<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś Pierwszy
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Czyta Małgorzata Wojciechowska

Biedny Maciuś. Tak bardzo chciał być prawdziwym królem, tak bardzo chciał już sam rządzić, tak bardzo chciał rozumieć wszystko. Jego życzenie się spełniło. Ale nie wiedział Maciuś, ile pracy, ile kłopotów i zmartwień spadnie na jego głowę.
Wewnątrz kraju wszystko szło dobrze. Zaczęto budować w lasach domy dla dzieci, więc budowniczowie, mularze, cieśle, zduni, blacharze, ślusarze i szklarze mieli robotę i byli zadowoleni, bo dużo zarabiali. Pracowały cegielnie, tartaki, huty szklane, budowano specjalną fabrykę łyżew, przybyły cztery wielkie fabryki cukierków i czekolady. Robiono specjalne klatki dla dzikich zwierząt i wagony do ich przewożenia koleją; trudny był i bardzo kosztowny wagon dla słoni i wielbłądów, specjalny wagon trzeba było obmyślić dla żyrafy, która ma strasznie długą szyję. Za miastem ogrodnicy urządzali ogród zoologiczny. Budowano dwa wielkie domy, gdzie mieli zbierać się posłowie z całego kraju na narady, jak rządzić i jakie wydawać prawa i przepisy.
Jeden gmach sejmu przeznaczony był dla posłów dorosłych, a jeden dla dzieci. W parlamencie dziecinnym wszystko było urządzone tak samo, tylko klamki były u drzwi niżej, żeby nawet mali posłowie mogli sami drzwi otwierać, krzesła były nizkie, żeby im nogi nie dyndały w powietrzu, i okna niżej, żeby mogli sobie wyglądać na ulicę, jak posiedzenie nie będzie bardzo ciekawe.
Zadowoleni byli rzemieślnicy i robotnicy, że mają robotę, zadowoleni byli fabrykanci, że mają zarobki, zadowolone były dzieci, że król o nich myśli. Dzieci czytały swoją gazetę, gdzie każdy pisał co chce, i te, które nie umiały czytać, teraz uczyły się na gwałt czytać i pisać, bo chciały wiedzieć, co będzie i chciały do swojej gazety pisać, co im się podoba.
Więc rodzice i nauczyciele byli zadowoleni, że dzieci są takie pilne. I bójek teraz było w szkołach mniej, bo każdy chciał, żeby go lubili, żeby go wybrali na posła.
Teraz Maciusia kochało nietylko wojsko, a prawie wszyscy. I podziwiali, że taki mały król tak prędko się nauczył i tak dobrze rządzi.
Ale naród nie wiedział, jakie kłopoty ma Maciuś. A najgorsze było to, że zagraniczni królowie coraz więcej zaczęli zazdrościć Maciusiowi.
— Co on sobie myśli — mówili. — My już dawno rządzimy, a Maciuś chce być odrazu najpierwszy? Wielka sztuka być dobrodziejem za cudze pieniądze. Bum-Drum dał mu złoto, a Maciuś się rozporządza. Czy wypada, żeby biały król przyjaźnił się z ludożercami?
Wszystko to wiedział Maciuś od swoich szpiegów, i minister spraw zagranicznych ostrzegał, że może być wojna.
Maciuś bardzo nie chciał teraz wojny. Nie chciał się odrywać od roboty. Coby to było; rzemieślnicy znów musieliby iść do okopów, i domy byłyby nieskończone. A Maciuś chciał, żeby już w tym roku w lecie dzieci wyjechały na wieś, a w jesieni żeby się zebrały oba sejmy: dla dorosłych i dla dzieci.
— Więc co robić, żeby nie było wojny? — pytał się Maciuś, chodząc wielkiemi krokami po gabinecie, założywszy ręce do tyłu.
— Trzeba, żeby zagraniczni królowie pokłócili się między sobą i żeby najsilniejsi zaprzyjaźnili się z Maciusiem.
— Ach, to byłoby doskonale. Ja myślę, że trzeci smutny król, który gra na skrzypcach, mógłby się z nami zaprzyjaźnić. On mi wtedy mówił, że nie chciał ze mną wojować wcale, i jego najmniej pobiłem, bo był w rezerwie, i on sam mi radził, żebym zrobił reformę dla dzieci.
— To bardzo ważne, co mi wasza królewska mość mówi — powiedział minister spraw zagranicznych. Tak, on może się z nami zaprzyjaźnić. Ale ci dwaj, to zostaną zawsze naszymi wrogami.
— Dlaczego? — zapytał Maciuś.
— Ten pierwszy gniewa się, że u nas lud będzie rządził.
— A co to jego obchodzi?
— Bardzo go obchodzi: bo jak jego naród się dowie, to także zechce rządzić, nie będzie chciał być najgorszy, nie pozwoli mu się rozporządzać. I będzie u niego rewolucja.
— No, a drugi?
— Drugi? — Hm, z nim można się porozumieć. On się najbardziej o to gniewa, że dzicy królowie teraz więcej nas lubią, niż jego. Dawniej czarni i żółci królowie jemu przysyłali prezenty, a teraz, nam. Można się z nim umówić, żeby sobie zatrzymał żółtych królów, a my będziemy się przyjaźnili z czarnymi.
— A no dobrze, trzeba sprobować, bo ja nie chcę wojny, powiedział stanowczo Maciuś.
Tegoż wieczora zasiadł król Maciuś do napisania listu do smutnego króla, który grał na skrzypcach.
„Donieśli mi moi szpiegowie, że zagraniczni królowie zazdroszczą, że mi Bum-Drum przysyła złoto i że pewnie znów napadną na mnie. Więc proszę, żeby wasza królewska mość został moim przyjacielem i żeby się z nimi pogniewał“.
Dużo pisał Maciuś o swoich reformach, prosił o radę, co dalej robić. Pisał o tem, ile ma pracy, jak trudno być królem. I prosił, żeby smutny król się nie martwił, jak ktoś w parlamencie krzyknie: „Precz z królami“, bo taki jeden może być o coś zły, że król nie zrobił tego, co on chciał, ale za to inni są zadowoleni.
Była późna noc, kiedy Maciuś odłożył pióro. Potem wyszedł Maciuś na balkon królewskiego zamku i patrzał na swoją stolicę. Na ulicach paliły się latarnie, ale w oknach domów było ciemno, bo już wszyscy spali.
I Maciuś pomyślał:
— Wszystkie dzieci śpią spokojnie, a ja jeden czuwam i muszę w nocy pisać listy, żeby wojny nie było, żeby spokojnie kończyć domy na wsi, żeby dzieci mogły na lato wyjechać. Każde dziecko myśli tylko o swoich zajęciach szkolnych i o swoich zabawkach, a ja nawet nie mam czasu się uczyć ani bawić, bo muszę myśleć o wszystkich dzieciach mojego państwa.
Wszedł Maciuś do pokoju, gdzie były jego zabawki. Leżały spokojnie, zakurzone i dawno nie ruszane.
— Mój pajacyku — powiedział Maciuś do swojego pajaca — pewnie się gniewasz, że się z tobą tak dawno nie bawiłem. Co robić? Ty jesteś drewniany pajacyk, i jak ciebie nie złamać, leżysz sobie i nic ci nie potrzeba. A ja muszę myśleć o prawdziwych ludziach, którym bardzo dużo potrzeba.
Położył się Maciuś, zgasił elektryczne światło i już miał zasnąć, a tu sobie nagle przypomniał, że nie napisał jeszcze listu do drugiego zagranicznego króla o tem, żeby on brał prezenty od żółtych królów z Azji, a Maciusiowi zostawił jego czarnych afrykańskich przyjaciół.
Co tu robić? Trzeba, żeby dwa listy razem były wysłane. Odkładać nie można, bo co będzie, jak wypowiedzą wojnę, zanim te listy dostaną?
Więc wstał Maciuś, chociaż ze zmęczenia bolała go głowa, i pisał do samego rana długi list do drugiego zagranicznego króla.
I tak po nieprzespanej nocy znów cały dzień pracował. I ten dzień bardzo był dla Maciusia ciężki.
Bo przyszedł telegram z morskiego miasta, że król Bum-Drum przysłał cały okręt dzikich zwierząt i złota, ale że zagraniczny król nie pozwala, żeby przez jego państwo przejeżdżało to wszystko.
Przyszli ambasadorowie zagranicznych królów, powiedzieli, że nie chcą, żeby wozić prezenty ludożerców przez ich państwa, że raz pozwolili, to nie znaczy, że muszą się Maciusia słuchać, że Maciuś sobie za dużo pozwala, że Maciuś ich raz zwyciężył, to jeszcze nic nie znaczy, bo oni kupili teraz nowe armaty i wcale się Maciusia nie boją.
Wogóle mówili tak, jakby chcieli się kłócić, jeden nawet tupnął nogą, aż mistrz ceremonji musiał mu zwrócić uwagę, że etykieta nie pozwala tupać, jak się rozmawia z królem.
Maciuś naprzód zaczerwienił się ze złości, bo płynęła w nim krew Henryka Porywczego, i kiedy powiedzieli, że się Maciusia nie boją, już chciał krzyknąć:
— I ja się was nie boję także. Zresztą możemy sprobować i zobaczymy.
Ale po chwili Maciuś zbladł i tak zaczął mówić, jakby nie rozumiał, o co im chodzi:
— Panowie ambasadorowie, niepotrzebnie się gniewacie. Ja wcale nie chcę, żeby się wasi królowie bali. Właśnie dziś w nocy napisałem listy, że chcę się z waszymi królami przyjaźnić. Proszę oddać te listy. Tu są tylko dwa listy, ale zaraz napiszę i do trzeciego. Jeżeli prezentów Bum–Druma nie chcecie zadarmo przewieźć przez wasz kraj, ja chętnie zapłacę. Nie wiedziałem, że to waszym królom sprawi przykrość.
Ambasadorowie nie wiedzieli, co Maciuś napisał do ich królów, bo koperty były zalepione i zalakowane królewską pieczęcią, więc już nic nie mówili, tylko pomruczeli coś pod nosem i poszli sobie.
A Maciuś miał naradę z dziennikarzem, drugą naradę z Felkiem, potem z ministrami. A jeszcze audjencja, a jeszcze podpisanie papierów. A jeszcze przegląd wojsk. Bo to była akurat rocznica bitwy, którą wojsko królewskie wygrało za czasów Witolda Zwycięzcy.
Wieczorem Maciuś był taki zmęczony i blady, że doktór bardzo się zmartwił:
— Trzeba szanować zdrowie — powiedział doktór. Wasza królewska mość dużo pracuje, mało je i mało śpi, wasza królewska mość rośnie i może zachorować na suchoty i będzie pluł krwią.
— Ja już wczoraj plułem krwią — powiedział Maciuś.
Doktór jeszcze bardziej się przestraszył, zbadał Maciusia, ale wyjaśniło się, że to nie suchoty, tylko Maciusiowi wypadł ząb, i dlatego Maciuś pluł krwią.
— Gdzie jest ten ząb? — zapytał się mistrz ceremonji.
— Wyrzuciłem go do kosza z papierami.
Mistrz ceremonji nic nie powiedział, ale pomyślał sobie:
— Ładne nastały czasy. Królewskie zęby wyrzuca się do śmietnika.
Bo w etykiecie dworskiej było powiedziane, że królewskie zęby powinny być oprawiane w złoto i zbierane do skrzynki, wysadzanej brylantami, a skrzynka przechowywała się w skarbcu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.