<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś na wyspie bezludnej
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Niedobrze, jeżeli człowiek budzi się rano i nie wie, co będzie przez cały dzień robił. Na jeden albo na dwa dni znajdzie się zajęcie, ale na dłużej — trzeba koniecznie jakiś plan ułożyć; bo inaczej nic nie chce się robić — i zaczyna się nudzić. To też Maciuś ułożył plan dnia i plan tygodnia.
Co drugi dzień płynąć będzie do dzieci w latarni morskiej, ale tylko na pół dnia, co dzień będzie czytał cztery godziny. Pamiętnik też będzie pisał codziennie. Godzinę grać będzie na skrzypcach. Prócz pamiętnika będzie pisał wspomnienia i błędy królowania. Godzinę będzie Maciuś rysował, bo mu to bardzo potrzebne. Nauczy się fotografować. Pułkownik Dormesko ma aparat fotograficzny i duży album z nalepionemi fotografiami. Wszędzie, gdzie był, robił zdjęcia. Wszystkich znajomych i wszystkie wojny ma razem zebrane, i dlatego dobrze pamięta. A Maciuś strasznie dużo różnych rzeczy zapomniał.
I wizyty jego u dzieci z latarni zmienią się. Będzie je Maciuś uczył. Bo teraz jest tak, jakby tylko odwiedzał, żeby im coś dać. Ledwo wysiada z łódki, Ala pakuje ręce do kieszeni, szuka cukierków. Alo starszy się wstydzi, więc tylko czeka i nic nie mówi. Ala zabiera, co dla niej i nie dla niej, i ciągle się pyta:
— Co jeszcze? — Daj.
I Maciusiowi nieprzyjemnie, bo mu się zdaje, że za mało przywiózł podarków; a przecież na wyspie nie tak znów wiele ma Maciuś. Inna rzecz, kiedy mieszkał w stolicy, i minister handlu kupował, o co dzieci prosiły.
I tak wygląda, że nie na Maciusia czekają, a na prezenty. I gdyby Maciuś nie przywiózł, toby niepotrzebnie przyjechał.
Więc Maciuś postanowił, że będzie dzieci uczył: Alo nauczy pisać i czytać, a co robić z Alą, nie wiedział. Przywiózł wszystkie obrazki, a ona prędko i nieuważnie obrazki ogląda i ciągle chce coś innego.
Przypomniał sobie Maciuś, że kiedy był mały, królowa opowiadała bajeczki, układała domki z cegiełek, z piasku, albo gliny, robiła ogródki z kwiatów — i o tem właśnie opowiadała bajki. I sama różne rzeczy rysowała. Przypomniał sobie Maciuś, że nawet lepiej mu się podobały i rozumiał lepiej obrazki królowy, niż w książkach. Śpiewała mu królowa, bawiła się w chowanki. Było coś jeszcze i jeszcze, tylko Maciuś zapomniał, bo to było dawno.
I przyszło Maciusiowi na myśl, że trzeba umieć bardzo wiele, żeby małe dziecko uczyć, że łatwiej mu będzie z Alo.
No i tak właśnie się stało. Alo prędko nauczył się czytać. Już czyta: pies, piasek, Piotr, pióro, i przepisuje, niebardzo i tylko ołówkiem, ale umiał przeczytać, co napisał. Rachunki szły jeszcze lepiej. Alo zna liczby do stu, i Maciuś mógł teraz grać w domino i w loteryjkę. Ala bardzo wtedy przeszkadzała. Kładzie byle co i złości się, że nie pozwalają.
— Patrz, Ala, — mówi Maciuś, — tu jest jedna kropka, a tu pięć. Więc musisz takie same domino przyłożyć.
Ala ma i jedynkę i piątkę, a łapie dwie dwójki i kładzie i jeszcze się kłóci, że dobrze.
— Patrz, tłomaczy Maciuś — tu są dwie kropki. No policz. Jedna kropka i druga — dwie.
— Jedna, dwie, powtarza Ala.
Niby się zgadza z Maciusiem, nagle rozrzuci wszystko i jeszcze się złości.
— Be tata, be Alo, Ala nie kocha. Ala do dziadzi.
I leci na skargę, że ją niewinnie skrzywdzili.
Jeszcze gorzej jest z loteryjką. Ala chce wygrać i nic nie robi, tylko zakrywa. Alo wywołuje czternaście, a ją to nic nie obchodzi. Dobrze jeszcze, jeżeli jedno przykryje. Bo jak się znudzi, przykrywa wszystko i mówi, że wygrała.
Nie lepiej idą rysunki. Ala zamaże ołówkiem kartkę i mówi, że już, żeby dać czysty papier. A kółek i kreseczek za nic nie chce robić.
Muszą Maciuś i Alo ukrywać się przed nią, ale niebardzo jest gdzie. A czasem naprawdę brakło cierpliwości.
Biegać Ala prędko nie umie, więc się przewraca i płacze. Najlepiej lubi słuchać, kiedy coś opowiadać. Ala wtedy patrzy, nawet buzię otworzy: pewnie myśli, że lepiej zrozumie.
Maciuś tak z nią rozmawia, jak z kanarkiem. Tak, bo Maciuś często rozmawia z kanarkiem. Posadzi kanarka na palcu i opowiada, pyta się, czy pamięta królowę i króla, ich pałac w stolicy, Stasia, Helcię, Klu-Klu. A kanarek czasem tak dziwnie łebek przekręci, jakby kiwał głową, że pamięta albo nie. Czasem coś ćwierknie w odpowiedzi, a czasem zaśpiewa. I kto tam wie, co rozumie i co odpowiada.
Tak samo rozmawia Maciuś z Alą.
Tam mówi:
— O, teraz kanarkowi zmieni się wodę, nasypie piasku świeżego, będzie znów czysto. Teraz da się kanarkowi świeżą sałatkę.
A tu mówi:
— Teraz Ala wytrze nosek, żeby był suchy. Teraz Ala da ołówek, bo trzeba narysować latarnię — będzie ładny obrazek. Ala zaniesie dziadziowi obrazek. Bo Ala grzeczna, dziadzio się ucieszy. Dziadzio powie: „O, Ala grzeczna, Ala przyniosła dziadziowi obrazek“.
I tak w kółko, ciągle to samo. Ala wcale się nie nudzi, słucha uważnie i nie przeszkadza.
— Takie małe dzieci powinny też mieć prawa — myśli Maciuś. Ale ani rusz, nie może wymyśleć, co z niemi robić, żeby było wesoło, ale żeby nie przeszkadzały bawić się i uczyć starszym.
Maciuś już teraz rozumie, dlaczego król Pafnucy, wogóle dorośli są źli na dzieci. Pewnie dzieci tak samo przeszkadzają dorosłym, jak starszym dzieciom przeszkadzają malutkie. I pewnie dorośli tak samo myślą, że dzieci nic nie wiedzą.
Może i Ala tak, jak kanarek, coś rozumie, coś wie, ale to jest zupełnie inne. I Maciuś, który zapomniał, co myślał, kiedy był mały, już teraz nic nie pamięta.
Bo Ala nie zawsze biegała, krzyczała i wołała: „tata, daj Ali“. Czasem była zupełnie cicha. Popatrzy, popatrzy gdzieś daleko, a potem westchnie. Albo weźmie Maciusia za rękę i długo, uważnie patrzy mu w oczy — znów westchnie. Albo drgnie nagle, jakby się przestraszyła, albo zacznie oddawać wszystko Maciusiowi i mówi: „masz — masz — masz“. A kiedy wszystko rozda, otwiera rączki i woła radośnie: „niema, niema nic“. I cieszy się, klaszcze, śmieje i podskakuje.
„Małe dzieci — napisał Maciuś w pamiętniku, podobne są do dzikich ludzi“.
I zadowolony jest Maciuś, że może się przyjrzeć dokładnie małemu dziecku. Bo kiedy w domu sierot tylko się zbliżył do malców, zaraz zaczynali starsi wyśmiewać, że się z małemi bawi. Znaczyło niby, że głupi. I zaczynali żartować, wymyślali różne głupstwa, żeby naumyślnie przeszkodzić i zepsuć zabawę.
Teraz może Maciuś robić, co chce, bo jest na bezludnej wyspie.
Jedno tylko niepokoi Maciusia. Przecież nie wszystkie małe dzieci są takie, jak Ala. Przypomina sobie Maciuś, jak podczas pierwszej wojny, odpoczywał ich oddział we wsi niedaleko bojów. Żołnierze pozajmowali chałupy, po czterech, po pięciu. Maciuś mieszkał wtedy przez dwa tygodnie w chacie, gdzie był chłopczyk taki sam, jak Ala, mały, i podobnie mówił, ale był cichutki, siedział całe dnie koło pieca i patrzał i bardzo rzadko coś powiedział. Nie płakał, nie kręcił się, nie przeszkadzał, tylko był bardzo smutny. Nawet pomyślał Maciuś, że taki być musiał smutny król, kiedy był mały.
I w domu sierot różne były dzieci. Jedne o byle co płakały, ale cicho, inne wrzeszczały, a wcale łez nie było, inne o byle co biegły na skargę, jeszcze inne zaczynały się bić. Raz patrzał Maciuś, jak dwoje małych się biło i nawet pomyślał, że to jest także wojna. Czasem bije się dwoje małych dzieci, a czasem biją się całe narody. I tak samo, jak wtedy, pewnie śmieją się z nich ci, którzy sami się nie biją, tylko się przyglądają.
Jakie to wszystko dziwne, że tacy rozmaici są ludzie, tacy zupełnie do siebie niepodobni. Tyle różnych rzeczy i tylu ludzi różnych trzeba poznać. I pewnie nawet dorośli królowie wiele nie wiedzą, i pewnie dlatego tak trudno być reformatorem.
Maciuś naprzykład zupełnie nie zna starszych chłopców. Oni pierwsi zbuntowali się przeciw reformom Maciusia.
Na dzieci w wieku Maciusia mówią starsi: „szczeniaki“. I udają dorosłych. Mówią sekrety między sobą, nie pozwalają podsłuchiwać. Za byle co biją, strasznie zarozumiali i dumni, do młodszych przychodzą tylko wtedy, jeżeli coś chcą pożyczyć albo dostać. A czasem biorą bez pytania, a jak się upomnieć, każą się odczepić. Nieprzyjemni są i ordynarni. Nawet jak zażartują, to albo się wyśmiewają, albo coś na złość zrobią, albo uderzą tak, że zaboli. Raz jeden starszy pożyczył od Maciusia pióro, nawet grzecznie poprosił. Ale kiedy Maciuś przed lekcją upomniał się, że mu potrzebne, kazał mu się wynieść, i zamierzył się, żeby uderzyć. A potem nauczyciel krzyczał, że Maciuś bez pióra przyszedł na lekcję.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.