żórawiecka. Ona czeszczyła Polki. Tyle znajdowano piękności, bogactwa, dowcipu w pobratymczym nam języku, że jak gdyby za danem hasłem poczęto się go uczyć gwałtownie, a po informacye, po gramatykę udawano się do doktorowej. Od niewiast uczyli się mężczyźni. Na kazania niemieckie do kościołów zaprzestano chodzić. Cały Kraków mówił po czesku. Nastała taka moda.
Przepisywano i czytano Flaszkę, romanse rycerskie, wreszcie Husa i Hieronima z Pragi.Hus wywierał potężne wrażenie głębokością swych myśli, jego traktat o Córce przepisywano w tysiącach egzemplarzy. Sentencyj uczono się na pamięć. Nieszczęśliwi kochankowie powtarzali: „Ile kwiatów na polu, tyle boleści w miłości“.
Albo: „Ach, biada, że miłość żadnem zielem uleczoną być nie może“. Starzy mówili: „Każdego dnia przybywa złości, a ubywa dobroci“.
Nowe horyzonty dla myśli ludzkiej. Scholastycyzm średniowieczny się skurczył i zmalał. Zbigniew i cały kler z przerażeniem patrzyli na ten objaw, któremu już tamy, ani zapory żadnej stawić nie było można. Niektórzy nawet poczęli smakować w tym świeżym, ożywczym powiewie, co go z zachodu niósł duch czasu.
Dzielna niewiasta oddała się swej misyi z całym zapałem młodej duszy. Mistrz Marcin truchlał, ręce załamywał z rozpaczy, bo srogą admonicyę odebrał od Zbigniewa, ale że król patrzał na to pobłażliwie, nabrał znowu otuchy, i już zrezygnował zupełnie, zostawiwszy swej połowicy całą swobodę, bo w zakątku swej duszy cieszył się i tem więcej wielbił swoją Czeszkę.
W astrolabium swojem powtarzał:
— Nie przykryć korcem prawdy, nie przykryć. Wyjść ona musi na światło dnia białego.
A będzie, co Bóg da.
Najpilniejszymi uczniami pani Elżbiety byli Korybut i Jadwiga. Ta już umiała czytać całą postyllę Husa i rozumieć ją doskonale.
Podnietą znów do zabaw i umysłowych rozkoszy byli poeci, którymi się młoda para lubowała.
Ksiąg tych na rozkaz pani Elżbiety dostarczyć musiał mistrz Marcin i jego staraniem je kopijowano.
Wśród takich to zabaw i zajęć, w niewieścich komnatach Jadwigi zjawił się król.
Wszedł niespodzianie i nie oznajmiony przez nikogo.
Wszystko, co było w komnacie, zerwało się na równe nogi.
Był ponury i gniewny.
Stanął i obrzucił wzrokiem wszystkich dookoła.
— Skarży mi się ciągle ksiądz Zbigniew — wyrzekł wreszcie — że heretyckie książki czytacie... Pani ochmistrzyni źle tu pełnisz swoje obowiązki.
Stara pani Zarembowa, wyprostowana i drżąca, ale nie tracąca powagi i rezonu, odrzekła:
— To niechże ksiądz Zbigniew czyta te książki, bo ja się na nich nie znam, czy one anielskie, czy heretyckie, a co się tycze dobrego sprawowania i bezpieczeństwa, to może Wasza Królewska Mość być spokojną i polegać na mnie bezpiecznie.
— Masz słuszność. Im wszystko wadzi.Wszędzie heretyków wietrzą. Hm, heretycy! W heretykach widzę więcej zacności i uczciwości, niżeli w prawych chrześcijanach. Ot, ładnie postąpił twój przyszły mąż Jadwigo. Chytry niemiec odmówił mi posiłków przeciw Krzyżakom, chociaż się przysięgą do nich zobowiązał. Niech go czart porwie. Pójdź tu, Jadwigo.
Dziewczę nieśmiałe i drżące przystąpiło do ojca.
— Zwalniam cię z tych zaręczyn. Skończone wszystko.
Jadwiga do nóg mu padła ze łzami radości.
Król ją podjął z dobrocią, posadził przy sobie i spytał po cichu, spojrzawszy na Korybuta, który stał ze spuszczoną głową, przylepiony do ściany.
— Czy wy się kochacie?
— Tak, mój ojcze.
— Ależ on twoim stryjecznym bratem, to grzech. Kościół nie pozwoli.
— Myśmy o tem nie myśleli. Pocóż Bóg dał nam serca? A jeżeli dał, kochać się musimy.Ja już tak dawno go kocham. Byłam jeszcze dzieckiem w Wilnie.
Król popatrzył czule na dziewczynkę, potem spojrzał na Korybuta. Chwilę się zamyślił, wreszcie skinął nań.
— Pójdź tu, chłopcze.
Korybut zbliżył się.
— Czy chcesz ją mieć?
— Gdy łaska Waszej Królewskiej Mości mi ją odda, będę najszczęśliwszym z ludzi.
— To ją weź.
Młodzi oniemieli z podziwu i radości. Rzucili się królowi do kolan. Między pannami powstał ryk płaczu. Nawet stara ochmistrzyni łzy ocierała.
Rozmowa, jakkolwiek odbywała się półgłosem, jednak słyszaną była dobrze przez wszystkich, a przytem sam fakt był tak wymowny, że radość całego niewieściego dworu nie miała granic.
— Jesteś Wasza Królewska Mość dobrym jak sam Bóg Ojciec — rzuciła pani Elżbieta, padając przed królem na kolana.
— Ale ja i surowym być potrafię — odparł król — i jak się raz jeszcze Zbigniew poskarży na waćpanią, będę musiał was ukarać.
— Postaram się, abym na to nie zasłużyła.
Król skinął ręką, potem odwrócił się do młodej pary, zdjął pierścień z małego palca i dając Korybutowi, odrzekł:
— Dajże jej na zaręczyny, zanim ich publicznie nie ogłosimy, a nastąpić to może dopiero wtenczas, gdy otrzymam przychylną odpowiedź z Rzymu.
Potem obracając się do obecnych:
— Teraz o tem wszystkiem proszę zachować milczenie.
Ucałował młodą parę, kiwnął głową reszcie i wyszedł szybko.