Król Lir (Shakespeare, tłum. Paszkowski, 1913)/Akt V
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Król Lir |
Część | Akt V |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1913 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Józef Paszkowski |
Tytuł orygin. | The Tragedy of King Lear |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Obóz brytański w poblizkości Dowru. (Przy odgłosie kotłów, z chorągwiami wchodzą: Edmund, Regana, rotmistrze i żołnierze).
Edmund (do jednego z rotmistrzów). Idź waćpan spytać księcia, czy trwa stale Przy ostatecznie umówionych planach, Czy też, znaglony okolicznościami,
Odstąpił od nich, bo jest sprzeczny z sobą I wahający się. Staraj się waćpan Stanowczą o tem przynieść nam wiadomość. (Wychodzi rotmistrz). Regana. Posłańca naszej siostry spotkał pewnie
Jakiś przypadek. Edmund. Ani wątpić, Pani.
Regana. Znasz, hrabio, moje uczucie dla ciebie:
Powiedz mi tylko otwarcie, rzetelnie, Czy kochasz moją siostrę? Edmund. Jak przystoi
Wiernemu słudze. Regana. Lecz czyś nigdy do niej
Nie znalazł drogi dozwolonej tylko Memu szwagrowi? Edmund. Co za myśl!
Regana. Wieść chodzi,
Żeście wy z sobą w stosunkach tak ścisłych I poufałych, jak tylko być można. Edmund. To fałsz, honorem ci ręczę, Miledy.
Regana. Tegobym nigdy nie zniosła. Pamiętaj,
Kochany hrabio, nie zbliżać się do niej. Edmund. Oddal, o Pani, tę myśl raz na zawsze —
Otóż i ona, z księciem swym małżonkiem. (Wchodzą: ks. Albanii, Goneryla i żołnierze). Goneryla (do siebie). Nimby ta siostra miała mi go wydrzeć,
Prędzejbym przegrać wolała tę bitwę. Ks. Albanii. Witaj nam, luba siostro. — (Do Edmunda). Mówią, Panie,
Że król znajduje się w obozie córki Z innymi, których ostrość naszych rządów Zraziła. Nigdy nie byłem walecznym, Gdzie być nie mogłem uczciwym. Dobyłem Oręż przeciwko Francuzom dlatego, Że naszli nasze ziemie, nie dlatego, Że dłoń przyjazną podają królowi I innym, których bodaj czy niesłuszna Uzbraja przeciw nam sprawa. Edmund. Milordzie,
Szlachetnie mówisz. Regana. Na co tu ten rozbiór?
Goneryla. Myślmy, jak stawić czoło najezdnikom; O tych domowych, prywatnych niechęciach,
Nie pora mówić teraz. Ks. Albanii. Zasięgnijmyż
Nasamprzód rady starych wojowników, Jakiby obrać tryb działań. Edmund. Za chwilę
Będę w namiocie Waszych Wysokości. Regana. Siostro, wszak idziesz z nami?
Goneryla. Nie.
Regana. Pójdź, proszę;
Wypada, abyś była z nami razem. Goneryla (do siebie). Aha, wiem, o co idzie. — (Głośno). Dobrze, pójdę.
(Edgar przebrany wchodzi). Edgar (do ks. Albanii). Nie pogardzacie li, Panie, rozmową
Z biednym człowiekiem, to mię wysłuchajcie. Ks. Albanii (do odchodzących). Zaraz ja przyjdę. (Do Edgara). Mów.
(Edmund, Regana, Goneryla, rotmistrze i żołnierze wychodzą).
Edgar. Rozpieczętujcie
Ten list przed bitwą; jeśli zwyciężycie, Każcie oddawcę jego trąbą przyzwać. Choć moja postać gminna i nikczemna, Mogę jednakże stawić zapaśnika, Zdolnego stwierdzić to, co tu podane. Jeśli przegracie, Panie, rola Wasza Na tym tu świecie skończy się tem samem I usną wszelkie knowania. Bogdajby Fortuna chciała was kochać! Ks. Albanii. Zaczekaj,
Aż list przeczytam. Edgar. Nie wolno mi, Panie.
Gdy przyjdzie pora, każcie heroldowi Ozwać się tylko, a wnet się ukażę. Ks. Albanii. Dobrze więc, bywaj zdrów, przejrzę to pismo.
(Edgar wychodzi. — Edmund powraca). Edmund. Już nieprzyjaciel przed nami: milordzie,
Spraw swoje wojsko. Oto obliczenie Ich sił, z dokładnych powzięte wywiadów; Ale na waszym pośpiechu, milordzie, Wiele zależy. Ks. Albanii. Będę na czas gotów. (Wychodzi). Edmund. Obudwu siostrom zaprzysiągłem miłość;
Jedna nie cierpi drugiej, jako żmii Nie cierpi, kto był ukąszony przez nią. Którąż z nich wezmę? Obiedwie? czy jedną? Czy żadnej? Żadnej posiadaćbym nie mógł, Jeśliby obie żyły. Wziąwszy wdowę, W wściekłośćbym tamtą wprawił, a przy tamtej Z trudnościąby mi przyszło dojść do celu, Dopóki mąż jej przy życiu zostaje. Użyjmyż jego plec w bitwie, a potem Niech ta, któraby rada go się pozbyć, Sama pomyśli o tem. Co się tyczy Ułaskawienia Lira i Kordelii, Które on sobie ułożył, nic z tego. Jeżeli bitwę wygramy i oni Wpadną w moc naszą, w niwecz ja obrócę Ten piękny projekt. W położeniu mojem Biernym być zgubnie, trzeba iść przebojem. (Wychodzi).
Edgar. Usiądź tu, ojcze; to cieniste drzewo
Gościnną strzechę ci zastąpi; módl się Za tryumf dobrej sprawy. Jeśli wrócę, Przyniosę ci pociechę. Gloster. Niech ci, bracie,
Błogosławieństwo niebios towarzyszy! (Edgar wychodzi. — Wrzawa wojenna. Sygnały do odwrotu. — Edgar powraca). Edgar. Uchodźmy, starcze! daj rękę! uchodźmy!
Lir zwyciężony i w niewolę wzięty Wraz z córką. Idźmy, idźmy. Gloster. Po co szukać
Innego miejsca? Wszak i tu zgnić można? Edgar. Znów czarne myśli? Nie od nas zależy
Nasz koniec, tak jak przyjście nasze na świat: Jak do tamtego być trzeba dojrzałym, Tak i do tego. Idźmy. Gloster. I to prawda.
(Wychodzą).
Edmund. Kilku rotmistrzów niech ich odprowadzi,
Trzymać ich pod jak najściślejszą strażą, Póki nie będzie oznajmiony wyrok Tych, co ich sądzić mają. Kordelia. Nie mnie pierwszej
Przyszło w złe popaść, przy chęci najszczerszej Zrobienia dobrze. Twój to los, o królu, Boli mię; własny zniosłabym bez bólu. Nie zobaczymyż tych dwóch sióstr, tych córek? Król Lir. Nie, nie, nie! Precz! precz! Idźmy do więzienia.
Będziem tam sobie śpiewali we dwoje, Jak ptaki w klatce. Gdy mię ty poprosisz O udzielenie ci błogosławieństwa, Ja klęknę wtedy i prosić cię będę O przebaczenie. Tak sobie żyć będziem, Modlić się, śpiewać, pleść stare powieści, Śmiać się do złotych motylów i słuchać, Jak prostaczkowie opowiadać będą, Co się u dworu dzieje, kto wygrywa, Kto traci, kto jest w łasce, kto w niełasce. Będziemy też i my gawędzić z nimi I w pogadance tej przybierać minę Tak tajemniczą, jak żebyśmy byli Powiernikami bogów. Tym sposobem Odosobnieni, za murem i kratą, Przetrwamy dole i niedole wielkich, Które się ciągle zmieniają, jak przypływ I odpływ morza. Edmund. Precz ich wyprowadzić!
Król Lir. Na takie, jak my, ofiary, Kordelio,
Bogowie sypią kadzidła. Mam ciebie! Ktoby rozdzielić nas chciał, tenby musiał Wziąć chyba z nieba głownię, i tą głownią Podkurzyć nas jak lisy. Otrzyj oczy! Niech im zaraza prędzej skanceruje Skórę i ciało, niż łzy nasze ujrzą! Niech wprzód zmarnieją! — Pójdź! (Król Lir i Kordelia wychodzą pod strażą). Edmund. Zbliż się, rotmistrzu.
Weź ten skrypt, idź za nimi do więzienia. Jużem o stopień wyżej cię posunął; Jeżeli zrobisz to, co tu wskazane, Do wyższych sobie przez to utorujesz Zaszczytów drogę. Wiedz o tem, że człowiek Jest niewolnikiem czasu: nie przystoi Mieczowi tkliwość. Nad tem, com ci zlecił, Niema co dyskutować; albo powiedz: Zrobię to, albo szukaj sobie szczęścia Na innej drodze. Rotmistrz. Zrobię to, milordzie.
Edmund. Działaj więc i bądź szczęsnym, gdy to zdziałasz.
Ale pamiętaj — jak najprędzej; zresztą Wykonaj wszystko tak, jak napisałem. Rotmistrz. Nie mogę wozu ciągnąć, ni jeść owsa,
Ale co w mocy ludzkiej, to wykonam. (Wychodzi. — Odgłos trąb. Wchodzą: Ks. Albanii, Goneryla, Regana, rotmistrze i żołnierze).
Ks. Albanii. Daliście, Panie, świetny dowód męstwa
I szczęście Wam sprzyjało. W naszych ręku Są ci, co głównie byli sprężynami Dzisiejszej walki; żądamy ich od was Dla postąpienia z nimi, jak nam każe Postąpić wzgląd na bezpieczeństwo nasze I ich zasługę. Edmund. Uważałem, Panie,
Za rzecz stosowną usunąć z przed oczu I pod zamknięciem umieścić starego, Biednego króla; wiek jego i tytuł Ma w sobie urok, zdolen serca ludu Zwrócić ku niemu, a przeciw nam lance, Któreśmy zwerbowali. Z nim posłałem, Dla tychże samych powodów, królowę: Są oni wszakże w pogotowiu stanąć, Jutro lub później, tam, gdzie posiedzenie Zechcecie odbyć. Krew z nas ciecze teraz I pot; przyjaciel płacze przyjaciela, I najlepszemu wypadkowi bitwy Klnie ten, co ciosów jej doświadczył. Kwestya Kordelii i jej ojca sposobniejszej Wymaga chwili. Ks. Albanii. Wybaczcie mi, Panie:
Mam Was jedynie za sługę w tej wojnie, A nie za brata. Regana. To jeszcze zależy
Od tego, co my powiemy! Zda mi się, Że się nas pierwej godziło zapytać, Przed tak stanowczem wyrzeczeniem tego. On wojskiem naszem dowodził, on działał Jako zastępca mój i reprezentant: W tak bezpośredniem przeto położeniu Mógłby się mienić naszym bratem. Goneryla. Zwolna!
Nie tak gorąco! Własna jego wartość Wyżej go stawia, niż twe wyniesienie. Regana. Przeze mnie w moje prawa wprowadzony,
Nie ustępuje on najznakomitszym. Ks. Albanii. Toby być mogło w najszczęśliwszym razie,
Gdybyś z nim Pani była zaślubioną. Regana. Z szyderców często bywają prorocy.
Goneryla. Hola! To oko pani zezowate,
Co się spodziewa to ujrzeć! Regana. O, pani —
Czuję się jakoś słabą; gdyby nie to, Odpowiedziałabym dosadniej. — Hrabio, Oddajęć wojsko me, jeńców i mienie: Rozrządzaj wszystkiem mojem i mną samą. Niech wie świat, że cię uznaję za pana I za małżonka. Goneryla. Myślisz go posiadać?
Ks. Albanii. Nie pani dobra chęć przeszkodzi temu.
Edmund. Ani też twoja, panie.
Ks. Albanii. Moja właśnie,
Podły mieszańcze. Regana (do Edmunda). Każ uderzyć w trąby.
I poprzyj moje prawa jako swoje. Ks. Albanii. Czekajcie! Parę słów tylko. — Edmundzie
Aresztujemy cię za zdradę stanu, A z tobą tego węża w złotej łusce. — (Wskazuje na Gonerylę). Co się zaś tyczy twojego zamiaru, Nadobna siostro, kładziemy nań veto, W imieniu naszej żony; ona bowiem Wprzód już z tym lordem była zaręczoną, A my, jej mężem będąc, musim bronić Jej interesu. Pragniesz li zamęścia, To weź mnie, pani; jam wolny: — ta dama Już zamówiona. Goneryla. Co za śmieszna farsa!
Ks. Albanii. Masz waćpan oręż. — Niech w trąby uderzą!
Nie stawi li się nikt, aby ci dowieść Ohydnej, jawnej i przeróżnej zdrady. Oto mój zakład. — (Rzuca rękawicę). Nie wprzód tknę się chleba, Aż ci wykażę z tym mieczem na sercu, Że jesteś takim, jakim cię ogłaszam. Regana. Słabo mi! słabo mi!
Goneryla (na stronie). Wierzę, inaczej
Nie ufałabym żadnemu lekarstwu. Edmund. Oto nawzajem mój zakład. — (Rzuca rękawicę). Ktokolwiek
Mieni mię zdrajcą, ten kłamie bezczelnie. Niech zagrzmią trąby! Ktobądź się ośmieli Wystąpić, przeciw temu gotów będę Bronić honoru mojego i sławy, Aż do ostatniej kropli krwi. Ks. Albanii. Herolda!
Edmund. Herolda przyzwać!
Ks. Albanii. Licz na własne siły.
Żołnierze twoi, których zwerbowano W mojem imieniu, w mojem też imieniu Dostali rozkaz wrócenia do domów. Regana. Coraz mi gorzej, och! och!
Ks. Albanii. Jej niedobrze,
Odprowadźcie ją do mego namiotu. (Regana zostaje wyprowadzoną. — Wchodzi herold). Zbliż się, heroldzie — przeczytaj to pismo, A potem zatrąb. Herold (czyta). »Jeżeli jest jaki rycerz szlachetnego rodu lub stopnia, coby Edmundowi, przypuszczalnemu hrabiemu Gloster, w oczy śmiał zarzucić, że jest wielolicznym zdrajcą, niech się ukaże za trzecim odgłosem trąby. W mowie będący Edmund gotów jest przyjąć walkę w swej obronie«.
Ks. Albanii. Zatrąb!
(Herold trąbi pierwszy raz). Ks. Albanii. Jeszcze!
(Herold trąbi drugi raz). Ks. Albanii. Jeszcze!
(Herold trąbi trzeci raz). (Trąba odpowiada z za sceny. — Edgar wchodzi uzbrojony; przed nim trębacz).
Ks. Albanii. Spytaj go, czego chce, po co się stawia
Na ten głos trąby? Herold. Kto jesteś, rycerzu?
Jakie twe miano? Jaki stan i po co Stajesz tu na to hasło? Edgar. Miano moje,
Od raka zdrady stoczone, przeżarte Zębem niecnoty, zatartem zostało, Alem szlachetnej krwi, jak ten przeciwnik, Z którym mam walczyć. Ks. Albanii. Któż jest ten przeciwnik?
Edgar. Kto się tu stawia w obronie Edmunda,
Hrabiego Gloster? Edmund. On sam, cóż mu powiesz?
Edgar. Dobądź oręża, aby cię dłoń twoja Mogła oczyścić, jeśli moja mowa Skrzywdzi szlachetne serce — tu jest moje. W imię praw moich, mojego honoru, Mojej przysięgi, bez względu na twoją Siłę i młodość, stopień i znaczenie, Na twój zwycięski miecz i świeże szczęście, Na twoje męstwo i waleczność, twierdzę, Że jesteś zdrajcą, wiarołomnym bogom, Bratu i ojcu, sprzysięgłym na życie Tego wysoko dostojnego księcia, Słowem, od czubka głowy do ostatnich Kończyn podeszwy, najprzeniewierniejszym, Wierutnym zdrajcą. Zaprzeczysz li temu, Ten miecz, to ramię, wszystkie siły moje Gotowe stwierdzić to kosztem krwi twojej I dowieść ci, że kłamiesz. Edmund. Ściśle biorąc,
Wprzódbym powinien wiedzieć, jak się zowiesz; Ponieważ jednak twoja powierzchowność Tak jest rycerską i niepospolitą, I mowa twoja zdradza ród szlachetny, Pogardzam przeto formą wymaganą W tego rodzaju spotkaniach, przy której Roztropnośćby mi radziła obstawać. W oczy odbijam ci twój zarzut zdrady, Jako piekielny fałsz, który zaledwie Drasnął mię a nie zranił, a któremu Ten mój miecz zaraz utoruje drogę Tam, gdzie na wieki spocznie. — Niech zatrąbią! (Odgłos trąb. Walczą. Edmund pada). Goneryla. Ratujcie go! ratujcie! — (Do Edmunda). To był podstęp,
Podstęp, Glosterze. Według praw rycerskich, Nie byłeś wcale w obowiązku walczyć Z nieznanym przeciwnikiem. Oszukany, Nie pokonany zostałeś. Ks. Albanii. Milcz, Pani,
Albo ci usta zatkam tym papierem. — (Do Edmunda, pokazując mu list Goneryli). Patrz, mości panie. — (Do Goneryli). Poczwaro, przeczytaj Ten jawny dowód twojej nieprawości. — (Oddaje jej list). Nie drzyj go; znasz to jejmość, jak uważam. Goneryla. Choćby tak było, ja tu jestem panią,
Nie ty, nikt nie ma prawa mię pociągać Do tłómaczenia. Ks. Albanii. Nędzna! a więc znasz to?
Goneryla. Nie pytaj mnie, co znam.
(Wychodzi). Ks. Albanii (do jednego z rotmistrzów). Idź waćpan za nią:
Jest zrozpaczoną, daj na nią baczenie. (Rotmistrz wychodzi). Edmund. Jam to uczynił, o co mię oskarżasz
I więcej, znacznie więcej; czas pokaże: Już on się dla mnie kończy. Ale ktoś ty, Coś mi tak przeciął przyszłość? Jeśliś szlachcic, To ci przebaczę. Edgar (podnosząc przyłbicę). Użalmy się wzajem.
Jestem tak dobrej krwi, jak ty, Edmundzie; Jeśli zaś moja lepszą jest od twojej, Tem gorzej sobie postąpiłeś ze mną, Moje nazwisko Edgar; jestem synem Twojego ojca. Nieba sprawiedliwe; Z słodkich występków naszych czynią one Narzędzie naszej chłosty: owo ciemne, Pokątne miejsce, w którem on cię spłodził, Doprowadziło go do ociemnienia. Edmund. O, prawdę, prawdę mówisz! — Koło losu
Bieg swój odbyło spełna; ja tu leżę. Ks. Albanii. Po chodzie jużem domyślał się twojej
Zacności rodu. Pozwól się uścisnąć. Niech brzemię cierpień przygniecie mi serce, Jeżeli kiedy źle życzyłem tobie I twemu ojcu. Edgar. Wiem o tem, cny książę.
Ks. Albanii. Ale gdzieżeś to dotąd się ukrywał?
Skąd wiesz o ojca nieszczęściu? Edgar. Stąd, Panie,
Żem go w nieszczęściu pielęgnował. Zdam Wam W krótkości sprawę z moich przejść i jego — Bogdajby potem pękło serce moje! — Aby ujść skutku krwawych listów gończych, Wysłanych za mną — o, ileż słodyczy Ma dla nas życie, gdy wolimy w mękach Mrzeć co godzina, niż umrzeć odrazu! — Przywdziałem na się łachmany waryata, Przybrałem postać taką, że psy nawet Z wzgardą patrzały na mnie. W takim stanie Spotkałem ojca mojego, z owymi Krwią zbroczonymi pierścieniami, z których Świeżo szlachetne wyrwano kamienie. Zostałem odtąd jego przewodnikiem, Byłem z nim ciągle, żebrałem dla niego I wstrzymywałem go od samobójstwa. Nie dałem mu się poznać (o, dlaczegoż!), Dopiero teraz, kiedym już był zbrojny, Przed pół godziną. Niepewny zwycięstwa, Jakkolwiek pełen najlepszej otuchy, Prosiłem, aby mię pobłogosławił, I od samego początku do końca Opowiedziałem mu swoje tułactwo. Ale, niestety! znękany duch jego, Za słaby, aby mógł znieść bieg tak nagły Dwóch sprzecznych uczuć, bólu i radości, Uśmiech na jego ustach zostawiając, Uleciał. Edmund. Mowa twoja mię wzruszyła,
Skutki jej mogą być dobre, mów dalej. Masz, zda się, jeszcze coś do powiedzenia. Ks. Albanii. Masz li coś więcej jeszcze tak smutnego,
To zamilcz, bo ja sam, słuchając tego. Zaczynam mięknąć. Edgar. Toby się zdawało
Dla nielubiących smutku dostatecznem, Lecz był ktoś, który to wiele powiększył O wiele więcej jeszcze i posunął Tę ostateczność do ostateczności. Gdy żal wydobył głośny jęk z mej piersi, Wtedy przystąpił do mnie pewien człowiek, Który mię widział był w mej ciężkiej nędzy I z wstrętem stronił od mego widoku, Ale w tej chwili poznawszy, kto jestem, I przypomniawszy sobie, com wycierpiał, Silnem ramieniem objął mię za szyję I zawył, jakby chciał rozsadzić niebo. Rzucił się potem na mojego ojca. A potem jął się opowiadać dzieje Lira i jego, z których okropnością Nic się znanego porównać nie może; A gdy to opowiadał, boleść jego Rosła tak, że się struny jego życia Pękać zdawały. Zatrąbiono wtedy, I pozostawić go musiałem prawie Bez przytomności. Ks. Albanii. Któż to był?
Edgar. Kent, Panie,
Ów to wygnany Kent, który w przebraniu Nie odstępował króla, swego wroga, Pełniąc posługi, jakichby się nie chciał Podjąć niewolnik. (Jeden z dworzan wbiega z zakrwawionym nożem).
Dworzanin. Na pomoc! na pomoc!
Edgar. Komu na pomoc?
Ks. Albanii. Mów. Edgar. Cóż ten nóż znaczy?
Dworzanin. Gorący on, dymiący się krwią świeżą:
Tylko co wyszedł z serca — już jej niema! Ks. Albanii. Kogo? mów.
Dworzanin. Waszej małżonki, Milordzie:
Zamordowała się. Jej siostra przez nią Padła otruta; sama to wyznała. Edmund. Z obiema byłem zaślubiony, teraz
Wszystkich nas troje łączy jedna chwila. Ks. Albanii. Niech je przyniosą żywe czy nieżywe.
(Dworzanin wychodzi). Ta kara niebios drżeniem nas przejmuje, Litości w nas nie budzi. (Wchodzi Kent). Edgar. Oto i Kent.
Czas nie pozwala cię powitać, panie, Jakby przystało. Kent. Przyszedłem powiedzieć
Mojemu Panu dobranoc na zawsze. Czy go tu nie ma? Ks. Albanii. Ha! jakżeśmy mogli
Zapomnieć o czemś tak ważnem! Edmundzie, powiedz, gdzie król, gdzie Kordelia? (Służba wnosi ciała Goneryli i Regany). Patrz, Kencie, na to widowisko. Kent. Nieba!
Czemuż tak? Edmund. Edmund był kochany jednak:
Dla mnie otruła jedna drugą, poczem Zabiła siebie. Ks. Albanii. Zakryjcie ich twarze.
Edmund. Pragnę żyć — pragnę zrobić co dobrego,
Wbrew mej naturze. Poślijcie czemprędzej, Na zamek — tylko zaraz, bo mój rozkaz Zagraża życiu Lira i Kordelii. Nie ociągajcie się. Ks. Albanii. Śpieszcie, o, śpieszcie!
Edgar. Do kogo, Panie? (Do Edm.). Któż otrzymał rozkaz?
Poślij co na znak odwołania. Edmund. Dobrze, Że ci to na myśl przyszło: oto miecz mój; Idź z nim i oddaj go oficerowi, Co ma straż przy nich. Ks. Albanii. Śpiesz, na miłość bogów!
(Edgar wychodzi). Edmund. On ma od twojej żony i ode mnie
Rozkaz powiesić Kordelię w więzieniu I zwalić potem winę na jej rozpacz, Jakoby sama sobie śmierć zadała. Ks. Albanii. Bogowie, strzeżcie ją! Wynieść go na bok.
Król Lir. Jęcz, jęcz, jęcz, świecie! — O, wy wszyscy z głazu!
Gdybym miał wasze oczy, wasze usta, Wstrząsłbym niebiosa mym jękiem. Już po niej! Po niej, na zawsze! Umiem ja rozpoznać, Kto żyje, a kto trup: z niej już trup tylko. Może się mylę. Podajcie zwierciadło: Jeśli jej oddech na jego powierzchni Zostawi jaki ślad, to jeszcze żyje. Kent. Jestże to koniec świata?
Edgar. Albo obraz
Równej mu zgrozy? Ks. Albanii. Wszechprzemiany w nicość?
Król Lir. Poruszyło się piórko: jeszcze żyje!
Jeżeli żyje, szczęście to umorzy Wszystkie niedole, jakie wycierpiałem. Kent (klękając). Drogi, kochany Panie!
Król Lir. Odstąp! odstąp!
Edgar. To Kent, szlachetny wasz przyjaciel, Panie.
Król Lir. Precz! precz! Przekleństwo wam, zdrajcy, mordercy!
Wszyscyście tacy. Mogłem ją ocalić; Teraz po wszystkiem! Kordelio! Kordelio! Zaczekaj trochę. Ha! Co mówisz? Głos jej Był zawsze słodki, łagodny i cichy, Nieoceniona rzecz w kobiecie! Nędznik, Co cię powiesił, zginął z mojej ręki. Jeden z rotmistrzów. W istocie, on go zabił, Milordowie.
Król Lir. Nie prawdęż mówię? Był czas, gdy na widok
Tego bułata dobytego z pochwy Truchlano: terazem stary, złamany Tylolicznymi ciosy. Kto ty jesteś? Wzrok mi się popsuł, czekaj, zaraz powiem. Kent. Jeśli fortuna pyszną jest z dwóch ludzi,
Których kochała i nienawidziła, Jednego z nich tu widzim. Król Lir. Jak tu ciemno!
Czyś ty Kent? Kent. Jestem Kent, twój sługa, Panie;
A gdzież twój sługa Kajus? Król Lir. Był to walny,
Poczciwy chłopak, możecie mi wierzyć, Miał krzepką rękę. Zmarł on i zgnił. Kent. Żyje,
Kochany Panie, jam jest tym człowiekiem. Król Lir. Zaraz zobaczę.
Kent. Który od początku
Twego upadku nie przestawał dzielić Smutnych koleji twoich. Król Lir. Bądź pozdrowion!
Kent. Nikt inny. Zewsząd śmierć, ciemność i próżnia.
Starsze twe córki same się zgładziły I zmarły śmiercią gwałtowną. Król Lir. Tak myślę.
Ks. Albanii. Nie wie, co mówi; próżnobyśmy teraz
Dawali mu się poznać. Edgar. Nadaremnie.
(Wchodzi jeden z rotmistrzów). Rotmistrz. Milordzie, Edmund, hrabia Gloster, skonał.
Ks. Albanii. To rzecz podrzędna. Szlachetni lordowie
I przyjaciele, słuchajcie naszego Postanowienia. Niech wszelka pociecha, Jaką dać można, zapewnioną będzie Tej nieszczęśliwej ruinie wielkości. Co się nas tyczy, zrzekamy się ninie Najwyższej władzy na rzecz tego starca, Póki żyć będzie. (Do Kenta i Edgara). Wy dwaj, milordowie, Kencie, Glosterze, wejdźcie w wasze prawa, Których przewyżka będzie odpowiednią Waszej zasłudze. Niech każdy przyjaciel Cnót swych dank znajdzie, każdy nieprzyjaciel Kielich goryczy. Ależ patrzcie, patrzcie. Król Lir. Ani iskierki życia! ani zipnie!
Pies, koń, mysz może żyć, a ty i tchnienia Wydać nie możesz! O, ty już nie wrócisz, Nigdy nie wrócisz, nigdy, nigdy, nigdy! Bądźcie tak dobrzy, rozpiąć mię. Dziękuję. O, patrzcie! patrzcie na nią! na te usta Patrzcie! o, patrzcie! (Umiera). Edgar. Mdleje. O, mój królu!
Kent. Pęknij, przez litość, pęknij, serce moje!
Edgar. Spojrzyj, mój królu!
Kent. Przestań, niech duch jego
Wzleci swobodnie! Byłby jego wrogiem, Ktoby go dłużej na torturach świata Chciał zatrzymywać. Edgar. Umarł, rzeczywiście.
Kent. To dziw, że dotrwał do tej chwili; żył on
Od dawna tylko przywłaszczonem życiem. Ks. Albanii. Weźcie te ciała. Ogólna żałoba
Tłumi w nas wszelką myśl. Wy oba, (Do Edgara i Kenta). Drogi Edgarze i Kencie kochany, Rządźcie i państwa zagajajcie rany. Kent. Ja się niebawem muszę wybrać w drogę;
Mój pan mię woła, odmówić nie mogę. Edgar. Nie traćmy serca w tej dotkliwej próbie,
Czując, co czujem, czyńmy, co na dobie. Ten z nas najstarszy zniósł najwięcej ciosów: My nie dożyjem równych lat i losów. (Wychodzą. Muzyka odgrywa marsza pogrzebowego).
|
Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Józef Paszkowski.