<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Król Maciuś na wyspie bezludnej
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze w Warszawie
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Naukowa w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Późna noc. W gabinecie królewskim cicho, tylko zegar tyka. Siedzi Maciuś przy biurku i raz jeszcze czyta list do królów.
Przed chwilą skończyła się narada z ministrami, gdzie ułożyli wspólnie notę do królów całego świata.
„Jeszcze nie zapóźno — pisze Maciuś. — Jeżeli młody król odwoła wojnę, możemy się pogodzić. Dosyć rozlewu krwi“.
I dalej:
„Jeżeli wróciłem z wygnania, gdzie żyłem spokojnie wśród dobrych ludzi, zrobiłem tak, bo nie chcę wojny. I niech tylko się uda zażegnać burzę, znów chcę oddać koronę, niech naród wybierze kogoś i razem z nim rządzi; ja nie chcę być królem“.
I dalej:
„Chociaż młody król źle mi życzył, nie mam do niego żalu. Wiele się nauczyłem i wiele zrozumiałem. Nie chcę się chwalić, ale mówię, że chociaż najmniejszy z królów, więcej wiem od niejednego z dorosłych. Bo dzieci nie są głupsze od dorosłych, tylko nie mają doświadczenia. Więc nawet wdzięczny jestem młodemu królowi, że dzięki niemu, zdobyłem doświadczenie i zahartowałem wolę. Młody król zna generałów, a ja znam i żołnierzy, on zna porządnych, ja poznałem i zbrodniarzy, młody król zna dorosłych, ja znam i dzieci. Młody król zna naród, kiedy się kłania i krzyczy: „vivat“, a ja wiem, jak żyje i pracuje, jak się kłóci i godzi, jak się opiekuje sierotą“.
Jeszcze Maciuś coś przekreśli w liście, coś doda, żeby ładniej było i zrozumialej. Na jutrzejszem posiedzeniu z ministrami się naradzi, i wtedy już wyśle list gotowy.
Ministrowie są teraz nowi. Ze starych pozostał minister wojny, minister oświaty i sprawiedliwości. Ale oni też się zmienili. Kiedy minister oświaty sprzedawał kurjery przed dworcem, poznał wielu chłopców i teraz ma więcej doświadczenia.
— Nie dziwię się — mówił podczas przerwy w posiedzeniu, kiedy pili herbatę — nie dziwię się, że chłopcy źle się sprawowali. Jedni mogą siedzieć spokojnie, a inni nie. Trzeba urządzać wycieczki, różne zabawy na boisku, muszą biegać i skakać. Bo inaczej uciekają ze szkół, sprzedają kurjery, biegają po ulicy, i skaczą do tramwajów.
I minister sprawiedliwości mniej teraz mówi o paragrafach i książkach:
— Jak byłem konduktorem, to się tak nauczyłem, że odrazu poznawałem, kto uczciwy i płaci za bilet, a kogo trzeba pilnować, bo się wśrubuje i za darmo chce jechać.
Spojrzał Maciuś na zegar. Sięga po listy.
— O, jest telegram od Klu-Klu.
Chciałaby przyjechać, ale nie ma czasu. Już czarni zaczynają budować domy murowane. Samych szkół murowanych już jest sześćset czterdzieści. Cieszy się Klu-Klu, och, jak się cieszy, że Maciuś żyje.
Jest list od smutnego króla:
„Teraz już nie będę głupi — pisze smutny król — nie dam się omanić“.
Oblicza Maciuś, ilu będzie miał przyjaciół, jeżeli się nie da uniknąć wojny. A na wszelki wypadek notuje różne myśli do odezwy do wojska, jeżeli będzie potrzebna.
Myśli Maciuś, czy nie byłoby dobrze wezwać lorda Puxa: Pux wie wszystko i bardzo mądrze prowadził obrady królów.
I pszczółki w głowie Maciusia tak fruwają, fruwają, i coraz coś sobie przypomina.
Byłoby dobrze napisać do nauczycielki, do latarnika. Niech nie myślą, że o nich zapomniał. I nagle przestraszył się, bo sobie przypomniał wielkie worki z listami, które wtedy czytał.
Wyszedł Maciuś do parku. Księżyc świeci. Tak ładnie i biało. Pamięta każdy kącik. Tu z ojcem jeździł na kucu, tu w malinach spotkał się z Felkiem, co też on porabia? tu puszczano fajerwerki, tu sadzawka, w której go szukali, kiedy uciekł na wojnę.
Wszystko niby tak samo, a inne.
— Czy to wszystko się zmieniło, czy ja się zmieniłem.
— A no — myśli Maciuś — wracam z tamtego świata.
I nagle okropnie mu się zachciało ślizgać. Wrócił do pałacu: łyżwy leżą na zwykłem miejscu, cały czas leżały.
— Gdzie ja wszędzie byłem — myśli Maciuś — a one na tem samem miejscu leżą.
Więc idzie i tak się ślizga sam jeden w parku królewskim na sadzawce przy świetle księżyca. Ma słuszność minister oświaty: jak się długo siedzi, trzeba się potem rozruszać.
Spał Maciuś długo: na królewskiem łóżku. A kiedy się obudził, zapytał sam siebie, czy to, co przeżył, było snem czy prawdą.
Koło południa list do królów został wysłany.
A królowie już wpierw wiedzieli, że Maciuś żyje, bo gazety o tem pisały. A no, niby się cieszą, choć są i tacy, którzy się nie na żarty zlękli. Bali się, co znowu Maciuś zacznie wyrabiać. Ale zaraz się uspokoili, jak przeczytali notę Maciusia.
Jasne było, że nie chce wojny.
Więc zaraz do młodego króla, żeby w tej chwili zatrzymał wojsko, bo będzie źle, jeżeli się odważy przekroczyć granicę państwa Maciusia.
A młody król aż się pieni ze złości. Chciał zacząć panowanie od zwycięskiej wojny, żeby go naród szanował. Bo naród już dawno nie chce króla. Ale dopóki żył stary król, więc niech sobie będzie. Ale dosyć tego dobrego. Wszędzie narody same rządzą, więc i oni chcą także.
— Cesarz Pafnucy mi pomoże — mówi młody król na radzie wojennej. Jeżeli wojsko zatrzymam, znów się zaczną bunty. Więc naprzód!
Chciał skończyć z Maciusiem, zanim tamci postanowią, co robić. Naprzód zwycięży, potem będzie gadał.
Generałowie niebardzo się cieszą, ale widzą, że tak źle, tak niedobrze, więc nie chcą brać na siebie odpowiedzialności.
Cała nadzieja w Pafnucym. A Pafnucy się zląkł żółtych królów. Bo i oni się przyłączyli do Maciusia.
— Poczekaj, toś ty taki, — mówi młody król: obiecałeś, a teraz nie chcesz?
— Nie chcę, i co mi zrobisz? Wypowiesz mnie wojnę, — dużo się boję. Wszyscy są przeciw tobie, bo jesteś intrygant. Nawet własne wojsko ciebie nie lubi. Pilnuj się, żeby cię nie zdradzili.
Pilnowanie niewiele pomoże, jeżeli jeden człowiek ma wszystkich pilnować. Sam król nic nie poradzi, jeżeli naród jest przeciwko niemu.
Cały świat się zbroi.
Widzą generałowie, że gorzej jest, niż myśleli. Zebrali się na tajną naradę bez króla.
— Więc przypuśćmy nawet, że nam się uda i pobijemy Maciusia. Rzucą się wtedy na nas inni królowie. Przecież nie można z całym światem wojować.
Tak mówi jeden. A drugi:
— Nie, moi kochani, nie pobijemy Maciusia, to darmo. Maciusia uwielbia wojsko, naszego nie lubią. My napadamy, a oni się bronią. I pamiętają dobrze naszą gospodarkę, kiedyśmy tamtym razem zwyciężyli. Daliśmy się im we znaki. Lepiej nie mówić o zwycięstwie, a co zrobimy, jeżeli przegramy.
Aż tu wstaje jeden najgrubszy generał i mówi:
— Ha, jeżeli żaden z was nie ma odwagi powiedzieć, co myśli, więc ja powiem za wszystkich. Jeżeli zebraliśmy się, więc nie, żeby się oszukiwać. Powiem otwarcie: zebraliśmy się na tajną naradę nie, żeby mówić, czy zwyciężymy. O tem mogliśmy radzić razem z królem...
Sapie — oczy mu na wierzch wyszły — czerwony, że strach — i kończy głośno, prawie krzyczy:
— Zebraliśmy się na tajną naradę, żeby zdradzić króla. Więc nie traćmy czasu, bo nas przyłapią.
Genarałowie źli, że tak odrazu powiedział:
— Kolego generale, nie ma pan prawa mówić za wszystkich. To co pan nazywa zdradą, może ktoś inny nazwać właśnie — jedynym dla króla ratunkiem.
— Ha, ha, ha — śmieje się gruby generał, aż mu się brzuch trzęsie — a czy król prosił, żebyście go ratowali? Nie, panowie, nie trzeba udawać. Nasza tajna narada jest przestępstwem.
— Więc co robić?
— Są dwie drogi: albo związać młodego króla i odesłać do Maciusia, albo zostawić go, a samym zwiać jaknajprędzej.
Generałowie radzą, a młody król już wie o wszystkiem. Ale nic nie może poradzić: ma przeciw sobie naród, żołnierzy, generałów i wszystkich królów.
Osiodłał konia i jedzie prosto do króla Maciusia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.