Królestwo Polskie 1815—31/Rok 1830 — c.d.
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Królestwo Polskie 1815—31 |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1925 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Maj.
Od bitwy grochowskiej wodzem naczelnym Skrzynecki. Pyszny, zarozumiały, leniwy. Męstwo na polu walki nie okupi tych wad charakteru. Nieszczęsny wybór.
Wódz naczelny nie ma odwagi do czynu, nie ma wiary w zwycięstwo, nie ma dostatecznego wykształcenia wojskowego, ani nawet rozumu. Próbuje układów z Dybiczem.
A wojsko rośnie, jest pełne wiary i zapału, zdolni generałowie przedstawiają plany, zapewniające
zupełne zwycięstwo, — lecz Skrzynecki ich nie rozumie.
Bardzo mu miło być naczelnym wodzem, odbierać honory, dobrze jeść, bawić się w gronie przyjaciół, — pocóż to wszystko psuć jakąś wyprawą, której rezultat niepewny? Ani żądania sejmu, ani rozumne namowy nie działają na niego. Boi się odpowiedzialności, nie ma umysłu wodza, nie rozumie niebezpieczeństwa i nie pojmuje swego obowiązku.
Dopiero wieść, że Dybicz idzie na Warszawę, przeraża go i zmusza wreszcie do działania.
Polacy zwyciężają Gejsmara pod Wawrem (30 marca), a Rosena pod Wielkiem Dembem, wbrew woli nawet Skrzyneckiego, który chciał przerwać bitwę. Lecz dzielny pułk czwartaków pod Bogusławskim nie posłuchał.
— Co? mam nocować w błocie? — zawołał Bogusławski, który stał na bagnisku.
— Hej, bracia-wiara, tam nocować będziemy! — i wskazał wielkie Dembe, gdzie kwaterowali Moskale.
Rosen zaledwie uszedł, dzięki ciemnej nocy, a Skrzynecki odjechał, zostawiwszy wojsko, bo czekała smaczna wieczerza, spoczynek.
Pod Iganiami nie stawił się na czas, bo zaspał.
Obudził go dopiero huk wystrzałów. Naczelnego wodza!
Za te trzy zwycięstwa został bohaterem, on co się do nich wcale nie przyczynił i oparł się najlepszym planom zupełnego pokonania przeciwnika.
I teraz ani myśli ruszyć się z Warszawy, choć przeciwnik gromadzi siły i uderzy wkońcu na stolicę. Cesarskie gwardje oczekują chwili tryumfalnego wejścia do Warszawy.
Na te gwardje wyrusza wreszcie, zniewolony rozkazem rządu.
Stają naprzeciw siebie 18 maja pod Zambrowem. Skrzynecki przeważa ilością wojska i armat. Wojsko rwie się do boju, zwycięstwo prawie pewne.
Książę Michał, dowódca gwardji, zaskoczony, nie widzi dla siebie ratunku. Chyba, że Dybicz przybędzie na pomoc.
Ale Skrzynecki zwłóczy z uderzeniem. Nic pilnego. Daremnie błagają go generałowie, przekładają konieczność szybkiego działania. Daremnie!
Zostawia wojsko, wyjeżdża do Łomży, a książę Michał korzysta z takiej bezczynności i rozpoczyna odwrót. Cofa się najspokojniej, bo wojsku polskiemu niewolno uderzyć na wroga!
Dopiero na wieść o tem wstępuje męstwo w Skrzyneckiego, zrywa się do pościgu, niestety, za późno. Dybicz zachodzi z boku.
25 maja znalazł się Skrzynecki w Ostrołęce. Tu się zatrzyma. Rozproszone w pościgu wojsko musi się znów zgromadzić i wypocząć, on sam wyjeżdża do sąsiedniej wioski, gdzie czeka go miłe przyjęcie.
Na straży mostu w Ostrołęce pozostaje Bogusławski z czwartakami.
I spokój! Jakby żadne nie groziło niebezpieczeństwo; jakby Dybicza nie było na świecie.
Bawi się wódz naczelny: wieczerza, gra w karty, późne wstanie, śniadanie. Jakieś tam słychać strzały; po śniadaniu wyjdzie na wzgórek, skąd widać Ostrołękę, przekona się, co to znaczy.
Wtem na spienionym koniu wpada oficer z okrzykiem:
— Dybicz pod Ostrołęką! Most zajmuje!
Porwał się wódz, jak gdyby rażony postrzałem.
— Do broni! Naprzód! Piechota, jazda, artylerja, w ogień! Wszyscy naprzód! na wroga!
Sam na czele. Wiedzie ich do ataku z odsłoniętą głową, w poszarpanym kulami mundurze, wiedzie ich raz po razu, na kartacze, bagnety, na śmierć nieuniknioną, rozszalały, nieustraszony.
Most decyduje o wygranej bitwie: kto go zajmie, ten panem położenia; więc bój zapamiętały tu wre całą siłą. Skrzynecki raz po razu uderza na czele, żołnierz nie czuje głodu, pragnienia i trudu, podniecany komendą i przykładem wodza, biegnie naprzód i ginie; lecz nowe szeregi spieszą w ogień bez trwogi, a głos Skrzyneckiego rozlega się wciąż:
— Naprzód! naprzód! w ogień wszyscy!
Krwią spłynęły błękitne fale Narwi, pociemniały, — gęsto padają trupy do łożyska, woda je niesie het, z wieścią złowrogą. Aż słońce rozpalone pochyliło głowę, kryje się za bór czarny, a noc dobroczynna kładzie kres krwawym, morderczym zapasom.
Wódz naczelny zbiera starszyznę na radę.
Wrzesień.
Książę Paskiewicz oblega Warszawę. Ostatni bój na Woli.
Żołnierze giną w szańcach z bronią w ręku, ale się nie poddają: nie chcą przeżyć klęski. Magazyn z amunicją wyleciał w powietrze. Piotr Wysocki ranny, wzięty do niewoli.
Wodza naczelnego niema. Skrzynecki usunięty od władzy zbyt późno, następcy jego nieudolni. Kraj sił ma jeszcze dosyć, i woli, i męstwa, — ale potrzeba wodza. Wodza niema.
Władzę, jako prezes rządu, objął człowiek marny, pyszałek, o sobie jedynie myślący, generał Krukowiecki. Ufają mu, jak niegdyś wierzono Skrzyneckiemu, a on szuka drogi dla siebie.
Mimo to wojsko nie traci nadziei: czuje w sobie tyle zapału. Warszawa może stać się grobem dla Moskali, tylko wytrwajmy wszyscy aż do śmierci.
Stary wojak Sowiński, generał bez nogi, którą stracił w r. 1812, sam prosi o dowództwo w miejscu najniebezpieczniejszem.
Powierzono mu Wolę.
Obiecuje, że fortyfikacji nie odda, chyba razem z życiem.
Sto dział moskiewskich grzmi tu nieustannie, sypie ogniem, gradem kartaczy. Czarne mrowie piechoty wdziera się na szańce, reduta Ordona wysadzona prochem, aby się nie dostała w ręce nieprzyjaciół.
Dokoła Sowińskiego zacieśniają się wrogie zastępy: dwadzieścia kilka bataljonów na trzy polskie.
Sowiński walczy oparty o mur kościółka, do obrony ma jedno działo, przy którem skupia się gromadka mężnych.
Tu zginąć muszą.
Bronią się rycerze śmieli,
Lecz co chwila ich niestaje;
Wreszcie wszyscy wyginęli —
I Sowiński sam zostaje!
Sam został, lecz nieugięty,
Przed przemocą się nie zniża.
Poszanowaniem przejęty
Dowódca wrogów się zbliża.
— Krzycz: pardon! — zdala go wzywa,
Szaleństwem jest śmiałość taka. —
Sowiński pierś mu przeszywa:
— Oto jest „pardon“ Polaka!
Zginął ostatni, wsparty na armacie, walcząc bez trwogi, póki serce biło.
Wola została zdobyta.
Nagle grzmot dział umilknął. — —
Co to znaczy?
Warszawa się poddała...