Krowięta/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Krowięta |
Podtytuł | Studyum teatralne |
Pochodzenie | Echo Muzyczne, Teatralne i Artystyczne, 1897, nr 35-37 |
Redaktor | Aleksander Rajchman |
Wydawca | Aleksander Rajchman |
Data wyd. | 1897 |
Druk | Towarzystwo S. Orgelbranda Synów |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Najstraszniejsze w tej mierze są tak zwane „stare aktorki.“
Z minami zdetronizowanych królowych wydają rozkazy „krowiętom,“ wpatrzonym jak w tęczę w te twarze pełne bruzd i złośliwego jadu.
Dla nich żadna „krowięta“ nie ma nazwiska.
Jest to po prostu „panna.“
Czy serce tych kobiet jest tak skamieniałe jak słoik od Créme Simon’a, z którego czerpią maść pokrywającą ich zniszczone twarze?
Według najnowszych badań, damy te wcale „serc“ nie mają.
Doza jednak złośliwości przewyższa w nich wszystkie ludzkie uczucia.
Ponieważ „stare aktorki“ bywają zwykle bardzo... dystyngowane, złośliwość ta ma cechy dobrego wychowania.
Niemniej przeto ukłóć, a nawet zranić potrafią.
W obec ludzi wszakże, dla otarcia krwi płynącej z tej rany, podadzą swoją batystową chusteczkę.
I to coś znaczy.
Tymczasem dziewczyna walczy, pracuje, popychana ciągle na dno, tonie czasem, będąc już przy brzegu.
Napróżno wyciąga ręce, chce pomocy, opieki, dobrego słowa...
Z chwilą, gdy gaz „w kanałach“ gaśnie, a żelazna kurtyna z brzękiem zasuwa się na scenę, aktorzy zdejmują sceniczną garderobę, a razem z niemi i szlachetniejsze uczucia.
I natychmiast zaczyna się rozmowa.
— Krowięta się zasypała!
— Wygląda po męzku jak krzak! Czysta przystawka.
— O! jeszcze ją widać, patrzcie jak idzie! trzeba jej jutro posłać Marion Delorme — niby od dyrekcyi. Będzie się uczyć, a potem zrobimy z nią próbę. Będzie szopa!
A biedna dziewczyna przechodzi jak przez rózgi w opiętym aksamitnym stroju, okrywającym niedostatecznie jej wątłe, wychudzone kształty.
Słyszy za sobą śmiech mężczyzn, widzi uśmiechy szydercze kobiet i oczy pełne jeszcze gazowego blasku zachodzą łzami, które po ufarbowanej twarzy spływają wielkiemi, drżącemi kroplami.
Krowięta pobiera gaży od dziesięciu do trzydziestu guldenów lub rubli, stosownie do miejscowości w której przebywa.
Za to winna się ubrać na scenę. To znaczy, — powinna mieć kilka tualet balowych, kostium markizy, subretki, wieśniaczki, parę eleganckich tualet wizytowych z odpowiedniemi akcesoryami.
Również musi posiadać kostyum hiszpański, włoski, grecki, egipski, nawet staro żydowski. Dyrekcye bowiem pod względem strojów wymagają bardzo wiele.
Płacą też odpowiednio. Dziesięć lub piętnaście guldenów! Toć to wspaniała gaża.
Dziewczyna więc nie je, nie śpi, szyje sama drżącemi ze zmęczenia rękami, i te palce, które nigdy może igły nie trzymały, teraz śród nocy kłują zniszczony welwet, naszywając go błyszczącemi blaszkami.
Jeśli nazajutrz rano zjawi się na próbie pobladła, zmęczona, z wyrazem znużenia na twarzy, koledzy jej z dwuznacznym uśmiechem pytają:
— Czy dobrze się bawiła?
Ona uśmiecha się również, ściskając nerwowo swe pokłute od igły ręce.
Jakaś fałszywa ambicya nie pozwala tej kobiecie powiedzieć całej prawdy.
Skrywa swą nędzę jakby ranę, sądząc, że nędza to jedna śmieszność więcej.
Po części ma i słuszność.
A teraz, czy w podobnych warunkach może się wyrabiać talent, może wzrastać chęć do pracy?
Trzeba wielkiej siły woli, aby przejść przez taki ogień czyśćcowy, nie straciwszy nic z pierwotnego zapału.
Trzeba niepospolitej znajomości swej własnej wartości, aby nie zwątpić i nie upaść pod ciosami szyderstwa i nędzy.
Trzeba powiedzieć sobie: „unguibus et rostra,“ to moja dewiza i z czołem podniesionem iść naprzód do raz zamierzonego cela.
Z „krowiąt“ wyrastają czasem artystki niepospolite, lub pozostają do końca swej karyery... krowiętami.
Taka jednak artystka, która w młodości swej przeszła twardą szkołę, jest zwykle smutna i zgnębiona, nawet śród najpiękniejszego powodzenia.