Królestwo Polskie 1815—31/Reduta Ordona

<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam Mickiewicz
Tytuł Królestwo Polskie 1815—31
Podtytuł Reduta Ordona
Pochodzenie Legendy, podania i obrazki historyczne
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1925
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Reduta Ordona.

Nam strzelać nie kazano. Wstąpiłem na działo
I spojrzałem na pole — dwieście armat grzmiało.
Artylerji ruskiej ciągną się szeregi
Prosto, długo, daleko, jako morza brzegi.
I widziałem ich wodza: — przybiegł, mieczem skinął
I jak ptak jedno skrzydło wojska swego zwinął.
Wylewa się z pod skrzydła ściśniona piechota
Długą, czarną kolumną, jako lawa błota,
Nasypana iskrami bagnetów. Jak sępy
Czarne chorągwie na śmierć prowadzą zastępy.
Przeciw nim sterczy biała, wąska, zaostrzona,
Jak głaz bodzący morze reduta Ordona.
Sześć tylko miała armat. Wciąż dymią i świecą,
I nietyle słów prędkich gniewne usta miecą,
Nietyle przejdzie uczuć przez duszę w rozpaczy,
Ile z tych dział leciało bomb, kul i kartaczy.

Patrz, tam granat w sam środek kolumny się nurza
Jak w fale bryła lawy, pułk dymem zachmurza;
Pęka śród dymu granat, szyk pod niebo leci,
I ogromna łysina śród kolumny świeci.
Tam kula, lecąc zdala, grozi, szumi, wyje,
Ryczy jak byk przed bitwą, miota się, grunt ryje,
Już dopadła: jak boa wśród kolumn się zwija,
Pali piersią, rwie zębem, oddechem zabija.
Najstraszniejszej nie widać, lecz słychać po dźwięku,
Po waleniu się trupów, po ranionych jęku:

Gdy kolumnę od końca do końca przewierci,
Jak gdyby środkiem wojska przeszedł anioł śmierci.

Gdzież jest król, co na rzezie te tłumy wyprawia?
Czy dzieli ich odwagę? czy pierś sam nadstawia?
Nie! On siedzi o pięćset mil na swej stolicy,
Król wielki, samowładnik świata połowicy.
Zmarszczył brwi — i tysiące kibitek wnet leci;
Podpisał — tysiąc matek opłakuje dzieci;
Skinął — padają knuty od Niemna do Chiwy.
Mocarzu, jak Bóg silny, jak szatan złośliwy!
Gdy Turków za Bałkanem twoje straszą spiże,
Gdy poselstwo paryskie[1] twoje stopy liże:
Warszawa jedna twojej mocy się urąga,
Podnosi na cię rękę i koronę ściąga,
Koronę Kazimierzów, Chrobrych z twojej głowy,
Boś ją ukradł i skrwawił, synu Wasylowy!

Car dziwi się — ze strachu drżą Petersburszczany,
Car gniewa się — ze strachu mrą jego dworzany;
Ale sypią się wojska, których Bóg i wiara
Jest car: car gniewny — umrzem, rozweselim cara!
Posłany wódz kaukaski z siłami pół świata,
Wierny, czynny i sprawny, jak knut w ręku kata.
Ura! Ura! Patrz, blisko reduty, już w rowy
Walą się, na faszynę kładąc swe tułowy,
Już czernią się na białych palisadach wałów.
Jeszcze reduta w środku jasna od wystrzałów
Czerwieni się nad czernią: — jak w środek mrowiska
Wrzucony motyl błyska, mrowie go naciska —
Zgasł: tak zgasła reduta... Czyż ostatnie działo
Strącone z łoża, w piasku paszczę zagrzebało?
Czy zapał krwią ostatni bombardjer zalał?
Zgasnął ogień. Już Moskal rogatki wywalał.
Gdzież ręczna broń?... Ach, dzisiaj pracowała więcej,

Niż na wszystkich przeglądach za władzy książęcej!
Zgadłem, dlaczego milczy, bo nieraz widziałem
Garstkę naszych, walczącą z Moskali nawałem.
Gdy godzinę wołano dwa słowa: pal, nabij;
Gdy oddechy dym tłumi, trud ramiona słabi,
A wciąż grzmi rozkaz wodzów, wre żołnierza czynność,
Nakoniec bez rozkazu pełnią swą powinność,
Nakoniec bez rozwagi, bez czucia, pamięci,
Żołnierz jako młyn palny nabija, grzmi, kręci
Broń od oka do nogi, od nogi na oko —
Aż ręka w ładownicy długo i głęboko
Szukała, nie znalazła — i żołnierz pobladnął!
Nie znalazłszy ładunku, już bronią nie władnął,
I uczuł, że go pali strzelba rozogniona —
Upuścił ją i upadł; nim dobiją, skona!...
Takem myślał, a w szaniec nieprzyjaciół kupa
Już lazła, jak robactwo na świeżego trupa.

Pociemniało mi w oczach, a gdym łzy ocierał,
Słszałem[2], że coś do mnie mówił mój generał.
Ony prze lunetę wspartą na mojem ramieniu,
Długo nazszturm[3] i szaniec poglądał w milczeniu;
Nakoniec rzekł: — Stracona! — Z pod lunety jego
Wymknęło się łez kilka; rzekł do mnie: — Kolego,
Wzrok młody od szkieł lepszy; patrzaj, tam na wale —
Znasz Ordona, czy widzisz, gdzie jest?... — Generale,
Czy go znam?... Tam stał zawsze, to działo kierował.
Nie widzę... znajdę... dojrzę... śród dymu się schował.
Lecz wśród najgęstszych kłębów dymu ileż razy
Wiidziałem[4] rękę jego, dającą rozkazy...
Wdzę[5] go znowu!... widzę rękę-błyskawicę,
Wywija, grozi wrogom, trzyma palną świecę,
Biorą go... zginął! O nie! Skoczył w dół, do lochów...
— Dobrze — rzecze generał — nie odda im prochów. —
Tu blask... dym... chwila cicho... i huk jak stu gromów!

Zaćmiło się powietrze od ziemi wyłomów,
Armaty podskoczyły i jak wystrzelone
Toczyły się na kołach; lonty zapalone

Nie trafiły do swoich panew. I dym wionął
Prosto ku nam i w gęstej chmurze nas ochłonął.
I nie było nic widać, prócz granatów blasku,
I powoli dym rzedniał, opadał deszcz piasku.
Spojrzałem na redutę... Wały, palisady,
Działa, i naszych garstka, i wrogów gromady —
Wszystko jako sen znikło! Tylko czarna bryła
Ziemi niekształtnej leży — rozjemcza mogiła:
Tam i ci, co bronili, i ci, co się wdarli,
Pierwszy raz pokój szczery i wieczny zawarli.
Choćby cesarz Moskalom kazał wstać, już dusza
Moskiewska tam raz pierwszy cesarza nie słusza!
Tam zagrzebane tylu set ciała, imiona,
Dusza gdzie? Nie wiem; lecz wiem, gdzie dusza Ordona.
On będzie patron szańców! Bo dzieło zniszczenia
W dobrej sprawie jest święte, jak dzieło tworzenia:
Bóg wyrzekł słowo: Stań się! Bóg i Zgiń! wyrzecze!
Kiedy od ludzi wiara i wolność uciecze,
Kiedy ziemię despotyzm i duma szalona
Obleją, jak Moskale redutę Ordona —
Karząc plemię zwycięzców, zbrodniami zatrute,
Bóg wysadzi tę ziemię, jak on swą redutę.

Adam Mickiewicz.









  1. Nowy król francuski po rewolucji 1830 r. przysłał do Petersburga poselstwo z prośbą o uznanie go za monarchę Francji.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Słyszałem.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – na szturm.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Widziałem.
  5. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Widzę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Mickiewicz.