Kronika tygodniowa, Kurier Warszawski 1881, Nr 28


Kronika tygodniowa - Kurier Warszawski, rok 1881, nr 28, dnia 5 lutego


Wspomnienia o p. Tissocie – i – jego listy z Paryża. - Co „zmalował” kronikarz „Niwy” jako romansopisarz. - Listy p. Goldfedera, jego przyjaciół i wrogów. - Niezdecydowanie się prasy wobec nadużyć miejskich i wiejskich. - Projekt „Wystawy... starożytności” w Lublinie.


W końcu roku zeszłego czy na początku bieżącego spotkał! nas honor. Popularny turysta, p. Tissot, raczył odwiedzić Warszawę.

Witaliśmy go jak Mesjasza. Jedni - jako największego podróżnika, drudzy - jako najsławniejszego literata, inni jako przedstawiciela Francji, który miał zbadać rzeczy na miejscu i - zdać o tym szczegółowy raport...

Jeszcze inne - nie znające się ani na podróżach, ani na literatach - witały w p. Tissocie przystojnego mężczyznę. Byli zaś i tacy, którzy myśleli, że pan Tissot specjalnie zajmuje się robieniem - ludzi wielkich, ogłaszając po Europie czyny zwykłych miernostek.

Przeżyliśmy chwile uroczyste. Każdego wieczora celebrowano jakiś raut z wystawieniem pana Tissota, a damy i panowie, we frakach, białych krawatach, dekoltowanych sukniach, słowem: wszyscy - składali hołdy p. Tissotowi na nutę:


Przed tak wielkim korespondentem
Upadajmy na twarze!...


Potem p. Tissot - raczył nas osierocić, lecz schwytany za serce uprzejmością, jaka go nigdzie nie spotkała, postanowił - uszczęśliwić nas na dwa różne sposoby.

Naprzód - opisem swego pobytu w Warszawie.

Po wtóre - swymi korespondencjami z Paryża, przeznaczonymi wyłącznie dla Polaków.

Obie te wiadomości zachwyciły naród.

Od tej pory nie będziemy już negowani jak Lapończycy! Paryż i Europa dowiedzą się, że na ziemi istnieje jakaś Warszawa, w której p. Tissot był i w której robił - spostrzeżenia. A Rzeczpospolita Francuska...

Ale... o tym cicho!... nie zdradzajmy tajemnic stanu...

Takie miały być płodne skutki pobytu pana T. w Warszawie. Co się tyczy jego korespondencyj z Paryża, na tych opieraliśmy jeszcze śmielsze nadzieje. Byliśmy pewni, że teraz już - poznamy do dna życie rodzinne, towarzyskie, ekonomiczne, moralne, umysłowe i polityczne - wszystkich klas stolicy świata. Wszystkich!... Zacząwszy od sławnej pamięci gałganiarzy i uliczników paryskich, a skończywszy na prezydencie Rzeczypospolitej i różnej barwy kandydatach na jego posadę.

Jakoż pani Tissot wziął się do rzeczy z energią.

Długi pobyt w Niemczech i studia nad tamtejszą filozofią zrodziły w p. Tissocie smak do metody historycznej. Więc w pierwszych listach dał nam ten podróżnik obraz dziejów Paryża w jego największych geniuszach, jakimi byli: Blanqui, Heine, Musset i pewna dama, która przed wojną sewastopolską prowadziła dom otwarty.

Po tej przegrywce miał p. Tissot dać nam obraz dzisiejszego Paryża. Ale, o bogi!... właśnie w chwili, kiedy podobna idea zbudziła się w duszy p. Tissota - spadł śnieg, ścisnął mróz i... Paryż zamarzł!

Cały Paryż, całe te dwa miliony mieszkańców, wszystkie akademie, fabryki, szkoły, instytucje przemysłowe i dobroczynne, krótko mówiąc - wszystko zamarzło!...

Został tylko p. Tissot, który nie mogąc już pisać o nieistniejącym Paryżu, a jednak chcąc oświecić polskie nieuctwo, napisał - zgadnijcie o czym?...

Oto - o Kaukazie!... Z Paryża o Kaukazie!... Na podstawie książki świeżo wydanej, co tak wzruszyło odnośnego redaktora, że aż udzielił znakomitemu współpracownikowi - wnuszenije.

W listach następnych zechce zapewne p. Tissot zapoznać nas z Syberią, Chinami, Egiptem i tym podobnymi krajami, o których nie mamy pojęcia. Otóż proponuję (dla oszczędzenia p. Tissotowi wzroku przy czytaniu „najnowszych podróży" po krajach nieznanych), ażeby: wielbiciele i wielbicielki pana T. wysłały mu tych naszych rodaków, którzy nie tylko „nieznane kraje" widzieli na własne oczy, ale robili tam studia naukowe.

Spodziewamy się, że przy ich pomocy nie zbraknie p. T. materiału do dalszych korespondencyj „z Paryża". A ponieważ utalentowany autor ma także zamiar opisać i Warszawę, radzimy więc, aby przetłumaczono mu etnograficzne dziełko śp. Szobera pod tytułem: Podróż po Warszawie, i takowe wysłano do literackiego użytku.

Tym sposobem p. Tissot zapozna się bliżej ze społeczeństwem polskim, o którym musi mieć opinię bardzo lada jaką, jeżeli siedząc w Paryżu, zaszczyca nas listami o... Kaukazie.

W chwiili gdy Paryż zamarzł, a ludzkość z obawą i (nadzieją pyta: czy będzie jaka inna stolica świata - i - które z miast dostąpi tego honoru? w tej chwili Warszawa - poczyna dawać znaki życia.

Owe znaki nie dzieją się bynajmniej wedle zakonu „Prawdy", która dowodzi, że te narody, a więc i te miasta, "żyją", które - „myślą". „Myśl, a będziesz" - mówi „Prawda".

Na to zaś odpowiada Warszawa

- Ja na myślenie nie mam czasu i bardziej smakuje mi zasada: „Rób skandale, a będziesz!..."

Ściśle biorąc, to ani Warszawa, ani nikt nie robi? skandalów. Zrobiły się one same, przypadkiem, z winy pewnego ambitnego dziennikarza.

Kronikarz „Niwy" - który chce zdawać egzamin na nowelistę a la Gaboriau et Comp., Walery Przyborowski i inni - napisał powiastkę kryminalną.

Był sobie - mówi kronikarz - niejaki pan X-er, finansista, który od wielu lat robił interesa pieniężne z panami Ypsylonerami, przemysłowcami. Trzeba nieszczęścia, że ten p. X-er pokłócił się ze swoim buchalterem, który dla dokuczenia pryneypałowi przeszedł do innego finansisty, pana Zetaua, i - zdradził przed nim tajemnicę niektórych finansowych operacji p. X-era.

Między innymi powiedział ów buchalter, że p. X-er, finansista, w stosunkach z pp. Ypsylonerami, przemysłowcami, popełnia „omyłki" w rachunkach, skutkiem czego pp. Ypsylonerzy, nie wiedząc o tym, stracili kilkadziesiąt tysięcy rubli, które p. X-er zyskał.

Tyle napisał kronikarz „Niwy" i był ogromnie kontent, że udało mu się stworzyć tak kryminalną historią.

- A co - mówił chodząc po mieście - zły pomysł?... Gaboriau umarł ze zgryzoty, a Przyborowski - już mi się nie kłania!...

I był pewny, że jego powieść jest genialną fantazją.

Już obstalowaliśmy honorowy obiad dla świeżo upieczonego autora - już „Echo" zobowiązało się raz na tydzień robić sprawozdania z jego kryminalnych romansów - już „jedno z pism" miało otworzyć gościnne szpalty na zbesztanie nowego talentu - już Przyborowski zaczął obchodzić lasy, bagna i trupiarnie w celu napisania jeszcze kryminalniejszej powieści, gdy wtem... P. Goldfeder, współczesny finansista warszawski, wystąpił z artykułem, w którym dowodził, że aczkolwiek on jest X-erem, opisanym w „Niwie", wszelako tak brzydkich interesów, o jakich mówiła „Niwa", on nie popełniał. To wymysł jego współzawodnika, p. Zetaua!

Po liście p. Goldfedera wystąpili dwaj przemysłowcy z Pabianic, pp. Krusche i Ender, którzy twierdzą, że oni są opisanymi w „Niwie" Ypsylonerami, że - między nimi a p. Goldfederem istniały stosunki pieniężne i niejakie różnice w rachunkach, ale że różnice te są „drobne i wszędzie trafić się mogą". Dodali w końcu, że kwasu tego narobił pewien młody człowiek, który wystąpił „z interesu" p. A. Goldfedera i zaangażowany został do p. Wilhelma Landau, współzawodnika i nieprzyjaciela p. G.

W trzecim akcie ukazuje się - niejaki p. M. Lubawski, który twierdzi, że on jest buchalterem opisanym w „Niwie", ale że „drobne różnice" między firmą A. Goldfeder i firmą Krusche i Ender dosięgają cyfry 20 000 rs.

Takim to dziwnym trafem ambicja kronikarza „Niwy" narobiła ciężkiego zmartwienia finansistom, przemysłowcom i buchalterom!

Nie koniec na tym. Los bowiem - jak gdyby chcąc przekonać, że on jest najlepszym powieściopisarzem, wmieszał do gry i p. Wilhelma Landau. Finansista ten został okradziony na setkę tysięcy rubli, a jego inkasent otrzymał tak silny cios toporem w głowę, że aż krew z sieni bryzgnęła do kantoru, podobno już zamkniętego.

Same cuda!...

Kronikarz „Niwy" sinieje z żalu, a Przyborowski pisze romans taki kryminalny, że jego dom, jak rzeźnia, ma być poddany dezynfekcji, zaopatrzony w kanały, wodociągi itd.

Zaś „jedno z pism" chce kronikarzowi „Niwy" wystylizować pochwałę, jako talentowi, z którego już - nic nie będzie.

Dziś sprawa między pp. Goldfeder et Comp. jest całkiem zagmatwana i tylko śledztwo mogłoby ją wyjaśnić. Panowie ci robią wrażenie znakomitych gimnastyków, którzy jak zaczną wspólnie wywracać kozły, tak w wirze tym ginie wszystko: ręce, nogi, głowy, barwy odzienia i - tworzy się jedna, szara kula.

Swoją drogą każdy z interesantów upewnia, że on ma słuszność i że działa w dobrej wierze. Zatem - wszyscy ci panowie mają słuszność, ich zaś drastyczne artykuły oparte są na nieszczęsnym nieporozumieniu, które trwoży publiczność, a giełdę - strasznie gorszy.

Sprawę tę skończyć należy tak czy owak. Albo przed sądem kryminalnym, który ukarze winowajców, albo przed sądem - honorowym, który pogodzi zwaśnionych.

Waśń, osobliwie między ludźmi fachowymi i zdolnymi, jest rzeczą szkodliwą. Niech więc strony pojednają się, a dla ukarania swojej literackiej popędliwości, niech - wygłoszą trzy publiczne odczyty na cele dobroczynne.

Jeden z panów mógłby nauczać - buchalterii.

Drugi - przedstawiłby ogólną teorią operacji finansowych: korzystnych i mniej korzystnych.

Trzeci - mówiłby o arbitrażu, czyli: o sposobach najkorzystniejszego operowania kapitałami.

Pomimo naszą argumentacją niektórzy sądzą i sądzić będą, że kronikarz „Niwy" nie pisał fantastycznego romansu, ale ogłosił fakt, czyli jak się u nas niekiedy mówi: „ujawnił nadużycie".

Prasa nie czekała na listy p. G. et Comp., ale powtórzyła artykuł „Niwy", wzbogacając go tu i ówdzie własnymi uwagami.

Prasa jest w porządku.

Podobne nadużycia to kląska kraju, to choroba, która toczy narodowy organizm, i powiedzmy prawdę: gnoi się w ostatnich czasach. Należy więc ostrzegać opinię publiczną, budzić ją i tłumaczyć, że: ludzie, którzy w jakikolwiek sposób wyzyskują bliźnich, są ludźmi złymi i że pobłażać im nie wolno, pod karą upadku moralnego i materialnego.

Ale prasa przy ogłaszaniu takich faktów powinna być idealnie bezstronną, tj. wytykać nadużycia wszędzie - gdziekolwiek one zachodzą. Niech wobec występku nie istnieje klasyfikacja ludzi na starozakonnych i chrześcijan, ...erów i ...s k i c h, finansistów i obywateli ziemskich.

Tymczasem tak nie jest. Awantura warszawskich finansistów grzmi jak głos dzwonu po wszystkich pismach. Ale awantury „ziemiańskie" pokrywają się dyskretnym milczeniem albo ogłaszają się w formach złagodzonych.

Niedawno „Gazeta Kielecka" napisała, podobno bajkę, o właścicielu majątku, który pragnąc, aby dobra jego wystawiono na licytacją i w ten sposób zepchnięto część długów -nie płaci rat Towarzystwu Kredytowemu Ziemskiemu.

Natomiast raty te płaci wbrew kontraktowi dzierżawca, ponieważ boi się pożądanej przez właściciela licytacji. Ów dzierżawca jest zarazem wierzycielem i przy wystawieniu majątku na sprzedaż może stracić swój kapitał.

To opowiadanie „Gazety Kieleckiej" ma być fałszywe, ponieważ między wierzycielem i właścicielem są jakieś poboczne rachunki. Fakt przecie należało rozgłosić, w nadziei, że miejscowa opinia dojdzie ładu - niewinnego zrehabilituje, a nadużyciom kres położy.

Pisma jednak milczały, a jedno z nich, donosząc o fakcie, zaczęło od słów: „To pewnie wyjątek!..."

Co za wyjątek? To nie wyjątek, ale skarga na wyzyskiwanie, to nieszczęście dla dzierżawcy, a wstyd dla właściciela. Sprawa p. Goldfedera et Comp. jest także „wyjątek" - a raczej: zbiór wyjątków. A jednak pisano a niej gęsto, wyciągnięto sens moralny i zmuszono interesowanych do wyjaśnień. Publiczność już wie, gdzie się pali, i ręki tam nie włoży.

A może pisma trzymały „wyjątek" kielecki w tajemnicy dlatego, aby nie kalać gniazda?... Lecz któż kala gniazdo: czy ten, kto krzywdzi dzierżawców i chce skrzywdzić wierzycieli, czy ci - którzy domagają się sprawiedliwości?...

Występek jest zawsze występkiem, czy chowa się za szyld handlarza, czy za herbowną tarczę. Ale staje się groźnym niebezpieczeństwem wówczas, gdy opinia zmuszoną jest do milczenia, czy to przez obawę, czy przez niewczesny sentyment.

Złe to gospodarstwo społeczne, gdzie jedno pochodzenie albo zajęcie jest jak pręgierz, na którym wszystkich uważa się za zbrodniarzy, a inne pochodzenie i stanowisko jest jak forteca, w której ukrywać się może nawet występek. Lepiej będzie, jeżeli każdy obywatel kraju bez względu na wygnanie, fach i rasę przekona się, że opinia publiczna mierzy jego cnoty i grzechy, ale nie długość brody albo surduta.

Surdut można obciąć; krzywdę trudno naprawić.

Lublin chce mieć wystawę, ale swoją własną, lubelską. Nie będzie to wystawa przedmiotów do nauczania służących ani wystawa lubelskiego przemysłu, ani wystawa lubelskiej sztuki, ale - wystawa „starożytności".

W tej kwestii Lublin, pamiętający czasy Leszków, podobny jest do człowieka, który nosi czapkę na głowie, a szukaj jej po całym domu.

„Starożytności" tych dostarczy okoliczne obywatelstwo. „Tam - mówi organ miejscowy - znajdują się odwieczne gobeliny (i makaty - owdzie starożytny zegar - gdzie indziej misternie wyrobione modele naczyń (?...), w innym miejscu zbiór pucharów (!...) pamiętających czasy Augusta III, a nawet - w pewnym miejscu... trzewiczek królowej Bony (!...)."

Ciekawy jestem, jaką korzyść obiecują sobie lublinianie z obejrzenia „makat", „gobelinów" - a choćby nawet owych misternie wyrobionych naczyń"?... Wiadomo mi, że ludzie tamtejsi zawsze pasjami lubili bony, ale na co przyda się im - „trzewiczek królowej Bony"?!...

W każdym razie wystawa byłaby charakterystyczną. Dowiodłaby ona prawdy starej jak świat, że:

Gdzie przeszłość zostawia tylko „zbiór pucharów" i „trzewiczki" jako jedyną spuściznę, tam teraźniejszość ma do pokazania bardzo niewiele.

Chciałbym Lublinowi wyświadczyć usługę i dlatego powiem:

Dajcie spokój „naczyniom", „pucharom", „trzewiczkom", bo one ani was zbawią, ani zabawią. Gdybyście poza obrębem „naczyń" nie mieli nic więcej do pokazania, byłoby źle. Na szczęście, jest lepiej.

Macie pewniejsze tytuły do sławy i „misterniejsze modele" do naśladowania. Posiadacie obywateli, którzy w epoce powszechnego letargu troszczyli się o rozwój rolnictwa i utrzymanie solidarności.

Macie takich, którzy zakładali ochronki miejskie i wiejskie - wyrabiali kredyt sąsiadom - przeprowadzali projekta czytelni ludowych - pisali ustawę emerytalną dla oficjalistów - urządzali zabawy dla służby - leczyli chorych włościan - uczyli ich dzieci...

Oto wasza „wystawa".

Nie zasłaniajcie jej „pucharami z czasów Augusta III" - „trzewiczkami Bony" i - „misternymi naczyniami", które niech odpoczywają w kącie...

Lada milioner zasypie waszą „wystawę" jeszcze „starożytniejszymi" okazami, które dziś sprzedają na wszystkich jarmarkach. Ale cnót obywatelskich nie zdoła zakryć owym „misternym naczyniem", które..; chcecie pokazywać Lublinowi jako specjał.