Krople czary/Część pierwsza/Wstęp
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Krople czary — Część pierwsza |
Wydawca | Paweł Rhode |
Data wyd. | 1865 |
Druk | A. Th. Engelhardt |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część pierwsza |
Indeks stron |
Ujrzał téż i niektórą wdowę ubożuchną wrzucającą dwa pieniążki.
I dano mi trzcinę podobną lasce, i rzeczono mi: wstań, a zmierz kościół Boży — i ołtarz i modlące się w nim — a sień która jest przed kościołem wyrzuć precz, albowiem dana jest poganom. —
Jak nowonarodzoną gwiazdę ujrzałem postać wschodzącą z kończyn widnokręgu. — Uczułem że będę nieśmiertelny, bom nieśmiertelną ukochał — i kołomnie z prochu dźwigali się męże i widmo Chrystusa bielało nad niemi w powietrzu. — — Zamknąłem oczy i padłem twarzą na ziemię wśród zmartwychwstających.
Wszystko jest kalectwem w naturze Moskiewskiej! —
Kiedy potop olbrzymich hord, zalewających świat Europejski, wędrówką ludów nazywany, opadać począł; i na kilka odłamów rozpadnięty zdał się poruszać jak hydra poćwiertowana mieczem dziejów ognistym — utorowaną była przezeń, po zburzeniu spruchniałéj potęgi Rzymskiej — droga krzyża. — Mijały już chwile — kiedy jedno państwo lub jeden człowiek opanowywały i porywały w żelazne, magnetyczne objęcie przemocy całe ludów przestrzenie, mianując się głową ich tułowu — jak Aleksander Wielki i Roma — i z końcem téj chwili poczyna się zaród średnich wieków — odtąd massy, na nowo przebudzają się do poczucia pewnych plemiennych samoistności — niektórzy z jedynowładzców kuszą się jeszcze o to — ale jeden tylko Karol Wielki na przestrzeń życia swojego, mieczem, księgą ustaw i nową ideą, potrafił rozciągnąć ten rodzaj panowania nad światem, i jakgdyby przeczuciem tego posunięcia się naprzód ludzkości, spełnił niepolityczny podział swojego państwa… Bo dzikie hordy, na ukończeniu barbarzyńskiego pochodu po gruzach starego świata, z czcią symboliczną w korycie odwróconej rzeki pochowały tego, co im przewodniczył — a z nim i dawną ideę państwową, której pierwszą wróżbą było rozdzielenie państwa Rzymskiego — odtąd, odosobnione więcéj narodowości, pod wodzą swoich jedynowładzców, łącząc się i rozdzielając plemiennie osiadają w nowych siedzibach — i jedni (a tych najmniéj) patrzą w niebo, inni spojrzeli po ziemi — i co który z ludów pochwycił, imał sępimi szpony, a wśród nich na nowo wylęga się prawo pięści. — I hord tych odłam jeden cofa się w dawne siedziby, inny zostaje na błoniach pobojowisk, a reszta obejmuje ziemie, których ludy wyparła i wymordowała, lub zagarnia nowe jeszcze, ponętne sobie krainy i w nich z témi, których tam zastała, osiada, zlewając się niekiedy z niemi w jedną całość (Chińsko-Tatarską) Tytaniczną, jaką tylko czas i wyższe zrządzenie utworzyć zdolne — odtąd, ludy te idą przez długą pracę wieków, niewiedząc o tem, dawszy sobie dłonie do jednego celu — do postępu jednéj chrześciańskiéj rodziny narodów — a jeźli jądro narodowości w zarodzie dusz ich tkwiące, różnémi pchnęło ich drogami; drogi te jednak u wspólnego zbiegły się celu — wszech rzek Oceanu, bo zagłębiwszy się w dzieje świata, niemożna niepoczuć niewidzialnéj ręki Opatrzności, Boga dziejów, — który obdarzywszy każdego i wszystkich wolną wolą — wiedzie jednak niewidzialnie potok dziejowy właściwém mu korytem. — I niemogłoby być inaczéj, choćby ze względu na słabszą i pokrzywdzoną część ludzkości. — I jedne ludy osiadły wschód, inne zachód Europy — i drgają przyciągającą lub odporną, jakby przekazaną siłą ku sobie. Roma (szczep Romański) rozpadła się na trzy części, dziedziczki swoje — trzy sieroty Romy, mające unieść szczątki jéj spiżowego języka, jedyną (prócz mamutowych ruin) pozostałość, do dziejów świątyni. — Z tych jednéj — z okiem ognistém jak stal kindżału, i pochodnią zapału w namiętnéj duszy, która łatwo w furyę zemsty się zmienia, przeznaczono było z żelazném berłem potęgi, kiedyś w odległej przyszłości stanąć na hydrze świata — ale pycha i zawiść, acz w fałdach świątobliwości zdziałały, iż rozdarła własne swe łono — i nagle skarlała, jak nagle wzrosła — bo przeciw słowom Chrystusa, słowo jego nie miłością lecz przekleństwem i ogniem szerzyła, każąc zasługi Chrześciańskich męczenników — a przeto miecz ognisty w świat wymierzony, w nią ugodził i zniéj powstało robactwo, które ją rostaczać miało, że jak orle z złamaném skrzydłem, wężem pełznąc, podrzuca się gwałtownie — lecz nieulata. I potęga jéj znikła w ciemnościach Eskuryalu... Wtóréj sierocie Romy wolno było w namiętne ramiona objąć kolumny jéj gruzów, i wkopany w nie krzyż olbrzymi otoczyć wonnémi splotami włosów swoich — i z pieśnią na ustach poglądając w ideał, strzedz Romy, po raz wtóry Pani świata — mniéj ponura i dzika niż pierwsza siostra, niemniéj namiętna, przeczuciem cudném wzięła w siebie piękności ducha Greckiego aureolą Chrześciaństwa ubłogosławione i zdała się kwiatem ludzkości — natchnieniem i gracyą bez końca — lecz lud ten zwolna, nie z mieczem ni sztandarem w dłoni, lecz z sztyletem zawiścią chytrą zatrutym, rzucił się na siebie, i pod kilką ciemięzcami rozerwał nikczemnie — drgając ku jednéj całości — lud ten nieszczęśliwy zabija, lub sam pada, przeto na resztę braci niezawoła: Wstań! ale czeka aż jemu pomogą. — Trzecia sierota Romy, uśmiechnięta gwiazda zachodu, najwięcéj życia i walki miała w sobie — czyn i waleczność zdały się jéj celem — każden ruch jéj acz gwałtowny — napiętnowany tém co późniéj zaklęła w bożyszcze swoje w słowie: Honor! — raz nawrócony lud ten garnie się do krzyża — długo jęczy pastwą tyranów, ale w końcu jak lew budzi się zwolna i strząsnąwszy pył niewoli z głowy swojéj — straszniéj i wściekléj niż Bogowie Romy, — okazał ciemięzcom świata czém wolność niewolnika, a w nemezie hystoryi przekleństwo tyranów — i z okruchów pęt swoich rozsiał nasiona wolności po globie — godłem jego był kogut (gallus gallicus) jako śmiały i zapalający się — na śmierć lub tryumf lecący, i czujnie piejący o jutrzni na zaparcie Piotra — a u nas prostota stawiała instynktem ptaka tego na krzyżu przy drodze? — Kogut ten nagle zolbrzymiał w orła, w którego mocy było zwalczyć hydrę niewoli, i uwolnić wszystkie ofiary — ale wąż pychy skrępował lot jego i runął sam w przepaść ciemności — a nic prócz jęku i przekleństw niezrodziła wielkość jego, bo nic bezpośrednio dla nikogo niezrobił — i przeto spruchniał piekielną zgryzotą upokorzenia! Przykuty do skał Prometeusza! — — — W pośródku Europy zaś osiadły ludy jasnowłose, barczyste — dzikie, gwałtowne i tajemnicze jak szum borów sosnowych, wiejący niemym głosem wędrującéj groźnej Sagi (szczep Germański). Lud ten tak w czasach barbarzyństwa, jak późniéj, gdy swe barbarzyństwo apostolstwem udrapował, kosztem innych ludów, jak najbardziéj się rozszerzać pragnął. Moralność jego i dobra wiara z czasem nikła coraz bardziéj — raz przyjąwszy światło wiary, zapragnął w Chrześciaństwie przedstawiać upior Cezara — a kiedy Karol Wielki upuścił podwójne berło nad hydrą Germańsko-Romańską — ostatni z nich postanowił być wyobrazicielem téj myśli — i w imię wiary świętéj, własną szerzyli potęgę, (do czego wiara pozorem im była — ) jedną ręką mieczem Cezarów stalowym, a drugą w habit żelazny mnicha okutą, barbarzyństwem nietylko nie katolickiém, lecz niechrześciańskiém, chcieli apostołować Chrześciaństwo.
W obec tych szczepów Europejskich stanął trzeci w wschodnio-północnéj części Europy; lud inny, którego źródła biją gdzieś w zamierzchłych dziejów oddali a różni wróżą je różnie. Między nim a tamtémi przepaście — i ztąd wszystkie następstwa dziejowe. Był to szczep Słowiański — od początku swego znaczył w dziejach zawsze raczéj jako lud ofiary i poświęcenia się przy waleczności swojéj, niźli jako lud inicyatywy, przeto Rzymianie już urągając mu w swéj potędze zwali go ludem niewoli — i lud ten potykał się nieraz z panterami cyrków. To plemię jak rój pszczół ciągnące gromadnie, rozłożyło się w ziemi, opanowanéj przez siebie spokojnie i miłościwie, ziemi którą pokochało jak drzewo, co zniéj wydarte — ginie. Rzesze te mają już w pogaństwie coś błogosławionego, Bogiem sławionego, przeczuwającego Chrystusa, w charakterze swoim. Gościnnie zasiadły na swoich obszarach jak patryarchów potomki, a cztery twarze światowida poglądały ku całemu światu — bronić swego, nie pragnąc cudzego zamierzając. — Przyjąwszy Chrzest żył według słowa, w dobréj Sławie i stał się też Słowiańskim — a słowo ciałem — czynem — stało się wśród niego, tak jak stać się miało wśród ludów. — On rad był od razu na jego przyjęcie, jak dobra rola acz płakał z żalu za swémi prastarémi Bogami. Spokojność i cicha, pobożna rzewność — miłość roli i niepodległość na niéj, przy czystości sumienia — to wieczne i odwieczne cechy psychologiczne szczepu słowian. — Acz nosi w sobie zgubne ziarno waśni i rozdwojenia, podejrzliwości i braku wytrwania, choć ma niebezpieczną opieszałość przy wszechstronném uzdolnieniu, a krzywdy doznane, choć przebaczy, rzadko zupełnie zapomina — mimo tych braków plemię Słowiańskie czuje pokrewieństwo swoje w dziejach — miłość jego trwa i pod jarzmem tyranów, i czując się ogniwami jednego łańcucha, wie, że nań przyjdzie wielka kolej w historyi — pomimo że niebranie szatanów, coby go zawsze różnić dla wiecznego ujarzmienia pragnęli, pomimo innych, którzy go kusili, jak Mikołaj, car nie słowiańskiéj lecz tatarskiéj hordy, która pod Słowiańskość się podszyła, który pod firmą Panslawizmu z jednéj, a zagarnięciem Carogrodu z wtóréj strony, chciał świat ścisnąć w ojcowskie objęcie niedźwiedzia, a struwszy się tą ideą, innym ją na truciznę ich przekazał — mimo tego — plemię to czuje głęboko siebie i powołanie swoje w ludzkości. Pomimo braku porozumienia dostatecznego kiedyś jedna iskra, te światy jednakiéj palności zapali — choć nawet między sobą ma plemie to takich, coby go rozbratać chcieli — znikczemnieją oni, i nic prócz hańby nieostanie po nich — a od iskry téj wstaną pożary, których łóna rozświeci ciemności świata — bo plemię to wyzyskiwane i gorszone, plemię, któremu żądłami węży wypalają wzrok, ducha by niewidziało swéj przeszłości — poczuje się! w imię Chrystusa poda sobie dłonie, a niezawisłe i samodzielnie pod jednego ludu moralném przewodnictwem, stanie kiedyś, klęskami swémi mądre i silne w obec świata — i za innych jeszcze się upomni. — Mrzonka! nie jeden krzyknie — zaprawdę — złe li czy dobre jest mrzonką według praw świata?... Ludy te zleją się sercem i myślą — tak jak je rozćwiertowano — zestroją się w całość ładu — (Łado bożyszcz Słowiańskie) aż harmonia narodów jak odwieczna sfer harmonia, wedle swych przeznaczeń, nie cudu cudem, lecz własną siłą, pracą i wolą miłościwą poleci wieńcem wieków dokonanych opasać stwórcę swego i u stóp jego wtórą harmonią nieśmiertelną dokonania grać w wieczności!... Zapewne wiele jeszcze wody — (i krwi niemało) upłynie pierwéj — ale prawdę zły i dobry czuje w szpiku kości swoich. — Wśród rzesz słowiańskich, jak matka pszczół, lud jeden „między dwoma morzami“ u stóp Karpatu się osiedlił — serce to ludów słowiańskich. Niebawem o jego zasługach i mękach — błędach i pokucie — świętości i posłannictwie wśród świata, mówić tylko będzie bluźnierstwem — boć dzieje jego — są już w genezie świata, żyją iskrami czynu i pieśni — a do téj karty zbliży się każde pokolenie a w milczeniu odczyta sprawy jego — i ujrzy, że On ludy zwraca, sam umęczon, w drogę Ewanielii, z któréj zeszły. — Lud Polski jest dziś kapłanem Boga w kościele Historyi — a czynnikami jego wszyscy, co go składają, głównie zaś ci, co światło wśród innych szerzyć mają — ludzie myśli, wieszcze i artyści — ci powinności mają najświętsze w obec narodu. — Wieszcz lub artysta Polski nie jest dziś już u nas tém, czém u innych ludów, gdzie poezya tylko estetyczną zabawą. — Wieszcz (czy artysta) Polski jest kapłanem prawdy i piękności w drogiéj ojczyźnie swojéj, której z dumą i szczęściem synem zwać się może — ale poezya przez niego okazuje ojczyźnie drogę prawdy do szczytu wiodącą, — pociesza braci, ostrzega, wzmacnia, namaszcza, opłakuje lub gromi. — Dzieło wieszcza lub artysty bynajmniéj nie jest jego zasługą — jeźli on jest wybranym, to w natchnieniu bożem przynosi z sobą anioła, którego głos mimowolnie dzwoni w jego sercu — głos ten w kolebce już głowę jego ubłogosławił słowiczą gerlandą motylich wspomnień, z pian i odmętów jego duszy młodzieńczéj wytryska dziewiczą tęczy aureolą, a męzkie czoło wieńcem piorunów pasując na cierpień rycerza, ciernie jego żywota przeplata cichemi przedświtów gwiazdami — a w blasku ich wiedzie go w nowe światy wiary i jutra, przez piekła zbrodni pokutujących, przez czyśce żywota po mamutowych szkieletach zapadłych światów i zgruchotanych posągów, ku słońcu prawdy i sprawiedliwości!... Zasługa więc którą własną nazwać może, jest samodzielne opanowanie tego wszystkiego siłą i pracą ducha, — w bohaterskiém okiełznaniu wszelkiéj (złej) materyi, w ciągłém usiłowaniu, by życiem własném niezadał w obec siebie samego kłamu prawdom i pięknościom, które wygłasza — by z jego plam niewstały węże i nie syknęły w żywe oczy, lub kiedy ludzie odejdą grób jego: skłamałeś téj świętéj, którejś przysiągłeś wiarę do końca! zasługą jego bezpośrednią, jeżeli ma więcéj miłości jak dumy, a dumy jak boleści — wreszcie w czystości duszy, wspaniałości serca, surowości obyczajów, i miłości ojczyzny, któréjby wszystko! (piękność nawet) poświęcić był zdolny! w niezłomności przekonań bez zarozumienia, w samowiedzy (i poczuciu sił swoich) bez pychy, w nauce, przykładzie i wyrozumieniu — to jest nieżądaniu od ludzi więcej jak od nich żądać można — boć nie wszyscy mają skrzydła — a i od niego kiedyś niemało zażądają. Jak dawniéj wyrzekł wielki wieszcz niemiecki, że co ma ożyć w pieśni, musi zginąć w rzeczywistości — tak u nas dziś odwrotnie: „co ożyło w pieśni, musi ożyć w rzeczywistości!!“ — oto jest dogmat pieśni naszéj — i spojnia jéj nierozerwalna z życiem, ku którego trzem wynikom, prawdzie dobru i piękności jest ona nieśmiertelnym ludzkości drogowskazem!... Jeżeli tego stanowiska swego w obec Polski nie czuje, nie jest sobą — jest niczem! i spada tam:
Gdzie spada bez piorunu błyskawica chęci,
Kwiat spada bez owocu, mistrz bez arcydzieła... jeżeli nie czuje świętości takiego kapłaństwa!... które winno spogańszczone kupiectwem i niewiarą ludu zwrócić na nową drogę dobrej nowiny, jedynego postępu, kiedy one cywilizacyą wzięły za cel — a nie za środek do tego celu!... kiedy im ziemia i używanie wystarcza, boć są dzwonem olbrzymim ale bez serca — który się miota próżno, bo zadzwonić niemoże!... sercem tem, które zagra w Europy dzwonie harmonią cudów — jest Polska! kiedy inne części narodu pracują nad zawieszeniem tego dzwonu, to jest odzyskaniem niepodległości politycznéj; on w tym samym celu, nad dźwiękami jego czuwać powinien wśród swego ludu. — Godłem ducha świętego! pod niebem z rozłożonemi śnieżnémi skrzydły błogosławiąca ziemi w postępowym locie, po krwawych polach pobojowisk — lud ten plemienia Słowiańskiego, poczuwał w sobie niejedno podobieństwo z ludem Gallów, skłonność usposobień, i przymierze czasów zbliżały je ku sobie, jakkolwiek niejedna przepaść była między niémi — oba waleczne, dla wiary lub sławy, nie dla zysków skore bić się w sprawie uciśnionych. —
Ale rządy, mistrze ludów, okryły się zbrodniami i podłością, która się ich cnotą i rozumem stała odziane w łachmany złota i purpury krzyknęły: Używać! i padły w objęcie obecnej chwili, nieoglądając się na otchłań przeszłości, kędy płakały ich anioły i cienie ich matek — a zasłaniając oczy przed przyszłością, jak przed jarzącym już wschodem słońca, któremu trzeba zaprzeć wrota, bo po nich przyjdzie! Za zbrodnie te — ofiarą odkupienia — padł lud jeden czysty i dobréj woli!... Chrystusów lud nie jego grobów lecz Europy bronił od pogańskiéj szarańczy, — który na jego krzyżu rozpięto na ofiarę, lud który zawsze leciał tam, gdzie bronić nie napadać trzeba było — skrzydłami orlicy w niebo lecący, drogami, o jakich się innym nieśniło — i przeto ukrzyżowali i zamarzyli go zabić! Koleje jego wiadome; w koło ma trzech katów: jeden dąży do zagarnięcia świata w objęcie ciemności i mieni się Słowianinem drugi, (utuczony) oberwaniec z Zygmuntowskiéj sfory, trzeci w gałganach togi Rzymskiéj, którą na nowo w 46 roku pofarbował, krwią ludu Sobieskich przedaje się za katolika świątobliwego — w koło świat z słowami żalu na ustach, rządy Judasze i ludy niesamodzielne!... Ludu tego ofiara za wielka by o niej mówić — on rozkrzyżowany walczy do końca z trójcą piekielną — dużo walk przed tobą o ludu! ale więcéj potęgi i boskości w tobie, o nieśmiertelny! Idź naprzód! patrzący w niebo — i przebaczaj z twéj wysokości nietylko tym, co niewiedzą, ale i tym, którzy wiedzą co uczynili! Atoli w zamęcie walk słyszałeś głos wielki jak dzwonu — głos wśród ludu napozór bratniego tobie!... gdy jedni synowie twoi marli nad brzegami Sekwanny niewidząc ojczyzny, a inni w zaspach Sybiru, gdy w ojczyźnie powstały sieroty usarskich skrzydeł, którym tylko gruzy i mogiły świadczyły o niej, gdy oduczono ojców mowy i chciano oduczyć, że są narodem! — Ale nad tobą gwieździ trojakie opatrzności oko! dziesiąty już pocałunek Judasza splugawił a niesplamił jasności liców twoich — ty sama przez siebie wstaniesz przez lud twój, o Polsko! a łona twego krwawa chmura na wschodzie rozedrze się i zdrojem światła rozleje pod krzyżem świateł strugi — boć krzyża twego ramiona niemdlejące unoszą się w niebo nad dziejów Oceanem — a po jedności fal schodzisz ty jasna — dotąd przykuta, byś inne ludy, acz silne, ty słaba i wedle nich konająca przygarniała — z krzyża nowéj ofiary, z krzyża chwały co piętnem hańby bywał — idź! — idź przez świat z nieśmiertelnością żywych nad umarłe — z cierpienia potęgą, przygarniaj i przebaczaj — wznoś do końca! do słońca słońc — aż w jego! objęcie, którego początkowi niemasz końca!...
(Kraków — 1857, po zakończeniu wojny Krymskiéj).