<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś na wyspie bezludnej
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Wiadomości były pomyślne.
Cztery statki, naładowane żywnością, są w drodze. I chociaż pod wodę trudniej płynąć, za dwa dni mogą być w miejscu postoju Maciusia. Jeden szpital wyruszy zaraz: pojedzie dwóch doktorów, czternaście sióstr miłosierdzia. Wraz ze szpitalem poślą aparat telegrafu bez drutu, żeby z samego obozu można było wysyłać wiadomości. Jeżeli Maciuś weźmie na siebie odpowiedzialność, że to nie zasadzka na białych, można pod jego dowództwem wysłać dwustu żołnierzy i robotników. Gubernator już dostał potrzebne polecenie.
Potrzebna jest odezwa Maciusia do białych dzieci, żeby dały ofiary: śniadania, zabawki, pieniądze i książki z obrazkami.
Tegoż zaraz dnia Maciuś odezwę napisał:
„Mili bracia i siostry, białe dzieci. Teraz najlepiej możecie pokazać, że jesteście dobre. Jeżeli kto chce mieć prawa, musi przekonać wszystkich, że ma rozum i dobre serce. Nieszczęśliwe czarne dzieci nie mają pomocy, więc pokażcie, że chcecie im pomóc. Macie ładne sukienki, jecie smaczne rzeczy, bawicie się i chodzicie do szkoły, podlewacie kwiaty, macie chleb z miodem. A czarne dzieci są chore i umierają z głodu. Mówię wam prawdę. Byłem w różnych krajach, na różnych wojnach. Widziałem wiele nieszczęść. Ale wszystko to nic w porównaniu z obozem czarnych dzieci. One są najnieszczęśliwsze, bo nietylko małe i słabe, ale w dodatku dzikie. Więc trudniej im coś wymyślić, żeby się ratować. Spieszcie z pomocą.

Król Maciuś Pierwszy“.

Statki nie były duże, więc i żywności nie było tak wiele. Ale na początek i to dobre.
Trudno opisać radość czarnych dzieci, gdy Maciuś powrócił. Żołnierze szybko wyładowali statki, które bez chwili zwłoki ruszyły z powrotem po nowe zapasy.
Maciuś chciał nakarmić naprzód najmniejsze, ale Klu-Klu radziła naprzód dać starszym, żeby mogły pomagać. Mleko i inne produkty były w puszkach blaszanych, i nic prócz wody nie trzeba było gotować. Zamiast żołnierskich sucharów, przysłano bardzo smaczne białe słodkie herbatniki, bo dzieci miały chore żołądki. Było to śniadanie, jakiego czarne dzieci nigdy w życiu nie jadły. Ale nie dziwiły się niczemu, bo i statki, które pierwszy raz w życiu widziały, i skrzynie i worki — wszystko uważały za cud. I tylko czekały, czy nie zrobią się zaraz tak białe, jak mleko, które im dawano w kubkach, blaszanych pudełkach i łupinach kokosowych orzechów.
Porządek był doskonały. Nikt się nie bił, nie pchał, nie przezywał.
Śniadanie trwało cały dzień. Wieczorem gotowa już była stacja telegrafu bez drutu, i Maciuś wysłał depeszę, że czarne dzieci dziękują za śniadanie. A w nocy przyfrunęły dwa aeroplany, a w nich doktór i najkonieczniejsze lekarstwa.
Kiedy po dwóch tygodniach przybyli najważniejsi panowie z Czerwonego Krzyża, nie chcieli wierzyć, że czarne dzieci naprawdę były w takim opłakanym stanie. Ale szereg mogił za obozem przekonał ich, jak było źle.
A białe dzieci, które zaraz po odezwie Maciusia zaczęły zbierać, co tylko można, — zaraz na drugi dzień otrzymały depeszę Maciusia z podziękowaniem za pierwsze śniadanie. I myślały, że ich dary tak prędko dojechały. Więc jeszcze bardziej je to zachęciło, i jeszcze więcej zaczęły dawać. Więc jak to bywa zwykle, jedne dawały, co naprawdę potrzebne, a drugie — co im się znudziło albo było złamane i do niczego.
Przysyłano lalki bez głów, harmonijki, które nie grały, zapisane kajety, połamane szczotki do zębów, loteryjki, gdzie brakowały numery, abażury z różowej bibułki, zakładki do książek, skórzane paski do łyżew, wypalone latarki elektryczne, pęknięte piłki, młotki krokietowe, wualki, pudełka od papierosów, było z tem wiele kłopotu, ale dzieci się cieszyły.
Jakaś dziewczynka przysłała doniczkę z kwiatkiem, który usechł w drodze, a jeden chłopiec przysłał wszystkie książki szkolne, zapytując w liście, czy czarne dzieci lubią się uczyć, bo on niebardzo.
Teraz jest już czynny nie jeden, ale trzy szpitale. Ale czarne dzieci są bardzo mocne, więc odrazu wszystkie wyzdrowiały, i w szpitalu tylko je kąpano i strzyżono włosy, w drugim uczono myć zęby i urządzono pogadanki przyrodnicze o wycieraniu nosów. W szpitalu chirurgicznym przekłuwano dziewczynkom uszy, żeby nosiły kolczyki.
Rozdano dzieciom chorągiewki białych narodów. Nauczyciel gimnastyki urządził pierwszą orkiestrę dętych instrumentów i uczył europejskich tańców. Dzieci murzyńskie były tak zdolne, że po miesiącu odbył się pierwszy metch piłki nożnej, a starsze dziewczynki były upudrowane i wyglądały naprawdę, jak białe.
Jedzenia było już dosyć. Zaczęto przysyłać odzież. Cały statek serwetek i rękawiczek, potem kapy na łóżka, firanki, wreszcie koszule.
Nowa praca, bo do kap trzeba dorabiać łóżka. I niejedna odwieczna palma padła pod elektryczną siekierą. Serwetki przerobiono na fartuszki dla dziewczynek, a firankami zasłaniano małe dzieci na noc, żeby je ochronić od komarów i moskitów.
Murzynki-matki zaczęły zabierać potrochu dzieci do domu. A dziecko brało cywilizację i wesoło ruszało w drogę.
I im mniej było dzieci, tem więcej przyjeżdżało białych, żeby je ratować.
— Cóż Klu-Klu, — mówi Maciuś, stało się — tak, jak chciałaś. Biali pokochali murzynów, przyjeżdża ich coraz więcej. A wielu mówi, że już zostaną na zawsze. Jutro przybędzie statek z kinematografem i gramofonami. W każdej chacie wisi portret białego króla. Czy nie uważasz, Klu-Klu, że nawet małpy już są mniej dzikie, niż były?
Tak było w istocie. Wszyscy dobrze wiedzą, że małpy lubią naśladować: co widzą, coraz robią tak samo. Dopóki nie było białych, łaziły po drzewach, patrzały na ludożerców. Teraz ośmieliły się, chodzą po obozie, patrzą na białych.
I dentysta, przysłany do obozu przez związek dentologów, przysięgał na wszystkie świętości, że widział orangutanga z dwoma złotemi plombowanemi zębami.
— A mnie małpa ukradła brzytwę do golenia — powiedział fryzjer, przysłany przez koło kobiet, by uczył młodzież używać wodę kolońską i czesać się grzebieniem.
W krótkim przeciągu czasu zrobiono istotnie wiele.
— Cóż Klu-Klu, jesteś zadowolona?
— A ty nie, Maciusiu?
Maciuś westchnął. Cieszył się, że dopomógł dzieciom murzyńskim, ale mu żal wyspy bezludnej i — prawdę trzeba powiedzieć — tęsknił do białych dzieci.
Bo tak znów ciągle tylko — czarne i czarne.
Każda poczta przynosi mu listy z ojczyzny. To ten, to ów napisze, że cieszy się, że Maciuś się znalazł, że jest zdrów i pracuje. Ale zaraz pytanie:
— Dlaczego do swoich nie wraca?
Napisała Irenka, że lalka do sufitu stłukła się. Napisał Antek, że mu się źle powodzi. Napisał Stasio, że został na drugi rok w klasie, bo nauczyciel arytmetyki niesprawiedliwie postawił mu dwójkę. A na dole Helcia dopisała:
„Czy pamiętasz Maciusiu, jakeśmy się o grzyb pokłócili?“
Co tu gadać: każdy ciągnie do swoich. Miłe są małe dzikusy, miło, że uratował i pomógł. Ale teraz, niech Klu-Klu rozpoczętą pracę prowadzi, bo już łatwiejsza, i sama sobie poradzi. A jemu by warto do domu.
Choćby na jeden dzień tylko. Pochodzić po swojej stolicy, zobaczyć pałac i park królewski. Tak dawno już tego nie widział.
No i w sprawie pomocy dla dzieci murzyńskich, wybrał się w podróż do Europy. Pojedzie na naradę z królami, co można jeszcze zrobić dla czarnych ludzi, żeby to już była wojna ostatnia.
Wsiadł na statek. Orkiestra gra. Dzieci stoją na brzegu rzeki z chorągiewkami — śpiewają, krzyczą: „niech żyje“, i nie po swojemu, ale w ojczystym Maciusia języku.
Płynie teraz Maciuś wygodnie. Ma piękną kajutę. Śpi na materacu. Znów szczęście się odwróciło.
Jest w porcie. Zanim okręt wyruszy, zamieszkał w hotelu.
— Co mnie znów spotka nowego? — pyta się, jakby wiedział, że jeszcze nie koniec.
I wcale się nie zdziwił, gdy nagle w nocy jacyś dwaj ludzie w maskach na twarzy, związali mu we śnie usta ręcznikiem, chustką przewiązali oczy, zarzucili płaszcz i bosego wyprowadzili. Szybko mknie samochód z Maciusiem.
— Młody król porwać mnie kazał, — domyślił się Maciuś. — Jestem w jego władzy.
I tak było właśnie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.