Król Husytów/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Król Husytów |
Wydawca | Kasa przezorności i Pomocy Warszawskich Pomocników Księgarskich |
Data wyd. | 1913 |
Druk | Tłocznia L. Bogusławskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gotowano się do wojny z krzyżactwem.
Cesarz Zygmunt Luxemburczyk, choć tańcował na weselu i pił potężnie, wynurzając kordyalnie swe sympatye dla Jagiełły i Witolda, znosił się z Krzyżakami.
Nie tajnem mu było, że odwołano Korybuta z Czech, o co mu tak bardzo chodziło, wiedział, że Jagiełło wycofał się ze sprawy husyckiej, burzył jednak krzyżaków, obiecując im posiłki, a jednocześnie paktował z Witoldem i wyrabiał mu koronę króla Litwy, byle go oderwać od Polski.
Jest to ciekawy typ matacza i szalbierza, a nieubłaganego wroga Polski. Wszak on to pierwszy w spółce z krzyżactwem chciał ją rozdrapać i gdyby nie Husyci, Bóg wie, jak ciężkie zadałby jej ciosy.
Nienawidzony przez cały świat ówczesny, frymarczący wszystkiem, co było drogiem ludzkości zdeprawował ją i na długie wieki stał się wzorem wszystkich politycznych oszustów.
Nie znamy artysty, który uwiecznił go na płótnie, ale, patrząc na tę twarz tak żywą z mefistofelesowskim uśmiechem w galeryi wiedeńskiej, musiał to być mistrz, który mu czytał w głębi duszy.
Odpłacili mu się też srogo Husyci za jego przeniewierstwo.
Nigdy jeszcze historya nie zapisała świetniejszego tryumfu, nigdy jeszcze akt zemsty tak się wspaniale nie uwydatnił, jak w walce Husytów z Zygmuntem.
Od owego soboru w Konstancyi, gdzie wydał mędrca w ręce katów, poprzysiągłszy mu bezpieczeństwo; po przez cały prawie wiek, to na kartach historyi w pożarze i strugach krwi wypisany dokument boskiej sprawiedliwości nad szatanem.
W dziejach słowiańskiego ducha niezatarte nigdy wyrazy błyszczeć będą do końca świata: Grunwald i Husyci, a zdeptanym jadowitym smokiem cesarz Zygmunt.
Sprawy domowe gorąco zaprzątały Jagiełłę.
Urodził mu się syn Władysław. Ten objaw Opatrzności powitał starzec z wielką radością, ale jednocześnie smutek go trapił.
Rozchorowała się obłożnie księżniczka Jadwiga. Dwóch lekarzy: Janusz i Drużnik z Wielkopolski czuwali bezustannie przy jej łożu, ale ulgi żadnej nie przynieśli. Dziewica nikła z dniem każdym. Marcin z Żórawic popadł w niełaskę i nie chciano go przypuścić do chorej, dopiero po długich staraniach marszałka Zbigniewa pozwolono mu się doń zbliżyć.
Klasnęła w rączki z radości, gdy go ujrzała przy sobie.
— Ach ratuj mnie, mistrzu, bo czuję, że umieram.
— Przy pomocy Bożej nie dopuścimy do tego. I gdzież to zło, które Was gnębi miłościwa księżniczko?
— Tu we wnętrzu czuję ogień, który mnie trawi. Ich leki przynoszą mi tylko chwilową ulgę, po której ból zażarciej jeszcze mnie chwyta.
— I odkąd to Wasza Miłość podległa tej chorobie?
— Ach, odkąd mnie opuścili wszyscy, których kochałam. Czyż już świat cały nienawiścią tylko zieje? Widzę twarze obojętne i nieżyczliwe. Znikąd pocieszenia, znikąd wieści radosnej.
Wszyscy dobrzy usunęli się od sieroty.
— Zawierucha to tej przeklętej wojny sprawiła. Moja Elżbieta zniknęła. Jam prawie że nie pod klątwą biskupią. Łaska tylko króla trzyma mnie jeszcze. Wszakże mi wzbroniono do Was przystępu. Czyż mógłbym wyżyć tak długo, wiedząc o Waszej niemocy? Nie miałem godziny spokojnej, nie widząc Waszego oblicza.
Alem tu jest wreszcie i życie moje dla Was gotów poświęcić, abym mógł Wam je wrócić, miłościwa księżniczko.
— Oh tak! w was, w was tylko nadzieja moja. Już sam wasz widok ulgę mi sprawia.Nie chcę widzieć więcej tych dwóch naszych doktorów, którzy nie wiedzą nic... nic...
— Wiedzą oni może i dużo, ale nie miłują Was tak, jak my, miłościwa księżniczko.
Po krótkich badaniach mistrz Marcin skonstatował truciznę.
Wezwał Grzegorza z Szadka, najlepszego medyka owych czasów, który potwierdził zdanie Marcina.
Księżniczka Jadwiga otruta — gruchnęło na dworze.
— Mistrzu Marcinie, na ciężkie słowo się ważysz — rzekł król.
— Ważę się, Miłościwy Panie. Ważymy się obaj z Grzegorzem z Szadka i głowy swoje składamy u stóp Waszych. Księżniczka truta powoli trucizną, zwaną w pospolitej mowie blekotem, albo mordownikiem. Aethusa go nazywamy. Podawano go częściowo w małych ilościach w pokarmach, jakie pożywała.
— A cóż wy mówicie — zwrócił się król do Grzegorza?
— Potwierdzam zdanie Marcina — Miłościwy Panie. Jest trucizna.
— I kogoż podejrzywacie?
— Racz Wasza Królewska Mość rozkazać, aby przeprowadzono badanie.
Badanie w owych wiekach, to tortura. Torturowano więc służbę męską i żeńską i nic z nich nie wydobyto, tymczasem ta, o którą głównie chodziło, Agata, rusinka, zniknęła jak kamień w wodę i zaraz urosło podejrzenie, że sprawczynią nikt inny, tylko królowa.
— Królowa kazała otruć księżniczkę Jadwigę!
Tak mówił ogólny głos ludzki, któremu trzeba się było poddać i wymierzyć sprawiedliwość.
Królowa musiała przysiądz, że jest niewinną.
Pod troskliwą i baczną opieką mistrza Marcina, skrzepiona jego lekami i serdecznem ciepłem, Jadwiga zaczęła powoli wracać do życia.
W tydzień potem zjawił się na dworze Korybut.
Jakże innym stanął przed królem.
Już teraz nie kornym a uległym młodzieńcem, ale mężem, co siłę niesie w sobie. Zdało się, że płaszcz królewski do ramion mu przywarł.
— Złamałeś wiarę — rzekł mu na powitanie chmurno Jagiełło. — Jam cię posłał, abyś Husytów przywiódł do zgody z kościołem, a tyś się oblekł w skórę heretyka.
— Jam nie mnichem, ale rycerzem. Aby nawracać Husytów, macie całe legiony prałatów i biskupów, ich trzeba było wysłać, gdy takie było życzenie Wasze. Poszedłem, aby bić Niemców, odwiecznych wrogów braci Słowian i biłem ich — i bić będę, dopóki duch się w piersi kołacze.
— Zamilcz zuchwały, jesteś buntownikiem.
— Jestem królem Czechów.
— Królem słomianym.
— Nie. Królem z Bożej i ludów łaski, tak, jak Jagiełło na swoim tronie.
— Precz!
— Darujcie stryju! — przypadł mu do kolan. — Toć jam krew Wasza! Czyż chcielibyście mnie widzieć pohańbionym i zdeptanym? mnie nieodrodną gałąź wielkiego Olgierda? Prawda, złamałem wiarę, i za to w sumieniu mojem pokutuję srodze, ale to był krok nierozważny, którym okupił rycerskiemi czyny. Bierzcie tę koronę, którą mi dał naród z wdzięczności, nie wyżebraną pochlebstwami i szalbierstwem, ale zdobytą krwią moją i miłością dla tego ludu.
który jest jednym z najszlachetniejszych, z najwaleczniejszych na ziemi. Bierzcie ją, stryju.Pod Waszemi rozkazami służyć będę wiernie, jak pies, i nie pokuszę się o nią, dopóki Bóg Was przy życiu trzymać będzie. Darujcie mi i nie przestańcie miłować tak, jak ja Was miłuję całą duszą.
— Niebaczny! — rzekł wzruszony Jagiełło — a toć zawichrzyłeś królestwami! Przez ciebie Krzyżaka mamy na karku, a nie długo cała siła Niemców i Rzymu zwali się na nas.
— Nie damy się, miłościwy stryju. Ty nie wiesz, jaka potęga w nich się mieści. Zalejemy Niemców i tych wszystkich, co z nimi trzymać będą.
— Zamilcz! Z Czechami zerwano! Nie wspominaj imienia heretyków.
— Heretyków! Wiecznież to słowo słyszeć będę, to słowo ukute w papieżników mowie. — Oni przestaną być heretykami, kiedy już tak koniecznie być musi, ale pozostaną wiecznie wrogami szalbierzy i krzywoprzysiężców. Nie o komunię pod dwiema postaciami walczą Czechy... Nie... Dziś walczą o swoje prawa, o swój język, który im wydarto, o swoje swobody, o życie swoich rodzin, które hańbią wrogowie...
— Dosyć! Pod utratą mojej łaski zabraniam ci takiej mowy. Możesz odejść.
— Czy pozwolisz mi stryju powitać moją narzeczoną?
— Nigdy! Zerwane związki. Kościół nie pobłogosławi takiego małżeństwa.
— Ha! Dosyć upokorzenia, dosyć słówt Czyny, mówcie!
— Czekaj! Coś powiedział?
— To są słowa! Posłyszycie o mnie!
Wybiegł szybko, jak rażony piorunem.
Jagiełło popatrzał długo na drzwi, któremi trzasnął Korybut.
— Krew Olgierdów! Toć jest w nim ona.Pradziadów siła i animusz. Nie ugniesz go.
Przywołać kazał Zbigniewa.
— Tuszę, żeście słyszeli, co tu wyrzucił ten śmiałek?
— Tak. I znów dobroć Wasza zepsuła wszystko. Należało go uwięzić, inaczej wichrzyć będzie.
— To jest syn mego brata.
— Za dużo serca. Racz pamiętać królu na słowa ewangelii: „Jedna parszywa owca zaraża wszystkie“.
— To nie jest parszywa owca — powstał z oburzeniem Jagiełło — to bohater!.. Zapominacie się, księże.
— Jestem stróżem praw tego królestwa.
— Znajdę więcej takich stróży.
— Nie wątpię. Roi się dziś na dworze od pochlebców i zauszników, możecie z pośród nich wybierać dogodne dla siebie narzędzie, ale dopóki ja dzierżę pastorał, tępić będę heretyków gdziekolwiek ich nadybię, choćby obok Waszego tronu... Racz pamiętać, panie, że to sprawa groźna dla Was w swych skutkach. Nigdy jeszcze na polskim tronie nie zasiadł król, któryby śmiał walczyć z potęgą duchowną kościoła.Pamiętajcie, że klątwa dotknąć może i Waszego następcę.
Wzdrygnął się król na te słowa, które jak gdyby ostrze strzały dotknęły jego serce. Następca! Popatrzył na groźnego biskupa, potem schylił głowę.
— Więc cóż mam czynić?
— Wydać rozkaz uwięzienia niezwłocznie.
— Niech się stanie.